[ Pobierz całość w formacie PDF ]

weekendy kolację, i poza tym nie spotykały się zbyt często.
Przyjaciółki częściej umawiały się z mężczyznami, a dwie z nich
miały stałych partnerów.
Minęły, policzyła w myślach, trzy miesiące, od czasu gdy
wybrałam się na coś, co choć w przybliżeniu przypominało randkę.
Może, pomyślała, powinnam pogodzić się z losem i zacząć hodować
kota? Tylko że w moim domu nie pozwalają na trzymanie zwierząt.
- Dobrze, pójdę - odpowiedziała Johnny'emu z ociąganiem. - Ale
masz u mnie dług.
Johnny uśmiechnął się radośnie i klepnął ją przyjacielsko w ramię.
- Dziękuję ci, Annabelle. Jesteś świetnym kumplem. Nie czuła się
jak świetny kumpel, gdy następnego wieczora weszła do sali
posiedzeń Rady Okręgu i jedyne wolne miejsce było w pierwszym
rzędzie. Zrobiło się jej zimno.
Pomieszczenie przypominało mały amfiteatr z rozklekotanymi
drewnianymi krzesłami dla gości i długim, niskim stołem w centrum
dla przedstawicieli różnych rejonów. Annabelle zapomniała, że w tej
sali mieli zwyczaj nastawiać klimatyzację prawie na mrożenie.
Różnica między upałem na zewnątrz a chłodem wewnątrz
wystarczyła, by spowodować zapalenie płuc.
Annabelle miała na sobie sukienkę bez rękawów w wesołym
28
RS
cytrynowym kolorze i od razu poczuła na odsłoniętym ciele gęsią
skórkę. Skrzyżowała ramiona i zastanawiała się, czy można w
Kelownie w czerwcu nabawić się odmrożeń.
Ktoś dotknął jej ramion ciepłymi, szorstkimi dłońmi. Annabelle aż
podskoczyła.
- Może byś się tym okryła? Jestem przyzwyczajony do panującej
tu temperatury. - Pochylił się ku niej, szepcząc do ucha: - Mam ciepłą
bieliznę i nie będzie mi potrzebna kurtka.
Annabelle spojrzała na mężczyznę i prawie go nie poznała. Ben
Baxter był gładko ogolony - miał tylko krótko przystrzyżone wąsy -
trzezwy, niezwykle przystojny w nieskazitelnie czystej niebieskiej
koszuli w paski i lekkich szarych spodniach.
Serce Annabelle zabiło mocniej, gdy otulił ją skórzaną,
motocyklową kurtką, uśmiechając się szeroko i mrugając swym
niesamowicie niebieskim okiem. Zanim zdołała wyrzec słowo,
kocimi ruchami przeszedł do przodu i zajął miejsce przy stole przed-
stawicieli Rady Okręgu.
29
RS
ROZDZIAA 3
en usiadł przy stole i z uśmiechem spoglądał w stronę
Annabelle.
B- Prosimy sekretarza o odczytanie protokołu z ostatniego
zebrania...
Annabelle powoli przyzwyczajała się do myśli, że Ben Baxter jest
przedstawicielem rejonu Oyama, choć stwierdziła w duchu, że w
rejonie nie ma prawdopodobnie zbyt wielu kandydatów do
pełnienia tej funkcji, skoro mieszkańcy mogli się zdobyć na wybór
byłego policjanta, który uprawia winnicę, trzyma w domu dziwne
zwierzęta i tęgo pije.
Spojrzała na Bena i przypomniała sobie nieprzyzwoite, obcięte
dżinsy i to wszystko, czego one nie zakrywały. Zastanawiała się, czy
Ben ma teraz na sobie czarne, czy czerwone slipy, jakich mnóstwo
widziała wtedy w łazience.
Miała lekkie wyrzuty sumienia, że jej myśli krążą wokół takich
spraw. Wtuliła się w przyjemne ciepło kurtki, której skóra była
znoszona, miękka i miała delikatny zapach, przywołujący na myśl
żywiczne wieczorne powietrze i piaszczyste wiejskie drogi.
Zebranie ciągnęło się niemiłosiernie. Dyskutowano bez końca nad
zatrważającą sytuacją w rejonie Winfield, małej wioski między
KelownÄ… i OyamÄ…, gdzie
bezprawnie usytuowano śmietnisko. Potem wszczęto spór na
temat ścieków.
Wreszcie podjęto problem zmiany przeznaczenia gruntów, który
interesował Annabelle. Bez sprzeciwu przeszedł projekt, by na
tamtych terenach budować większe domy, a nie domki
jednorodzinne. Annabelle mogła już wyjść z zebrania. Zaczęła się
właśnie zbierać, gdy zabrał głos Ben.
- Chciałbym poruszyć sprawę saren w sadach w Oyamie.
Annabelle ponownie opadła na twarde drewniane krzesło. Sarny?
30
RS
W sadach?
- Ogrodnicy narzekają, że sarny zjadają młode pędy i niedojrzałe
owoce, powodując straty w plonach. Krąży petycja, by znieść okresy
ochronne. Martwi mnie to. Pozwoliłoby to na strzelanie do tych
zwierząt nie tylko mieszkańcom Oyamy, ale również ściągnęłoby z
daleka myśliwych, którzy nie mają zamiaru fatygować swego tyłka,
łażąc po górach lub przechodząc przez rzeki.
Senna atmosfera, jaka panowała w sali, po słowach Bena ożywiła
się. Uniesieniem brwi, tonem głosu potrafił podkreślić ironię swej
wypowiedzi i przykuć uwagę audytorium.
Annabelle słuchała i powoli zmieniała się jej opinia o Benie
Baxterze. Potrafił zrobić wrażenie, zaprezentować swój punkt
widzenia precyzyjnie i swobodnie. Spowodował nawet, że słuchacze
śmiali się od czasu do czasu, co nie udało się żadnemu
poprzedniemu mówcy.
- Sam mam niewielki sad - ciÄ…gnÄ…Å‚ - i rozumiem troski moich
sąsiadów. Na moim terenie od wiosny gości cała rodzina
darmozjadów, nieodpowiedzialnych, bezrobotnych saren i proszę mi
wierzyć, mam ochotę je wyeksmitować.
Annabelle roześmiała się wraz z innymi.
- Ale nie za pomocą strzelb, panie i panowie. Muszę przyznać, że
odczuwam lekkie przerażenie, gdy wyobrażę sobie uzbrojonych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl