[ Pobierz całość w formacie PDF ]

myśląc o niczym innym, jak o spotkaniu w Oslo po naszym powrocie. Tymczasem los chciał inaczej. Jednego
znaleziono martwego niedaleko Wyspy Dicksona, o drugim słuch zaginął. Biedni chłopcy! Byli dzielnymi,
oddanymi towarzyszami, nad których odejściem wszyscy głęboko bolejemy.
Kursem wschodnim minęliśmy cieśninę między Wyspami Nowosyberyjskimi a lądem stałym i wyszliśmy w
morze na wschód od nich. Dzień pózniej, 20 września, ponownie trafiliśmy na pak i uznawszy dalszy rejs za
beznadziejny, przycumowaliśmy do krawędzi lodu, by ustalić prędkość i kierunek prądu. Pomiary wykazały, że
jest silny i południowy, co oczywiście znaczyło, iż wkrótce zepchnie nas na stały ląd. Dlatego postanowiliśmy
wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję i znalezć schronienie u przylądka Selagskij. I tym razem nie
mieliśmy szczęścia; dobrnęliśmy jedynie do wyspy Ajon, gdzie 23 września zostaliśmy zamknięci. Przedarłszy
się 50 metrów w głąb lodu, zaczęliśmy przygotowania do zimy.
Wkrótce na wyspie pokazali się Czukczowie, rdzenni mieszkańcy Syberii, od których kupiliśmy tyle renów,
ile potrzebowaliśmy na nasze zimowe zapasy. Ludzie ci zdają się tego samego pochodzenia, co Eskimosi z
Grenlandii czy wybrzeży Ameryki, lecz ich język jest całkowicie odmienny. Nie istnieją między nimi żadne
związki, jedynie w okolicach Cieśniny Beringa kilku Eskimosów przepłynęło ją i osiedliło się na północnym
wybrzeżu Syberii. Nie brakowało im tam kontaktów ze swymi azjatyckimi braćmi, toteż wielu zna oba języki.
Sądzę, że dochodziło także do częściowego spokrewniania się członków szczepów.
Dr Sverdrup, naukowiec naszej ekspedycji, postanowił wykorzystać okazję zimowania i udać się na
południe Syberii, aby zebrać materiały o Czukczach i ich kraju. Przyłączył się więc do jednego z tubylczych
szczepów i pociągnął z nimi na południe. W maju był z powrotem. Dr Sverdrup napisał nadzwyczaj fascynującą
książkę, w której odnotowuje ważne naukowe spostrzeżenia, poczynione podczas tej podróży.
Kiedy w lipcu lody puściły, postanowiłem popłynąć do Nome, a to z wielu dobrze uzasadnionych powodów.
Przede wszystkim chciałem naprawić i uzupełnić wyposażenie. Poza tym ostatnie doświadczenia nauczyły nas,
że
aby móc wejść w lody, praktycznie musimy kontynuować rejs aż do Cieśniny Beringa. I wreszcie, chociaż od
wypadku z lampą naftową minął ponad rok, moje serce nie było w porządku, cieszyłem się więc z możliwości
odwiedzenia specjalisty. Trasę Ajon  Nome przebyliśmy pomyślnie i w sierpniu dotarliśmy na miejsce.
W Nome czterech ludzi zdecydowało się opuścić ekspedycję. Tym samym załoga  Maud" została
zredukowana do mnie jako szefa, Sverdrupa  naukowca, Wistinga i Olonkina. Możliwe, że narażaliśmy się na
ogromne ryzyko, wypływając w morze szkutą wielkości  Maud" zaledwie z czterema osobami do
manewrowania w razie niepogody, wszyscy jednak byliśmy doświadczeni i nikt nie żywił jakichkolwiek obaw, a
poza tym i tak nie udałoby się zapobiec nieszczęściu, nawet gdyby załoga była liczniejsza. Jedyny kłopot, jaki na
nas spadł, kiedy minęliśmy przylądek Serdce Kamen', to rozsypanie się śruby okrętowej, co zmusiło nas do
przezimowania w miejscu, gdzie spiętrzenie przybrzeżnych lodów wbiło nas na ląd, a pózniejsze ich puszczenie
znów wyniosło na wodę  nie uszkadzając dobrze skonstruowanej  Maud".
Całą zimę mieliśmy za sąsiadów mieszkających w trzech namiotach Czukczów. Oczywiście bardzo się z
nimi zaprzyjazniliśmy. Inaczej nie poważyłbym się zdobyć bliższych informacji o ciekawszej z rodzin. Składała
się ze starego mężczyzny, starej żony i chłopca w wieku sześciu lat. Któregoś dnia spytałem kobietę:  Czy to
twój syn?"  zakładając odpowiedz, że to jej osierocony wnuk. Ku mojemu zdziwieniu odparła po prostu:
 Tak". Musiała zapewne odczytać zdumienie na mojej twarzy, ponieważ dodała:  Mój mąż go spłodził". I
opowiedziała mi całą historię. Choć pobrali się młodo, tak jak ci ludzie mają w zwyczaju (Eskimosi i
Czukczowie są sobie przeznaczani przez rodziców już w latach dziecięcych i od wczesnej młodości żyją jak mąż
i żona), dożyli bezdzietnie wieku średniego i nie ulegało wątpliwości, że dziecka mieć nie będą. Było to dla
obojga dużym rozczarowaniem, toteż pewnego dnia kobieta rzekła do męża:  Nie starzejmy się
bez dziecka w domu. Ten a ten  tutaj wymieniła imię współplemieńca  ma bardzo piękną żonę. Idz do
niego, powiedz, jak bardzo chcielibyśmy mieć dziecko, i zorientuj się, czy nie zgodziłby się, żeby ona je dla nas
urodziła".
Mąż spełnił prośbę żony, a uczynny przyjaciel przystał na propozycję. Efektem był ten sześcioletni
chłopiec, o którego pytałem. Jako rodzony syn swego ojca, w równej mierze należał do matki, mocą miłości,
która spowodowała jego przyjście na świat.
Wolne związki nie są wśród tubylców czymś niezwykłym, co można chyba przypisać nie tyle ich słabo
rozwiniętemu poczuciu moralności, ile wymaganiom stawianym przez życie tej niewielkiej grupie, która walczy
o swe istnienie z tak potężnym żywiołem.
W ciągu zimy nauczyliśmy się wysoko cenić ludzi z obozowiska, a oni nas. Kiedy z wiosną przyszła odwilż,
pierwszym naszym zadaniem było doprowadzenie  Maud" do Seattle, by ją naprawić. Po długich roztrząsaniach
zgodziłem się sam z sobą, że teraz, kiedy czekało nas żeglowanie przez lody, najrozsądniej będzie zwiększyć
załogę. Dlatego spytałem pięciu mężczyzn, czy nie chcieliby nam towarzyszyć. Ich odpowiedz głęboko mnie
poruszyła:  Gdziekolwiek ty pójdziesz, pójdziemy z tobą, cokolwiek nam zlecisz, uczynimy  z jednym
wyjątkiem: jeśli zażądasz samobójstwa, poprosimy, abyś się z tego wycofał". Z radością przyjąłem dane mi
słowo.
Spędzili z nami przeszło rok, zawsze zręczni i wierni. %7ładna praca nie była dla nich za ciężka, żadna pora
zbyt uciążliwa. Zawsze opanowani i w dobrych humorach. Ale kiedy przybiliśmy do Seattle, miejski zgiełk
niemal doprowadził dwóch z nich do choroby umysłowej. Nie zaznali spokoju, dopóki  już wolni  nie
popłynęli na północ parowcem, który wysadził ich na syberyjski ląd, skąd pieszo udali się do swoich domów. Po
otrzymaniu zapłaty najstarszy przyszedł do mnie i zapytał, czy mogliby też dostać korale. Bardzo byłem
zaskoczony. Po co im, u licha, korale, pomyślałem, skoro ich kobiety mają tego w nadmiarze? I jeden z nich
wyjaśnił: W drodze powrotnej przez
Syberię, mijając głębokie rzeki, nigdy nie wiedzieli, czy rzeczny bożek nie jest przypadkiem w złym nastroju i
czy pozwoli im przejść po kruchym lodzie, na który sami nie zwrócą uwagi. Chcieliby więc ofiarować mu trochę
korali, aby zyskać pewność, że ujdą cało.
Zanim jednak powrócimy do Nome, niech wolno mi będzie cofnąć się do przylądka Serdce Kamen'. Kiedy
wybrałem pięciu Czukczów, którzy mieli popłynąć z nami, kupiec zgłosił zastrzeżenia wobec jednego z nich o
imieniu Kakot. Jego zdaniem wyglądał on szczególnie dziwacznie, i  jak powiedział  do niczego się nie
nadaje. Zaprotestowałem, choć faktycznie było w Kakocie coś, co sprawiało, że zawsze wydawał się markotny.
Kakot przyszedł do mnie któregoś dnia i spytał, czy wolno mu na pewien czas wyjechać. Nagabnięty o
powód, wyjaśnił, że przed czekającym nas długim rejsem chciałby wyruszyć w kilkudniową podróż na północ,
żeby zobaczyć swoją córeczkę. Jego żona zmarła, dzieckiem zajął się kuzyn i obiecał wychować jak swoje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl