[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolwiek zobowiÄ…zania.
Na razie muszą panować nad sytuacją i kontrolować rozwój
wydarzeń, przynajmniej tych intymnych. A ona co rusz łapała
się na błędach.
Po godzinie takich tortur wrócili do samochodu. W pobliżu stały
drewniane stoliki i ławki. Ben wyjął lodówkę.
 Tylko ciasto i jabłka?  zapytała znowu.
 Jest ciasto, trochę jabłek też.
 I melon, i kanapki... Chyba mnie oczy mylą: z wędzonym ło-
sosiem?
94
Uśmiechnął się.
 Coś trzeba robić dla zabicia czasu.
 I wino... Znowu usiłujesz mnie upić!
 To nie wino, to sok winogronowy.
 I ciasteczka z bitą śmietaną!  pisnęła.  Ben, nie mogę jeść
tyle tłuszczu. Nie przejdę przez drzwi!
 Bredzisz. Jesteś wspaniała. W każdym razie te ciastka mają
więcej owoców niż śmietany.
Wzięła talerz i pozwoliła Benowi nałożyć stos różnych specja-
łów. Wreszcie wyrwała go w obawie, że Ben poczęstuje ją całą
zawartością lodówki turystycznej. On sam widać nie gardził
słodyczami, ale przy takim wzroście to nic dziwnego. Przypo-
mniała sobie, jak wtedy, pod wierzbą, jego silne ciało przygnio-
tło ją do ziemi, i westchnęła z rozkoszy.
 Aż tak smakuje?  spytał ze śmiechem.
 Nawet nie wiedziałam, że jestem taka głodna  skłamała, a
Ben od razu dorzucił jej na talerz kilka smakołyków.
Potem przeciągnął się swobodnie i oparł głowę na łokciach,
wpatrzony w krajobraz za jej plecami.
 Tu jest kapitalnie  wyszeptał.  Jaki cudowny wieczór. 
Ostrożnie spojrzał jej w oczy.  Dawno się tak dobrze nie czu-
łem  wyznał.
 Poszedłeś tylko na spacer z psami  zaśmiała się nerwowo.
 Aadne mi tylko. Kiedy samemu nie ma się psa, trudno zmusić
zwierzę do posłuchu. Poza tym trzeba mieć kogoś, kto lubi psy,
albo po prostu spacery. Trudno iść za rękę z samym sobą.
Tassy jeszcze nie uporała się ze swoją porcją.
 Nie doszukuj się czegoś, czego nie było.  Stwierdziła, że po-
trzebny mu kubeł zimnej wody.
 Jak to: nie było?
 Audzisz siÄ™.
 Nic podobnego.  Chwycił ją za rękę.  Było i jest.
95
Wstała.
 Trzeba wracać, robi się pózno. Psy, do nogi!
Zjawiły w jednej chwili; widać czuły, że czeka je wyżerka. Po-
tem Tassy zaprowadziła je do samochodu.
W drodze powrotnej nie rozmawiali wiele. Tassy wiedziała, że
popsuła wieczór, lecz uważała, że to przez Bena. Za mocno na-
legał, nie miała wyboru.
Przynajmniej nie zgubili psów. Przywiezli je z powrotem do
pani Gates, a Tassy, siedząc w samochodzie, słyszała, jak Ben
umawiał się ze staruszką na sobotę, by zabrać psy do rodziców.
Pani Gates miała iść do szpitala w niedzielę rano, a operację
zaplanowano na poniedziałek. Tassy obiecała podlewać ogródek
i pilnować domu.
Gdy dotarli do siebie, wysiadła i poszła do swojego mieszkania,
jeszcze zanim Ben zdążył wyłączyć silnik. Natychmiast ruszył
za nią i dogonił dokładnie w chwili, gdy otwierała drzwi.
 Mogę wejść?
 Jeśli obiecasz, że mnie nie dotkniesz.
Patrzył na nią z wyrzutem.
 Tassy, nie skrzywdzÄ™ ciÄ™.
Parsknęła. Skrzywdzić można na wiele sposobów.
 Chodz ze mnÄ… do ogrodu. Wypijemy po kieliszku wina  na-
mawiał.  Nie próbuję cię upić ani uwieść.
Wahała się chwilę, wreszcie ustąpiła.
 Dobrze, ale tylko na jeden kieliszek.
Uśmiechnął się i musnął palcami jej policzek.
 Do zobaczenia w ogrodzie  rzucił radośnie, odwrócił się i
odszedł.
Usiadła na kanapie i schowała twarz w dłoniach. Co ją znów
podkusiło? To szaleństwo spędzać z nim tyle czasu!
Ale jak poznać człowieka, nie przebywając z nim? Nie, nie doj-
rzała do takiego związku. Uczesała się, a po chwili znów jakiś
96
głos kazał jej sięgnąć do kosmetyczki.
 Idiotka  bąknęła i odłożyła szminkę, zanim zdążyła zrobić
coś głupiego, po czym poszła do ogrodu Bena.
Pachniała cudownie. Ach, ten upojny, subtelny zapach lata!
Umrze, jeśli jej nie dotknie, ale gdy to zrobi, też zginie straszną
śmiercią. Nie było tu dobrego wyboru.
Tassy trzymała przed sobą kieliszek jak tarczę i rzucała mu wy-
zywające spojrzenia, jakby chciała, żeby się upił i zrealizował
swe niecne zamiary.
Pomysł był niezły. Bardzo dawno, bo od niedzieli, nie trzymał
Tassy w ramionach. Jeśli ona sądzi, że jedna krótka noc starczy,
by ugasić jego pożądanie, to przeżyje wstrząs. Ale z drugiej
strony niech nie wyobraża sobie, że tak łatwo go sprowokuje.
Czekał na nią całe życie i nie pozwoli odegnać się jak natrętna
mucha. Boże, przecież on ją kocha. Każdy jej ruch, każde spoj-
rzenie, każde dotkniecie jest torturą. Teraz rozumiał, dlaczego
kiedyś zdradzeni kochankowie jechali na drugi koniec świata i
zaciągali się do legii cudzoziemskiej. Na samą myśl o tym, że
Tassy mogłaby okazywać względy innemu, ogarniał go szał.
Tymczasem jednak on leży w ogrodzie w hamaku, a Tassy sie-
dzi obok na leżaku, pijąc wino z podejrzliwą miną. Czysta roz-
kosz. Wieczór jest chłodny, słońce zachodzi w girlandach fiole-
towych, złotych i szkarłatnych chmurek, a wokół unoszą się
swojskie zapachy wsi. Czego jeszcze mu trzeba?
Gdyby tak Tassy leżała z nim w hamaku... Wpatrywał się w nią
jak urzeczony i zastanawiał, czy ma dość samokontroli, by po-
przestać na przyglądaniu się i nie przejść do czynu.
 W lesie było cudownie, prawda?  Co za idiotyczne pytanie!
 Zlicznie. Bardzo mi się podobało, dziękuję.
A niech to, skąd u niej ten oficjalny ton? Odwrócił się na bok,
żeby ją lepiej widzieć.
 Idylla. Zachód słońca, chłodny wietrzyk, zimne wino, odgłosy
97
wieczoru, a przede wszystkim towarzystwo pięknej kobiety...
 Ben!  To zabrzmiało jak grozba.
Podniósł ręce do góry.
 Przepraszam. To było obiektywne spostrzeżenie.
 Nie jesteÅ› zbyt spostrzegawczy.
 Prosisz o komplementy, młoda damo?
 Nie bądz śmieszny  sarknęła.  Obiecałeś.
 Wiem. Przepraszam.
Odwrócił się znów na plecy. Na szarzejącym niebie zaczęły
pojawiać się gwiazdy, jakby ktoś wkłuwał jasne szpileczki w
aksamitny fartuch nocy. Szkoda, że Tassy nie leży tuż obok za-
miast siedzieć dwa metry dalej i rzucać grozne spojrzenia.
 Brakuje tylko pieluch na sznurze i psów u nóg  powiedział i
natychmiast uznał, że palnął głupstwo.
 Ależ byłaby sielanka!  Tassy nie wyglądała na zachwyconą.
 Róże na ganku, dwoje dzieci, czarny labrador...
 Raczej golden retriever.
 Wiesz, o co mi chodzi. To mrzonki. Prawdziwi ludzie tak nie
żyją.
 A moi rodzice? I moja siostra? To prawdziwi ludzie i ich rze-
czywistość.
 Raczej marzenie, Ben.  W jej głosie, jak mu się wydało, za-
brzmiała nutka rozpaczy.  Nic więcej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl