[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam.
108
S
R
Jacob postawił kolejną partię wiader tuż pod drzwiami cu-
krowni.
- Nie uznajÄ™ nowoczesnych metod.
- Dlaczego? Religia ci zabrania?
- Co było dobre dla mojego ojca, dziadka i pradziadka, jest
i dla mnie dobre.
Celie poszła za nim przez podwórze.
- Aleś ty uparty! Jeżeli nie chcesz zatrudnić dodatkowych
pomocników, będziesz musiał zainstalować rury.
- Poradzę sobie - burknął, po czym zawrócił do wózka.
- Jak? - zapytała, depcząc mu po piętach. - O tej porze roku
dzień jest bardzo krótki. Przypominam na wypadek, gdyby ci to
umknęło. A nawet ty nie potrafisz być jednocześnie w dwóch
miejscach.
-I co w zwiÄ…zku z tym?
- W związku z tym mógłbyś uprościć sobie życie, stosując
nowoczesną technologię. Jeżeli połączysz drzewa siecią rurek,
skrócisz czas zbiorów o ponad połowę.
- Nie! Nie będę narażał soku na kontakt z chemikaliami. -
Jacob postawił z hukiem ostatnie wiadra. - Nie ufam plastikom.
Zostawiają przykry posmak i mogą wydzielać toksyny.
- Rurki zostały przetestowane pod tym kątem. Są bez-
pieczne. - Błyskawicznie dokonała w myślach obliczeń -
Gdybyś się zdecydował, zdążyłbyś je założyć jeszcze przed se-
zonem.
- Jasne. Wydam kupę pieniędzy, a potem przyjdą lata nie-
urodzaju i co wtedy? Nie chcę zbankrutować. W tym roku i bez
tego będzie wystarczająco ciężko. - Wziął stos wiader.
- Niepotrzebne mi dodatkowe ryzyko.
- Zrób to po trochu. Zrozum, próbuję ci pomóc.
Jacob spojrzał ze złością na Celie i znów odstawił wiadra.
109
S
R
- Czy nigdy się nie poddajesz? Posłuchaj mnie uważnie: ja
nie potrzebujÄ™ twojej pomocy.
- Ale to najlepszy sposób. Sam byś do tego doszedł, gdy-
byś nie był uparty jak osioł.
- Uparty jak osioł? - powtórzył, mrużąc oczy. - Co ty mo-
żesz wiedzieć o klonach cukrowych czy produkcji cukru? Masz
w ogóle pojęcie, na czym to polega?
- Wbija się kurki w pnie i wiesza na nich wiadra, do któ-
rych ścieka sok.
- Ale nigdy nie zbierałaś soku?
-Nie. Moją specjalnością są przede wszystkim owady, a nie
wytwarzanie cukru.
- Tak właśnie przypuszczałem - powiedział, odwracając się
do wózka. - Już ja was znam. Kochacie nowinki i nawet nie
chce wam się sprawdzić, czy to jest rzeczywiście lepsze, czy
tylko inne.
W oczach Celie błysnął gniew.
- Wy? Jacy wy?
- Tak zwani uczeni, którzy nie mają pojęcia, o co właści-
wie chodzi.
- Masz na myśli mnie?
- Lepiej się przyznaj, że nie wiesz, o czym mówisz.
- To mi pokaż - odcięła się.
- Nie oprowadzam wycieczek.
- Nie mówię o wycieczce. Wez mnie do swojej ekipy. Po-
zwól mi popracować dla ciebie.
- Daj mi święty spokój!
- Ach tak? Wobec tego nie masz prawa zarzucać mi, że nie
wiem, o czym mówię. Zgódz się - przekonywała go. - Naucz
mnie, jak siÄ™ to robi. Przyda mi siÄ™ ta wiedza, a tobie jest po-
trzebna pomoc.
110
S
R
Jacob prychnÄ…Å‚ pogardliwie.
- Musiałbym rzeczywiście znalezć się w beznadziejnym
położeniu, żeby prosić takiego kurczaka jak ty o pomoc.
Celie zrobiła trzy kroki wprzód i zatrzymała się tuż przed
Jacobem.
- Kurczaka? - powtórzyła, dzgając go palcem w pierś. -
Kogo nazywasz kurczakiem? Na siłowni wyciskam pięćdziesiąt
kilo.
- Wypiłaś dziś za dużo kawy?
- Przestań traktować mnie z góry. - Znowu go dzgnęła. -
Masz natychmiast cofnąć te słowa.
- Chyba żartujesz. - Chciał zrobić krok do tyłu, lecz po-
tknął się o przymarznięty kamień i runął na wznak do płytkiego
wykopu, pełnego śniegu i błota. Spróbował się podnieść, ale w
grubym kożuchu nie było to łatwe.
Celie podeszła i spojrzała na niego z góry.
- Pomóc ci? - zapytała, wyciągając rękę. - Czy sam dasz
sobie radÄ™?
- Tym razem przyjmę twoją pomoc. - Chwycił ją za rękę, a
ona, nieprzygotowana na taki ciężar, wylądowała na nim z gło-
śnym uff!".
Zanim Jacob się zorientował, co robi, objął Celie za szyję,
przyciągnął do siebie i pocałował. Mógł sobie powtarzać, że nie
powinien jej pragnąć, że ma za dużo spraw na głowie, że nie
czas i miejsce po temu, że to nie ta kobieta - a jednak nie był w
stanie się powstrzymać.
Poczuł, jak gniew Celie przygasa, a potem poruszyły się jej
usta. Miały smak lodów klonowych i jeszcze czegoś, co zapa-
miętał z poprzedniego razu. Celie westchnęła. Po raz pierwszy
nie musiała spoglądać w górę; znalezli się twarzą w twarz. Nie
odepchnął jej, ale przyciągnął do siebie, a jego stwardniałe
111
S
R
dłonie błądziły zaborczo po jej biodrach i plecach. Nieważne,
że był mróz i leżeli na śniegu.
Czas stanął w miejscu. Liczyły się tylko niecierpliwe usta
Jacoba i wymyślne pieszczoty języka. Gdyby teraz odepchnął
Celie, umarłaby pewnie z pragnienia.
Z parkingu po drugiej stronie budynku dobiegł ich prze-
nikliwy dzwięk klaksonu.
Czar prysł.
Jacob podniósł się z trudem i otrzepał spodnie. Gdzie po-
dział się jego zdrowy rozsądek?
- Posłuchaj...
- Znowu to samo? - Pogroziła mu palcem.
- Naprawdę musimy o tym rozmawiać?
- Po raz drugi pocałowałeś mnie i chcesz już na tym po-
przestać?
- Nie. Właśnie dlatego nie powinnaś u mnie pracować.
- Dlaczego? Bo się pocałowaliśmy? Jacob, daj spokój.
Przecież jesteśmy dorośli.
- Posłuchaj, ja... - Wbił wzrok w ziemię. - Mam tyle spraw
na głowie... Zaczyna się sezon, poza tym mama... i cała reszta...
Nie mogę rozmieniać się na drobne.
- Rozmieniać na drobne?! Tak to nazywasz?! - Celie po-
kraśniała z oburzenia.
- Tak - powtórzył, patrząc na nią z zachwytem. - Ja na-
prawdę doceniam twoją propozycję, ale nie, dziękuję.
- Nie masz wyboru. Ja tu będę.
Trafiła kosa na kamień, pomyślał z westchnieniem.
- Zawsze jesteś taka uparta? - zapytał.
- Czasami bywam jeszcze gorsza. Mam ci teraz zademon-
strować?
- Nie. Przecież pracujesz na cały etat.
112
S
R
- Od dziewiątej do piątej, więc mogłabym dołączyć do cie-
bie rano na dwie godziny i wieczorem po pracy. Tobie po-
trzebna jest pomoc, a mnie dodatkowa wiedza, więc jesteśmy
skazani na siebie.
Jacob westchnÄ…Å‚.
- Dobrze, w takim razie o której najwcześniej możesz tu ju-
tro przyjechać?
- O której sobie życzysz.
- O szóstej? Dzgnęła go w pierś.
- Widzimy się o szóstej.
113
S
R
Rozdział 9
Celie okazała się lepszym pracownikiem niż wszyscy na-
jemni robotnicy razem wzięci. Bez słowa skargi cięła drewno i
układała je na stos, sterylizowała kurki, czyściła filtry. Zeskro-
bywała z blachy parownika nagromadzony przez te miesiące
kurz, kiedy pod nim nie rozpalano. Pomagała też czyścić komin
z takim zapałem, że pózniej była cała usmolona niczym komi-
niarczyk.
Każdego dnia przyjeżdżała jeszcze przed świtem i zostawa-
ła do dziewiątej, gdy zaczynały się inspekcje. I każdego wie-
czora po pracy wracała, żeby uczyć się pod okiem Jacoba, który
robił, co mógł, aby trzymać Celie na dystans. Sądził, że jeżeli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- radom.pev.pl
104. Rolofson Kristine Miłość jak z bajki... 10 Na pewno wrócę
Gold Kristi Dynastia DanforthĂłw 05 Zaloty szejka
057. Rolofson Kristine Idealny mąż
1999 08. Walentynki '99 2. Carroll Marisa Między nami kobietami
Hardy Kate Œwiatowe Życie Duo 255 Miłoœć na urodziny
166. Martyn Leah Pamiętne walentynki
Hardy Kristin Gwiazdkowe niespodzianki
Charmed 35 Tabea Rosenzwei Abaddon
Ian Fleming Bond 02 (1954) Live And Let Die