[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Obok ciebie widzÄ™ drzewo. Cedr. Czy to Ian?
- Ależ skąd! To bardzo ciekawe. A więc dostrzegasz tylko
jedno z nas?
Nie odpowiedziaÅ‚. UderzyÅ‚o go, że tym razem jego roz­
mówczyni wygląda bardziej realnie niż dotąd. Nie widział już
przez nią na wylot. Mógł się jej lepiej przyjrzeć i zrobiwszy to,
musiał przyznać, że jest niewiarygodnie piękna.
ANNA " S3
Wyglądała tak, jakby zeszła prosto ze zdjęcia znalezionego
na strychu.
Zrobił krok w jej stronę.
- Kim jesteÅ›?
- Jestem Anna Cameron.
- Tere-fere.
- No wiesz! Naprawdę nie powinieneś odzywać się w taki
sposób. To nieelegancko.
- Udawanie ducha też jest nieeleganckie.
Postąpił jeszcze krok do przodu. Był ciekaw, co się stanie,
kiedy spróbuje jej dotknąć. Bardzo powoli, jakby bał się ją
spłoszyć, wysunął ręce z kieszeni.
- Wesoło by było, gdybym tak uciekł z wrzaskiem, co?
Przykro mi, że spotkało cię rozczarowanie.
Potrząsnęła głową.
- Byłam przekonana, że nie uciekniesz, Ian twierdził, że
tak będzie, ale ja czuję, że nie jesteś tchórzem. Zdążyłam ci się
już trochę przyjrzeć.
- I co zobaczyłaś?
Dałby głowę, że się zarumieniła. To był kolejny dowód, że
nie jest żadnym duchem. Dean nie wierzył w duchy, ale gdyby
istniały, to na pewno by się nie rumieniły ze wstydu.
- Ian starał się trzymać mnie z dala od twojej sypialni, ale
chciałam koniecznie nawiązać z tobą kontakt. - Zabrzmiało to
jak usprawiedliwienie. - Tylko przez przypadek widziałam,
jak się przebierałeś. Zaraz się odwróciłam, zauważyłam tylko
to szczególne znamię w kształcie serca na twoim...
SkrzywiÅ‚a siÄ™ lekko i znów odwróciÅ‚a spojrzenie w stro­
nÄ™ cedru.
- Sam mnie o to pytaÅ‚ - wyjaÅ›niÅ‚a. - PróbowaÅ‚am mu wy­
tłumaczyć. Nie sądzisz chyba, że on...?
Spojrzała na Deana zakłopotana.
54 " ANNA
- Ian mówi, że kiedy jestem zdenerwowana, to za dużo
gadam.
SkÄ…d, na miÅ‚ość boskÄ…, ktokolwiek w Destiny mógÅ‚ wie­
dzieć o jego znamieniu? Tylko kilka osób na świecie miało
okazję je zobaczyć.
Dosyć tego dobrego. ByÅ‚ czÅ‚owiekiem spokojnym, ale kie­
dy się w końcu zdenerwował, to nie na żarty. Sięgnął i złapał
kobietę za ramię, tuż poniżej zakończonego koronkowym
mankietem krótkiego rękawa.
Mróz przeszedł go do szpiku kości.
Kobieta, która twierdziła, że nazywa się Anna Cameron,
wyglądała na normalną ludzką istotę, ale w chwili gdy jej
dotknÄ…Å‚, zawaliÅ‚y siÄ™ jego wszystkie dotychczasowe wyobra­
żenia o świecie.
Rozdział
4
Prawdziwa miłość jest jak duchy. Wszyscy o nich mówią,
ale mało kto je widział.
Francois de la Rochefoucauld
Odniósł wrażenie, że dotknął marmurowego posągu. Jej
skóra była nienaturalnie gładka i chłodna. Brakowało jej
miękkości i ciepła żywego ciała.
Nie poruszyÅ‚a siÄ™. PatrzyÅ‚a na Deana wielkimi, trochÄ™ prze­
straszonymi oczami. Nie potrafił się powstrzymać i wyciągnął
drugą rękę, by dotknąć jej twarzy.
PogÅ‚askaÅ‚ jÄ… po lodowato zimnym policzku. Potem przesu­
nął dłoń w dół po szyi do miejsca, w którym powinien tętnić
puls. Nie poczuł niczego.
Kiedy ich spojrzenia siÄ™ spotkaÅ‚y, nie mógÅ‚ wydobyć z sie­
bie głosu. Nie wiedziałby zresztą, co powiedzieć.
Tym bardziej zaskoczyÅ‚o go, kiedy ponownie siÄ™ ode­
zwała:
- Wszystko w porzÄ…dku, Ian. Potrzebujemy po prostu tro­
chę czasu, żeby się poznać.
Jakimś cudem udało mu się przemówić.
- Kim naprawdę jesteś? - zapytał ochrypłym głosem.
- Już ci mówiłam. Jestem Anna Cameron.
56 " ANNA
- Anna Cameron umarła siedemdziesiąt pięć lat temu.
Piękne oczy kobiety posmutniały.
- Wiem.
- Wobec tego jesteÅ›...
Skrzywiła się, jakby musiała przełknąć gorzką pigułkę.
- Podejrzewam, ze większość ludzi nazwałaby mnie
duchem.
- Nie wierzÄ™...
- W duchy - dokoÅ„czyÅ‚a za niego. - Wiem. Nieraz sÅ‚ysza­
łam, jak to mówisz. Ale sam widzisz... i czujesz... że tu
jestem. Dla mnie to też jest dziwne. Odkąd jestem... duchem,
nikt mnie jeszcze nie dotknął i tylko bardzo niewiele osób nas
widziało.
Nas? Dean rozejrzał się ostrożnie, ale i on nikogo więcej
nie zobaczył.
- Czy jest tu także twój brat?
- Tak. - Wskazała ręką na puste miejsce obok siebie. - Tu
stoi.
- Więc czemu go nie widzę?
- Nie wiemy. - Miała zakłopotaną minę. - Nas samych też
to dziwi.
- To jakieś szaleństwo. - Dean pokręcił głową.
Machnęła ręką.
- Posłuchaj, Dean, jesteśmy przekonani, że możesz nam
pomóc. Albo przynajmniej ja jestem. Bo Ian wcale nie jest
tego taki pewny.
- Pomóc wam? W jaki sposób?
- My... ja myÅ›lÄ™, że jesteÅ›my tutaj ze wzglÄ™du na te wszy­
stkie potworne kłamstwa, które ludzie o nas opowiadają.
W tym, co mówiÅ‚a kobieta, która byÅ‚a tu przed paroma dnia­
mi, nie ma ani słowa prawdy, Ian nie handlował alkoholem
w latach prohibicji ani nikogo nie zabił. Ja nie byłam przypad-
ANNA " 57
kową ofiarą strzelaniny, tylko zostałam zamordowana z zimną
krwią. Tagert kłamał.
- Nawet jeśli tak było, to co ja mogę dla was zrobić?
- Udowodnić, że jesteśmy niewinni - odparła krótko.
- No tak, to oczywiste - powiedział z ironią.
- Mówię poważnie. Musisz to dla nas zrobić. Tylko ty to
potrafisz. Jesteś jedynym człowiekiem, który mnie słyszy.
Jedynym, któremu mogę opowiedzieć, co się naprawdę stało.
Musisz pomóc nam udowodnić, że jesteśmy niewinni.
- Nie mam nawet pojęcia, jak się do tego zabrać. A poza
tym jestem bardzo zajęty. Mam swoje własne życie.
W pięknych oczach zalśnił gniew.
- No tak. Ty przynajmniej jeszcze żyjesz. A my... prze­
kleństwo!
Jeszcze przed sekundą trzymał ją za ramię. Teraz stała
o kilka kroków od niego. Zaczęła blednąc i znikać. Była już
tylko przejrzystÄ… mgÅ‚Ä…. Jej gÅ‚os znów dobiegaÅ‚ do niego z od­
dali.
- Musisz nam pomóc, Dean. Tylko ty możesz to zrobić.
- Zaczekaj! - Bez namysłu ruszył w jej kierunku. - Ja...
Ale jej już nie było.
- Cholera - mruknÄ…Å‚ sam do siebie.
Zamknął oczy i przetarł je wierzchem dłoni. Serce mu
waliło, po plecach płynęła struga potu, w głowie roiło się od
wątpliwości.
Być może jego była żona miała rację.
Być może naprawdę zwariował.
Redakcja  Dziennika Destiny" prezentowała się niezbyt
okazale. Właściwie, uznał Dean, kiedy rozejrzał się dokładnie,
wyglądała dość podle.
Sam budynek liczył z pięćdziesiąt lat i Dean nie byłby
58 » ANNA
zdziwiony, gdyby usÅ‚yszaÅ‚, że nie byÅ‚ nigdy odnawiany. Zcia­
ny przybrały szarobury odcień. Szyby w oknach pokrywała
warstwa kurzu.
Na starym biurku leżały sterty papierów i gazet, spośród
których wyłaniał się telefon i komputer. Odkąd Dean wszedł
do Å›rodka, telefon nieustannie dzwoniÅ‚, ale nikt nie podcho­
dził, żeby go odebrać. Na małym stoliku stała drukarka i faks.
W pomieszczeniu nie byÅ‚o nikogo, choć z pokoju w gÅ‚Ä™bi do­
biegały odgłosy rozmowy.
Już postanowił ruszyć dalej na poszukiwanie gospodarza,
gdy w drzwiach prowadzÄ…cych do dalszych pomieszczeÅ„ uka­
zał się Mark Winter. Zaskoczony uniósł brwi.
- Cześć, Dean. Co mogę dla ciebie zrobić?
Dean wskazał na rozdzwoniony telefon.
- Czy nie należałoby tego odebrać?
- No tak. Jasne. W takim razie zaczekaj sekundÄ™.
Mark uniósł słuchawkę.
-  Dziennik Destiny", słucham?
Rozmowa nie trwała długo. Dean nie przysłuchiwał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl