[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dotarła na miejsce wczesnym wieczorem. Słońce skryło
się za wierzchołkami drzew rosnących wzdłu\ brzegu jeziora.
Na wodzie i między malowniczymi, starymi domkami kładły
się długie, ró\owe i złote cienie.
Andie zaparkowała na podjezdzie sfatygowaną
furgonetkę, wysiadła i niemal odruchowo owinęła się w talii
pasem z narzędziami. Ruszyła w stronę budynku.
Ani na frontowym trawniku, ani przed głównym wejściem
do pałacu nie było ju\ tablic zakazujących wstępu. Wokół
panowała niczym niezmącona cisza.
Z kieszeni d\insów wyciągnęła pęk kluczy. Dwoma z nich
otworzyła zamki. Pchnęła drzwi i stanęła na progu.
- Aadny mamy wieczór. - Tu\ za jej plecami rozległ się
męski głos.
Podskoczyła przera\ona.
- Och, przepraszam, nie chcieliśmy pani przestraszyć.
- Tym razem głos zabrzmiał łagodniej ni\ poprzednio.
Andie odwróciła się.
Stali przed nią państwo Hastings.
- Dobry wieczór - powitała sąsiadów. - W jaki sposób...
- W tej chwili rozległ się głośny brzęczyk. - Przepraszam
na chwilę. Muszę wcisnąć kod, zanim włączy się alarm. -
Podeszła do tablicy kontrolnej i wystukała czterocyfrowy
numer. Brzęczyk zamilkł. U góry tablicy zgasł rząd
sygnalizacyjnych lampek. Oznaczało to, \e system alarmowy
został wyłączony. - Teraz lepiej - oznajmiła Andie, wycofując
się przed dom. - Co u państwa?
- U nas wszystko w porządku - zapewnił ją pan Hastings
w imieniu własnym i \ony. - Odbywamy codzienny spacer.
Dobrze robi na serce.
- A jak ty się czujesz, dziecko? - W głosie pani Hastings
zabrzmiał niepokój. - To było okropne wydarzenie.
Denerwujące. - Stara dama wyciągnęła rękę i poklepała Andie
po ramieniu. - Szkoda, \e nie byliśmy w stanie pomóc temu
młodemu oficerowi policji.
- Byli państwo przesłuchiwani? - spytała Andie.
- Tak. Ale nic nie widzieliśmy, bo wszystko wydarzyło
się w nocy - dodała pani Hastings z wyraznym \alem.
- Wandal wybił okno z tyłu budynku, więc i tak nie
mogliby państwo nic zauwa\yć i pomóc policji - powiedziała
Andie. - Przepraszam, nie chcę być niegrzeczna, ale czas na
mnie...
- Moja droga, chcesz iść do pałacu zupełnie sama? -
zaniepokoiła się pani Hastings. - Wiemy, \e często wracasz tu
wieczorami. Czy to rozsądne po tym, co się stało?
- Będę całkowicie bezpieczna - zapewniła Andie. - W
środku znowu włączę system alarmowy. Nikt się do mnie nie
dostanie, chyba \e uruchomi syrenÄ™. A wtedy - Andie
uśmiechnęła się - będzie ją słychać w całej okolicy.
Pan Hastings poło\ył rękę na ramieniu \ony.
- A więc dobrej nocy.
Po chwili Andie była ju\ w budynku. Mimo \e panował tu
idealny spokój, czuła się nieswojo. Postanowiła rozmontować
staroświecką, mahoniową obudowę wanny, na co wcześniej
nie starczyło jej czasu.
Klęczała na ziemi, oświetlona z góry bateryjną latarką, i
rozkręcała drewniane płyty, gdy z dołu budynku dobiegł ją
jakiś hałas. Znieruchomiała. Zacisnęła palce na śrubokręcie.
Wytę\yła słuch.
Nie mogły to być niczyje kroki, tego była pewna. Przecie\
włączyła alarm.
Mimo to słyszała wyrazne stąpanie. Ktoś wspinał się po
schodach. Kto znał kod alarmu? Tylko Dot i Jim.
A więc to był on. Na pewno. Z uczuciem ogromnej ulgi
Andie szybko podniosła się z kolan i pobiegła mu na
spotkanie.
- Jak to dobrze, \e przyszedłeś! - zawołała. - Mam ci tyle
do powiedzenia.
To nie był Jim.
Andie stanęła na górnym podeście schodów i popatrzyła
na idącego pod górę mę\czyznę.
- To ty, Pete? - spytała niepewnym głosem. Czy\by on te\
znał kod? Pewnie tak.
Z uśmiechem na twarzy zaczęła schodzić w dół.
- Co tutaj robisz o tak póznej porze? - Spojrzała na
zegarek. - Dochodzi dziewiÄ…ta.
Podniosła wzrok wprost na twarz stojącego przed nią
mę\czyzny. Na widok jego obłąkanych oczu zdrętwiała z
przera\enia.
- Ostrzegałem cię - powiedział.
ROZDZIAA 14
Andie nie próbowała przemówić mu do rozsądku. Z
szaleńcami nie prowadzi się dyskusji. Z całej siły rzuciła w
Pete'a latarką, odwróciła się i pobiegła w górę schodów. W [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl