[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomalowanym na zielono.
Dom Alojzego Chrzana odnalezliśmy bez trudu, choć raz musieliśmy się cofnąć, gdy
nieopatrznie wjechaliśmy na drogę prowadzącą bardziej na północ, do Szczechów Małych.
Zielony traktor stał na podwórzu i majstrował przy nim jakiś czterdziestokilkuletni mężczyzna
o haczykowatym nosie, zniszczonej cerze i bujnych włosach, teraz pozostających w nieładzie.
Na widok poloneza wstał niechętnie z trawy porastającej dziedziniec i już z większą
ciekawością wyszedł nam na powitanie. Kazałem nikomu nie opuszczać samochodu, nie
chciałem bowiem wystraszyć gospodarza zlotem młodzieży.
- Dzień dobry panu - rzekłem uprzejmie.
- Tak? - wbił we mnie lekko niespokojne oczy.
Planowałem zapytać wprost o wizytę w bibliotece w Piszu, ale zmieniłem zamiar.
Jednym zbyt odważnym pytaniem mogłem wzbudzić w Chrzanie niepokój i niechęć. Wpierw
należało zbadać, czemu Alojzy Chrzan interesował się starą księgą.
- Nie wynajmuje pan przypadkiem pokojów? - zagaiłem.
- Nie - padła krótka odpowiedz.
- A gdzie mogę znalezć coś wolnego?
- Nie wiem. Pełno tu kwater, szczególnie nad Zniardwami. Pan turysta?
- Owszem.
Mężczyzna wzruszył ramionami i zamierzał odejść. Nie mogłem pozwolić mu tak
odejść. Zauważyłem niedawno założoną linię telefoniczną.
- Czy mógłbym chociaż skorzystać z telefonu? - zapytałem. - Zapłacę oczywiście.
Chętnie kupiłbym trochę jajek i mleka.
- Nie sprzedajÄ™ jajek.
Wyciągnąłem z kieszeni dziesięć złotych.
- To chociaż zatelefonuję do pozostałej grupy, którą zostawiłem w Piszu - blefowałem.
- Powiem im, żeby nie jechali w te strony. Wie pan, komórka mi siadła.
- No dobra - zgodził się niechętnie. - Na komórkę będzie pan dzwonił?
- Minutę. Dam dziesięć złotych.
- Za dużo.
- To za fatygÄ™.
Zaprosił mnie do środka chłodnego i pachnącego starym kufrem domu, skądś wyszła
nawet przestraszona wizytą obcego żona. Gospodarz wydał mi pięciozłotówkę. W pokoju, w
którym stał telefon, zastałem starszego mężczyznę, który - na oko - był podobny do
młodszego gospodarza. Staruszek siedział na fotelu i jego nogi i częściowo ręce okrywał
wełniany pled. Był to siwy mężczyzna z pomarszczoną twarzą i wyblakłymi oczami. Starość
przykuła tego mężczyznę do fotela, odebrała chęć do rozmów i rozmydliła blask oczu. Kiedy
tak patrzyłem na tego milczącego staruszka, pomyślałem sobie, że to mógł być ojciec
gospodarza, sam Alojzy Chrzan. Byli do siebie bardzo podobni. Ten sam rozstaw oczu i nieco
haczykowaty nos. Niegdyś bujne włosy były dzisiaj siwe jak śnieg, ale mężczyzna, który mnie
wprowadził do salonu, miał podobną czuprynę, tyle że ciemną.
Wskazano mi telefon, więc zadzwoniłem pod numer, jaki mi wpadł pierwszy do
głowy. Monika - była sekretarka naszego niezapomnianego departamentu.
- Słucham? - usłyszałem jej głos.
- Nie przyjeżdżajcie do Trzonków - gadałem jak głupi. - Nie ma tu miejsca. Nocleg
znajdziemy gdzieÅ› nad Zniardwami...
- Paweł? - dziwiła się. - O czym ty gadasz? Gdzie ty jesteś? Czy to żarty?
- Tak - nawijałem dalej. - Tutaj nic nie znajdziemy... dobrze, może być Okartowo.
- Co się dzieje, Pawle? Jakie Okartowo? Gdzie ty jesteś?! Słyszysz? Mam ważną
sprawę... nawet dzwoniłam do tej twojej biblioteki, ale nikt tam nie odbiera. Już nie
pracujecie czy co?
Nie dowiedziałem się, jaką sprawę miała do mnie Monika. Zaniemówiłem kompletnie,
gdy staruszek siedzący w fotelu wyjął spod pledu swoje suche i poplamione ręce. Podrapał się
w policzek. Wtedy na jednym z palców zauważyłem okazały sygnet. Gdzieś widziałem
podobny złoty sygnet z wizerunkiem lewarta w koronie. Tak, ten sam lewart. Gdy staruszek
drapał się i drapał, upuściłem na podłogę pięciozłotówkę, uczyniłem tak specjalnie. Gdy
schylałem się po nią, przyjrzałem się z bliska temu sygnetowi na powykrzywianym ze starości
palcu pana Alojzego. Nie było najmniejszej wątpliwości - podobny sygnet widziałem
niedawno. Gdzie to było? Monika nawijała coś do słuchawki, staruszek podchwycił moje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl