[ Pobierz całość w formacie PDF ]

białe,
zimne dłonie.
-Tata wraca- mówiła matka, głaszcząc ją po ramieniu.- Wsiada w pierwszy samolot. Jutro tu
będzie.
Gillian zadr\ała.
-Czy to tutaj& Tutaj le\y Tanya Jun? Nie, lepiej nie mów. Wolę nie wiedzieć.- Wsunęła
dłonie pod
pachy.- Tak mi zimno&
Głos jej w głowie ucichł. I dobrze, bo Anioł to ostatnia osoba, z którą chciała teraz
rozmawiać. Istota.
Potwór, który nazywał się aniołem. Ale dziwnie się czuła, nie słysząc go. Znowu sama&
najgorsze, ze
nie wie, gdzie się czai. Mo\e nawet w tej chwili podsłuchuje jej myśli&
-Pójdę po koc.- Ju\ wcześniej pielęgniarka pokazała matce, gdzie le\ą zapasowe kołdry.-
Prześpij się.
-Nie mogę. Musze się zobaczyć z Davidem.
-Kochanie, mówiłam ci. Dzisiaj to niemo\liwe.
-Mówiłaś, \e raczej nie. Nie, ze na pewno! Mówiłaś, \e raczej nie!- Podniosłą głos i nic nie
mogła na to
poradzić. Czuła łzy pod powiekami, dławiły ją.
Przybiegła zieleniarka, rozsunęła białą zasłonę.
-To normalna reakcja- powiedziała cicho do matki. A do Gillian:- Pochyl się& Spokojnie.
Małe ukucie
i zaraz będzie lepiej.
Poczuła ukłucie w pośladek. A potem wszystko zaszło mgłą i przestała płakać.
Obudziła się we własnym łó\ku.
Był ju\ ranek. Zimowe słońce zaglądało do okna.
Wczoraj wieczorem& Ach, tak. Przypomniała sobie, jak mama i pani Beeler, sąsiadka,
prowadzÄ… jÄ… ze
szpitala do samochodu. Potem zaprowadziły ją na górę, pomogły się przebrać i uło\yły w
łó\ku. A
pózniej było kilka godzin cudownej nieświadomości.
Obudziła się z jasnym umysłem. Jeszcze zanim opuściła nogi na podłogę, wiedziała, co ma
zrobić.
Zerknęła na wiekowy zegar ze Snoopym przy łó\ku i ze zdumieniem zamrugała. Nic
dziwnego, ze czuje
się taka wypoczęta. Wpół do pierwszej.
Wło\yła d\insy i szarą bluzę. Zero makija\u. Odruchowo przeczesała włosy.
Zatrzymała się, nasłuchując odgłosów w domu i w jej głowie. Cisza. Zero. Co oczywiście nic
nie
znaczy.
Uklękła, wyjęła pudełko po butach spod łó\ka. Laleczki były ohydne, czerwono-zielono,
jakby
makabryczna parodia świątecznych ozdób. Pierwszą reakcją na widok jadowitej zieleni było
pozbycie
się ich. Urwać lekom rękę i głowę.
Ale nie wiedziała, co to oznaczałby dla Tanyi i Kim, więc tylko zmoczyła szmatkę i starła
zielony pył.
Płakała przy tym. Koncentrowała się, jak w tedy gdy rzucała zaklęcie, wyobra\ała sobie rękę
Tanyi, jak
zdrowieje.
-Niech spłynie na mnie moc słów Hekate- szepnęła.- Nie ja je wypowiadam, nie ja je
powtarzam, lecz
wypowiada je sama Hekate.
Zmyła proszek, odło\yła laleczki do pudełka, ponownie schował je pod łó\kiem. A potem
wytarła nos i
poszukała na biurku ró\owego notesu.
Usiadła na podłodze, przysunęła bli\ej telefon i zastanowiła się, do kogo zadzwonić.
Jest.
Numer Daryl Nova.
Wybrała numer i zamknęła oczy. Odbierz, błagam cię.
-Halo- odezwał się leniwy głos.
Uniosła powieki.
-Cześć, Daryl, tu Gillian. Posłuchaj, musisz coś dla mnie zrobić, i to ju\, natychmiast Nie
mogÄ™ ci teraz
powiedzieć, dlaczego&
-Gillian, wszystko w porzÄ…dku? Wszyscy siÄ™ o ciebie martwiÄ….
-tak, ale nie mogę teraz rozmawiać. Posłuchaj, musisz, znalezć Amy Nowick, ma teraz& -
Liczyła
myślach.-Chemie dla zaawansowanych. Niech jedzie na róg ulicy Hazel i Applebutter i niech
tam na
mnie poczeka.
-Ma wyjść ze szkoły?
-Natychmiast. Powiedz jej, ze wiem, i\ proszę o wiele, ale musi to dla mnie zrobić. To bardzo
wa\ne.
Spodziewała się mnóstwo pytań, ale Daryl powiedziała tylko:
-Zostaw to mnie. ZnajdÄ™ jÄ….
-Dzięki. Ratujesz mi \ycie.
Gillian się rozłączyła. Wzięła kurtkę, zabrała ze sobą pudełko po butach i cichutko zeszła na
parter.
Słyszała głos w kuchni- męski. To ojciec. Miała ochotę do niego pobiec.
Ale co rodzice powiedzą na jej widok? Ka\ą jej zostać w domu. Tutaj. Nie rozumieją, ze
musi coÅ›
załatwić.
Oczywiście nie mo\e im powiedzieć prawdy, nawet nie ma mowy. Dadzą jej kolejny zastrzyk
i tyle. A
potem zawiozą do szpitala dla psychiczne chorych, tego samego, w którym przebywała
matka. Wszyscy
uznają, \e szaleństwo jest u nich dziedziczne.
Cichutko podkradła się pod drzwi, otworzyła je i wymknęła się na dwór.
W nocy padał deszcz, a potem przyszedł mróz i oto sople zwisały jak paciorki z gałęzi drzew.
Gillian biegła z pochyloną głową. Oby nikt jej nie widział, ale miała wra\enie, ze jakieś oczy
obserwujÄ…
ją spomiędzy gałęzi.
Na rogu Hazel i Applebutter stała z zało\onymi rękami, tuląc do siebie pudełko.
ProszÄ™ o wiele&
To prawda, zwłaszcza jeśli wezmiesz pod uwagę, jak ostatnio się do niej odnosiła. Zabawne,
ma tylu
nowych przyjaciół, ale gdy ma kłopoty, zwraca się do Amy.
Ale to w nie jest coś szczerego, dobrego, stałego. Gillian wiedziała, ze przyjedzie.
Samochód pokonał skrzy\owanie i zatrzymał się gwałtownie. Amy wyskoczyła z wozu, z
niepokojem
spojrzała na Gillian. W wielkich niebieskich oczach lśniły łzy.
I nagle obejmowały się i płakały obie.
-Tak mi przykro, byłam dla ciebie okropna w zeszłym tygodniu&
-A ja przedtem&
-Strasznie mi wstyd. Masz prawo się złościć&
-Od kiedy dowiedziałam się o wypadku, umierałam z niepokoju.
Gillian się odsunęła.
-Nie mogę teraz gadać, nie mam czasu. I wiem, jak to zabrzmi w ustach osoby, która wczoraj
wylądowała na słupie telefonicznym& ale musisz po\yczyć mi samochód. Po pierwsze,
muszę jechać
do Davida.
Amy energicznie kiwała głową, wycierając oczy.
-Nic nie mów.
-PodwiozÄ™ ciÄ™ do domu&
-To w przeciwną stronę. Nic mi nie będzie, jeśli się przejdę. Chce się przejść.
Mało brakowało, a Gillian parsknęłaby śmiechem. Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy
patrzyła, jak Amy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl