[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakiegoś czasu nie miał krwotoków, ale był tak słaby, że nie mógł rozmawiać. Nawet szept
wyczerpywał go w najwyższym stopniu, przeważnie więc milczał.
Pojął bowiem, co mówi ten życzliwy ksiądz: jadą do Norwegii! Czy ktoś mógł mu przynieść
radośniejszą nowinę?
37
Musiał zrezygnować z przekonywania Belindy, żeby napisała list do domu. Nie miał odwagi
rozmawiać z nią znowu na temat Henninga, ale widział, że ona jakby już więcej rozumiała.
Poprawa była nieznaczna, ale przynajmniej teraz Belinda mówiła dużo bardziej normalnie.
Fakt, że jadą do Norwegii, nic jej nie mówił. Jej świat ograniczał się do tego, że Viljar jej
potrzebuje, i w dalszym ciągu pielęgnowała go jak niemowlę, ale już nie gaworzyła jak
dawniej. Viljar uważał to za znaczny postęp.
Pewnego wiosennego wieczora dotarli do Fredrikshavn i skierowali konie do portu, bo już i
tak spózniali się strasznie. Wciąż musieli się zatrzymywać po drodze ze względu na stan
Viljara.
Kiedy znalezli się na nabrzeżu, przeżyli kolejny szok. Statek gotów był do drogi i miał
wyruszyć następnego ranka. Ale gdy Belinda zrozumiała, co będą musieli zrobić, zaczęła
krzyczeć jak oszalała.
- Nie! Nie! Wszystko, tylko nie statek! Nigdy!
Tłumaczenia pastora, że skoro chcą dojechać do Norwegii, to muszą wsiąść na statek, nie
przynosiły żadnego rezultatu.
- Nigdy! Nigdy w życiu! - wrzeszczała, aż ludzie zaczęli się koło nich gromadzić.
Viljar bardzo dobrze ją rozumiał. Belinda nie była zrobiona z równie solidnego materiału jak
on, a przecież on także odczuwał skurcz serca i mdłości na widok statku. Także w nim
budziło się uczucie gwałtownego protestu na myśl o tym, że będzie musiał wejść na pokład,
a potem płynąć po tej zimnej, bezlitosnej wodzie.
Chciał jej wytłumaczyć, że teraz, kiedy zbliża się lato, minął już czas najgorszych sztormów,
ale przecież nie mógł mówić, jego płuca były zbyt słabe.
Bezsilność, rozczarowanie przygniatały go, kiedy wnoszono go na koję.
Nigdy nie dojedziemy do domu, myślał udręczony.
38
ROZDZIAA IV
Ulvar siedział skulony za balustradą schodów i spoglądał w dół na to, co działo się w hallu
domu w Lipowej Alei. Przyszedł tam jakiś obcy człowiek, który się Ulvaroui nie podobał.
Właściwie to o tej porze powinien już spać, ale on nie chciał. A sam decydował o tym, czego
chce, a czego nie chce, i już!
Ten jakiś głupi człowiek rozmawiał z Malin, a Henning stał obok i słuchał. Wyglądał na
przestraszonego. Ulvar nie rozumiał, o czym oni mówią, miał dopiero dwa lata, ale
pojmował, że człowiek jest zły i mówi jakieś niedobre słowa.
- Ależ nie może nam pan zabrać krowy - protestowała Malin zrozpaczona. I to Ulvar
rozumiał. Pózniej jednak wrzucała z siebie masę dziwnych słów, których sensu nie znał, a
które brzmiały mniej więcej tak:  Mój krewny, Viljar z Ludzi Lodu, ma środki, żeby zapłacić.
Ale jego syn nie może niczego dostać, ponieważ ojciec nie został uznany za zmarłego, a
Henning jest małoletni.
To wszystko było dla Ulvara tylko pustymi dzwiękami.
Obcy powiedział wtedy, że on nie może czekać w nieskończoność, a zresztą,.. I tu padło
całkiem niemożliwe słowo:  sekwestracja , którego Ulvar nie byłby w stanie wymówić.
Głupi, głupi, głupi, powtarzał w duchu. Zadzgać go, zabić, pang, pang, pang!
Jak wtedy... trzask, światło, światło, światło, aż oczy bolały, i pang, pang, pang, aż złodzieje
poprzewracali siÄ™ na ziemiÄ™. Hurra!
Ale teraz mu się nie udawało.
Zrobił siusiu w pieluchę i to sprawiało mu przyjemność. Malin będzie się złościć i musi go
przewinąć.
Głupi ten człowiek, głupi, głupi! Powiada, że teraz idzie do obory i zabiera krowę. Malin
płacze, a Henning trzyma ją za rękę, krzyczy do tego człowieka, że nie wolno mu zabierać
krowy, ale ten nie słucha. Poszedł.
Człowiek, który kupił kawałek ziemi w sąsiedztwie Lipowej Alei, zdecydowanie wyszedł na
podwórze. Nikt mu już nie przeszkodzi wziąć tego, co sobie upatrzył! Viljar Lind z Ludzi Lodu
nie chciał mu oddać kawałka ziemi należącej do Lipowej Alei, która była bardzo potrzebna,
jemu, nowemu gospodarzowi, po części jako pole uprawne, a po części także dlatego, że
chciał tamtędy wytyczyć nową drogę. Człowiek ten pochodził z przedmieść Christianii i
zamierzał tu prowadzić duże gospodarstwo rolne. Zaczynał od małego, ale wciąż rozglądał
się pilnie, gdzie by tu można zdobyć jeszcze trochę ziemi.
39
Jego największym konkurentem w okolicy i cierniem w oku był właściciel Lipowej Alei. Teraz
nareszcie miał szansę. Viljar Lind z Ludzi Lodu przepadł i w gospodarstwie zostały same
dzieciaki. Było sprawą niezwykle prostą powiedzieć zwyczajnie, że Viljar był mu winien
pieniądze. Te dzieciaki nie wpadną przecież na pomysł dokładnego zbadania sprawy.
Zacznie od krowy, która bardzo by mu się przydała, a potem bez kłopotu zagarnie
odpowiedni kawał ziemi...
Nagle drgnął. Zatrzymał się przed drzwiami obory.
- Co ty, dziecko, robisz tak pózno na dworze? I to w nocnej koszuli? Natychmiast wracaj do
domu!
Chłopiec patrzył na niego z uporem. Intruz machał rękami, chcąc przegonić dziecko, które
nie miało więcej niż ze dwa lata. Jak ta dziewczyna tutaj wykonuje swoje obowiązki?
Malec czmychnął i pobiegł do domu. Przestraszony zając, pomyślał obcy ze złością i ujął
klamkÄ™.
W tym samym momencie usłyszał głuche warczenie, wydobywające się z jakiejś wielkiej
gardzieli. Obejrzał się i stanął jak wryty.
Trzy potwornie wielkie psy szły na niego z rozdziawionymi paszczami, z rozjarzonych
żółtych ślepi sypały się skry. Nie, to nie psy, to wilki! Wilki? Tu, w tak gęsto zaludnionej
okolicy? Wśród tych pięknych willi?
Ale nie miał czasu dłużej się zastanawiać, bo bestie nie żartowały. Zbliżały się do niego
wprawdzie bezszelestnie, ale ich zdecydowanie nie można było zrozumieć błędnie.
Jak oszalały rzucił się do ucieczki w stronę głównego domu Lipowej Alei, lecz wilki
najwyrazniej sobie tego nie życzyły. Drogę do obory także mu odcinały i jedyne, co mógł
zrobić, to uciekać na łeb, na szyję starą aleją wysadzaną lipami.
Próbował wzywać pomocy, ale chociaż natężał gardło, żaden głos się z niego nie
wydobywał. Nigdy w życiu nie biegł tak szybko! W pobliżu nie było domów, w których mógłby
szukać schronienia, musiał uciekać do własnej zagrody, ale to było daleko, a on słyszał za
plecami kroki wielkich bestii, słyszał, jak stawiają łapy, ciężko, ale szybko, pewne swojej
zdobyczy.
A on naprawdę nie był w formie, żeby podejmować takie wysiłki. Prowadził spokojne życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl