[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którzy nauczyli się handlu od Koreańczyków i Tajwańczyków, jeśli nie od swoich ojców. Musieli
co nieco wiedzieć o Wyspach Kurylskich.
 Popłynęliśmy wzdłuż dwóch archipelagów  ciągnął nojon.  Okazały się dość
niegościnne, ale mogliśmy się zatrzymać, wypuścić konie i wypytać tubylców. Tengri wie, jak
trudna może być ta druga czynność, jeśli czasami trzeba dokonywać tłumaczenia na sześć
języków! W końcu przekonaliśmy się, że istnieją dwa kontynenty: Syberia i jeszcze jeden, które
tak bardzo zbliżają się do siebie na północy, że można przepłynąć dzielącą je cieśninę w skórzanej
łódce albo przejść zimą po lodzie. Wreszcie dotarliśmy do nowego kontynentu. To wielka,
porośnięta lasami kraina obfitująca w zwierzynę łowną i foki, ale zbyt często padają tam deszcze.
Nasze statki trzymały się dobrze, więc popłynęliśmy mniej więcej wzdłuż brzegu.
Everard wyobraził sobie mapę. Jeżeli popłynąć wzdłuż Kuryli, a pózniej Aleutów, można nie
oddalać się od lądu. Uniknąwszy katastrofy, płaskodenne dżonki mogły zakotwiczyć nawet przy
skalistych wybrzeżach tych wysp. W dodatku niósł je prąd Kuro Siwo, tak że zakreśliły prawie
koło. Toktaj odkrył Alaskę, zanim w pełni zdał sobie z tego sprawę. Ponieważ okolice stawały się
coraz bardziej gościnne w miarę, jak statki płynęły na południe, minął Pudget Sound i dotarł do
rzeki Czehalis. Może Indianie ostrzegli go, że położone dalej ujście Columbii jest niebezpieczne, a
pózniej pomogli mu przeprawić na tratwach jezdzców i konie przez nurty rzeki.
 Pod koniec roku rozbiliśmy obóz  kontynuował Toktaj.  Tutejsze plemiona są zacofane
i bojazliwe, lecz przyjazne. Tybylcy dawali nam żywność i kobiety i pomagali, kiedy o to
prosiliśmy. W zamian za to nasi żeglarze nauczyli ich nowych metod połowu ryb i budowy
statków. Przezimowaliśmy tam, poznaliśmy kilka języków i dokonaliśmy wypadu w głąb lądu.
Wszędzie opowiadano nam o ogromnych lasach i równinach, gdzie ziemia jest czarna od stad
dzikiego bydła. Zobaczyliśmy dostatecznie dużo, żeby uwierzyć w prawdziwość tych opowieści.
Nigdy nie widziałem bogatszej krainy.  Jego oczy zabłysły jak u tygrysa.  I żyje tu tak mało
mieszkańców, którzy nie znają nawet żelaza!
 Nojonie!  mruknął ostrzegawczo Li, ledwie dostrzegalnym ruchem głowy wskazując
 ambasadorów , i Toktaj zamilkł.
Wówczas Chińczyk zwrócił się do Everarda:
 Słyszeliśmy również opowieści o złotym królestwie leżącym na południu. Uznaliśmy, że
naszym obowiązkiem jest to sprawdzić, badając po drodze dzielące nas od niego tereny. Nie
spodziewaliśmy się, że będziemy mieli zaszczyt spotkać wasze dostojności.
 Cały zaszczyt po naszej stronie  mruknął z zadowoleniem Manse, po czym przybrał
najpoważniejszą minę i oświadczył:  Władca Złotego Cesarstwa, którego imienia nie można
wymawiać, wysłał nas z posłaniem przyjazni. Byłby niepocieszony, gdyby spotkało was
nieszczęście. Przybyliśmy tu, żeby was ostrzec.
 Co takiego?!  Toktaj usiadł prosto. Sięgnął muskularną ręką po miecz, którego nie miał
przy sobie ze względu na etykietę.  O co tu chodzi, do diabła?!
 Właśnie o diabła, nojonie. Chociaż ta kraina wydaje ci się gościnna, w rzeczywistości
spoczywa na niej klątwa. Opowiedz o tym, mój bracie.
Sandoval, który umiał mówić bardziej przekonująco, zabrał głos. Przygotował swoją bajeczkę
w taki sposób, żeby wykorzystać siłę oddziaływania przesądów, których na poły cywilizowani
Mongołowie jeszcze się nie wyzbyli, i zarazem nie obudzić sceptycyzmu u Chińczyka. Wyjaśnił,
że w rzeczywistości istnieją dwa wielkie południowe królestwa. Ich leży bardziej na południe.
Rywalizujące z nim mocarstwo znajduje się bliżej, jest nieco przesunięte na wschód i posiada
twierdzę na równinie. Oba państwa władają potężnymi mocami, które można nazwać albo
czarami, albo wyrafinowaną techniką. Położone bliżej państwo złych ludzi uważa całe to
terytorium za własne i nie ścierpi obecności żadnej obcej ekspedycji. Jego zwiadowcy na pewno
wkrótce odkryją Mongołów i zabiją ich za pomocą piorunów. %7łyczliwie nastawione królestwo
dobrych ludzi nie jest w stanie ich obronić, wysłał więc posłów, żeby ostrzegli podróżników i
poradzili im wrócić do ojczyzny.
 Dlaczego tubylcy nic nie mówili o tych monarchach?  zapytał chytrze Lr.
 A czy wszystkie małe plemiona w birmańskiej dżungli słyszały o chanie chanów? 
odparował Sandoval.
 Jestem cudzoziemcem i ignorantem  odparł na to Chińczyk.  Wybaczcie mi, jeśli nie
zrozumiałem waszych słów o broni, której nikt i nic nie może się oprzeć.
Jeśli sienie mylę, nigdy dotąd nie nazwano mnie kłamcą w tak uprzejmy sposób  pomyślał
Everard, ale nie dał nic po sobie poznać i powiedział:
 Chętnie ją wam zademonstruję, jeśli nojon ma zwierzę, które można zabić.
Toktaj zastanowił się. Jego oblicze było nieruchome, jak gdyby zostało wykute w kamieniu, ale
lśniło od potu. Klasnął w ręce i wydał rozkaz strażnikowi, który stawił się na wezwanie. Pózniej
rozmowa ucichła i zapanowała złowroga cisza.
Po godzinie, która wydawała się trwać wieczność, pojawił się jeden z wojowników.
Zameldował, że dwóch jezdzców złapało daniela. Czy takie zwierzę odpowiada nojonowi? Tak.
Toktaj pierwszy wyszedł z namiotu i utorował drogę przez gęsty tłum szepczących żołnierzy.
Everard poszedł za nim, żałując, że musi urządzić ten pokaz. Przymocował kolbę do swojego
mauzera.
 Czy chcesz to zrobić?  spytał Sandoval.
 Na Boga, nie.
Daniela, a właściwie łanię wkrótce przywiedziono do obozu. Stała nad rzeka, drżąc na całym
ciele; gruby sznur z końskiego włosia zaciskał się na jej szyi. Słońce muskające szczyty gór na
zachodzie nadawało jej sierści brązowy kolor. Wielkie łagodne oczy zwierzęcia spoglądały z
wyrzutem na Everarda. Manse dał znak żołnierzom, żeby się cofnęli, i wycelował. Aanię zabiła już
pierwsza kula, ale Manse nie przestał strzelać, póki nie porozrywał jej ciała na krwawe strzępy.
Kiedy opuścił broń, odniósł wrażenie, że powietrze wokół niego zgęstniało. Spojrzał na krępych
krzywonogich wojowników o płaskich stężałych twarzach, którzy ze wszystkich sił starali się
zapanować nad sobą. W jego nozdrza bił charakterystyczny zapach: silna woń potu, koni i dymu.
Czuł się równie nieludzki, jaki musiał się im wydawać.
 To jest najmniej grozna broń, której się tutaj używa  powiedział.  Dusza wyrwana w ten
sposób z ciała nie znajdzie drogi do świata zmarłych.
Odwrócił się na pięcie. Sandoval poszedł za nim. Ich konie były przywiązane do palików, a
ekwipunek złożony w pobliżu. Osiodłali wierzchowce w milczeniu, wskoczyli na siodła i pojechali
w stronÄ™ lasu.
4
Podmuch wiatru podsycił ogień. Rozpalone umiejętną ręką prawdziwego trapera niewielkie
ognisko rozproszyło na chwilę mrok, w którym byli pogrążeni dwaj mężczyzni, oświetlając ich
czoła, nosy, policzki i oczy. Pózniej przygasło; czerwono niebieskie języczki ognia zatrzeszczały
pod rozżarzonymi do białości węglami i noc ponownie pochłonęła siedzących przy ognisku ludzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl