[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Benzyna?
 Jeszcze na dziesięć kilometrów jest  odpowiedział tamten nie wyjmując głowy spod maski. Szpe-
rał światłem latarki w silniku.  Akumulator, sukinsyn!... Boję się, żeby nie akumulator!...
Przez prześwit między podwoziem a ziemią Marian widzi Kołdaka.
 Ile jeszcze stÄ…d do Strzekocian?  pyta.
 Będzie ze dwadzieścia.
 Ten Listwa, ten Listwa!...  Marian uderzył pięścią w mokrą trawę.
Usłyszał z drugiej strony drogi głos Kołdaka:
 Może już  świętej pamięci" Listwa!... Coś mi się widzi, panie poruczniku, żc pewnie ja tego Jeremia-
sza pokrzywdziłem... Bo gdy tak wziąć na zdrowy rozum, to jakby on im o nas doniósł, z lasu byśmy nie
wyjechali. Dajmy na to, że drzewo by w poprzek drogi zwalili, a ciężarówka nie koń, drzewa nie przesko-
czy... Co zostaje? Zostaje, że albo on jeszcze nie dotarł do Strzekocian, albo go utłukli.
Po chwili dodał nieco złośliwie:
A doktor, ten ma głowę!... Od razu zrozumiał, że to nie żadna zasadzka i że trzeba iść. bo tę tam dzie-
cinę choroba może ze wszystkim zeżreć.
Marian jakby tego nie słyszał.
 Przecież już powinni nam naprzeciw...
Krawczuk wydobył głowę spod maski.
 Trzeba popchnąć!  powiedział.  inaczej ta cholera nie zaskoczy!
Zatrzasnął maskę ciężarówki, otarł o spodnie czarne od smarów dłonie.
 Tak nie da rady!  Kołdak podniósł się z ziemi.  Musimy te jabłka w diabły wygruzić!
Wertep ocknął się. Ma spieczone, popękane od gorączki usta. Powolnym, rozedrganym ruchem namacał
dłonią jakieś jabłko. Próbuje je ugryzć, jabłko wypada mu z ręki. Szarpnięcie, ktoś otworzył klapę platfor-
my.
Jabłka, wstrząsając ciałem Wertepa, zaczęły się sypać na drogę.
 Teraz!  krzyknÄ…Å‚ Marian.
Wparli się bokami w maszynę, pchnęli.
Silnik zaskowyczał...
 No i jeszcze raz!...  zduszonym przez wysiłek głosem zawołał Kołdak.
Motor zaskoczył.
Wciągnęli Siarkę do środka.
Osunął się zaraz na jakiś worek, z trudem łapał oddech. Ten z latarką oświetlił jego twarz przetrawioną
zmęczeniem i potem. Melancholik jeszcze raz przez wyrwę w oknie zlustrował rynek.
 Więc jak?  rzucił w stronę Siarki.
 Na Rozpudy...  wymamrotał.  Na Rozpudy pojechali... Tą drogą...
Spróbował się zaśmiać.
 A tam... Tam na przejezdzie  klops! Towarowy się wykoleił! Chwała Bozi! Aż się proszą, żeby
ich... Przejazdu chyba nic minęli jeszcze, w bok nie skręcą, bo tam wszędzie bagna... Tak, tak... ja sobie
obliczam, że przejazdu nie mogli minąć. Można by ich jeszcze... A teraz  Wertep, sukinsyn! On nie prze-
żyje, przysięgam, ja dobrze mierzyłem...
Melancholik chwycił go raptem za włosy, odciągnął jego głowę do tyłu i patrząc w zdrętwiałą od stra-
chu twarz tamtego, wysyczał niemal:
 Jeżeli przeżyje i wskaże Lucjana...
Siarka złapał obiema dłońmi jego rękę. zaczął ją całować.
 Nie, nie!... Zdechnie po drodze, przysięgam  bełkotał porażonymi ustami.  Chodzcie, po drodze
posterunek!... Tam tylko jeszcze jedna świnia została... Pamiętacie go  Jeżewski! Przyjechał, skurwysyn,
specjalnie z powiatu, kiedy nakryli Wertepa. Chodzcie, zdążymy i tego sku...
Tyle było nienawiści w jego młodej twarzy, że Melancholik mimowolnie się uśmiechnął.
Szczenię  pomyślał  szczenię... Taki to nawet rękę, która go karmi, będzie kąsał. Drzazga był taki
sam, szkoda, że krótko żył. Byłby z nich tandem do wszystkiego, przed żadną robotą by się nie cofnęli.
Z zewnątrz padł strzał.
Siarka wyrzucił nagle do przodu ramiona. Zastygł na moment w tej pozie, potem objął własne piersi, tak
jakby chciał kogoś do nich przycisnąć, i zwalił się na podłogę.
Wtedy padł drugi strzał.
Melancholik uskoczył pod ścianę przy oknie. W wyrwę między deskami oddał z parabellum kilka strza-
łów. Po drugiej stronie okna znalazł się ten z latarką, wydobył spod kurtki pistolet maszynowy, posłał długą
serię w ciemność wyzierającą z otworu.
 Trzymaj ich!  krzyknął Melancholik.  Spróbuję dobiec do motocykla!... Mogą nam go, cholera,
załatwić! Trzymaj ich, a jak usłyszysz, że motor zaskoczył, skacz pod bramę!
Rzucił się do drzwi.
Gdzieś z rogu podwórza błysnęły ku niemu dwa strzały. Przypadł do ziemi, strzelił w tamtym kierunku,
poderwał się i rzucił w stronę rynku.
Ten z latarką nie zdejmował palca ze spustu. Długimi seriami walił w okno. Nie słyszał dwóch strzałów
od strony podwórka, które niecelnie do Melancholika oddał listonosz. Nie słyszał także, kiedy zaczął się
oddalać warkot motoru... Spięty każdym nerwem z zachłystującym się ogniem pistoletem oprzytomniał do-
piero wtedy, gdy wyczerpał cały magazynek.
Z podłogi zaczęła się dzwigać Irka. Spojrzał na nią przerażony, jakby ujrzał widmo. W zaciśniętej dłoni
trzymała porzuconą przez niego latarkę. Przez sekundę, zanim skierowała na niego snop światła, zobaczył
jej poznaczoną uderzeniami, niesamowitą w tym świetle twarz.
Wybiegł z krzykiem na podwórko.
Tym razem listonosz nie spudłował. Ciało wolno obróciło się wokół własnej osi i miękko upadło w ka-
łużę. Rozcapierzone palce rozdrapywały błotnistą wodę, jakby to była ziemia.
Na biurku Jazgarza ciągle jeszcze paliła się lampa z obtłuczonym kloszem, chociaż przez rolety zaczy-
nała się już przedzierać do wnętrza zapowiedz świtu. Jazgarz przetarł oczy. Która to już noc z rzędu, kiedy
dłonie kładły się ciężko na powiekach i siłą znów unosiły je na kilka minut do góry.
Naprzeciw Jazgarza siedział Mięta. Wybrylantynowaną czuprynę miał teraz w nieładzie, wzrok nieco
przyćmiony.
MiÄ™ta nalaÅ‚ do szklanek brunatnego pÅ‚yn«. Przez tych kilka godzin zdążyli już obciÄ…gnąć trzy czwarte
litrowej bu
telki. Nadgryzione ogórki walały się na talerzu, okruchy chleba pokrywały jakąś odezwę. Nie pierwszy
raz. kiedy nie można już było wytrzymać ogarniającej człowieka bezsilności, spędzili tak noc, gotowi jed-
nak na każdy sygnał się poderwać, trzezwieć w minutę i czepiając się choćby najwątlejszego śladu dążyć
błyskawicznie do celu. Potem dopiero następował sen, ciężki i dobry sen bez snów.
 Zdrowie, obywatelu...  - Mięta uniósł swoją szklankę do góry.
 Wszystkiego!...  Jazgarz wypił i skrzywił się, zapiekła go rozbita warga.  No i opowiadaj, bra-
cie, opowiadaj, jak ci się mości!... Jak tam dalej!...
Mięta ponownie rozlał do szklanek, poprawił się w krześle i machinalnie obciągnął na sobie mundur.
Uśmiechnął się i jakby ożywił. W obie dłonie zgarnął rozlatującą się czuprynę.
 ...no to myśmy pojechali na zieloną trawkę  zaczął i już do końca opowieści nie schodził z jego
twarzy uśmiech.  Lasek, strumyk obok, wszystko niczego  złego słowa nie powiem! Jachimiuk był, ten
z kolei, jego Jadzia też... Harmonista także był, a i owszem, skrzypka też nie zabrakło... No, trochę się po
tańcowało, a ja patrzę, jak ta moja Zoli ja tak zerka na mnie i zerka... Co myśmy się wtedy znali  ze dwa
tygodnie może! Wiedziałem, panna dobrze wychowana, po szkole... Zpiewa, głosik jak dzwonek i w ogóle!
I występowała! Tak jest, przed wojną w szkole, na wieczorkach! Nawet zdjęcia takie jej mam!... W kostiu- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl