[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Do łańcuszka zawieszonego na szyi Jojo miał przymocowaną odznakę Tajnej Policji.
Merlan odepchnął Branda. Schylił się, wziął odznakę w rękę. Długo się jej przyglądał.
 No, tak...  przemówił wreszcie.
Molinari był zdumiony.
 Coś podobnego... Coś podobnego  mamrotał.  Nasłał go z pewnością...  W
porę się opamiętał, by przemilczeć nazwisko.
Merlan obszukał dokładnie kieszenie Joja. Z jednej z nich wyciągnął trzy złote branso-
letki.
 No, tak...  powtórzył jeszcze raz.  Chłopyś tym razem wpadł.
Brand mruknÄ…Å‚:
 Bransoletki z domu towarowego... Znaczek policyjny... To znaczy, że Jojo...
Merlan wstał i otrzepał ręce.
 Ty! Ani słowa!  zwrócił się do Branda.  Uciekaj do siebie.
Brand, wspinając się po schodach, zobaczył jeszcze, jak Molinari chlusta wodą w twarz
Jojo.
XV
De Mora miał fatalny humor. Nic zresztą dziwnego, bowiem wypadki toczyły się wpra-
wdzie szybko, ale nie tak, jak by sobie prezydent życzył. A więc najpierw ta nieszczęsna
kradzież w domu towarowym ,,Pour Vous . Złodziej zbiegł i wszelki ślad po nim zaginął.
Funkcjonariusze policji po dwudziestu czterech godzinach poszukiwań nie natrafili na
żaden ślad.
Dyrektor domu towarowego, monsieur Rastignac, zgryzliwy stary ramol, wściekał się.
Przeklinał de Morę i nie szczędził złośliwych przytyków. Telefonował do Prezydium co pół
godziny i obrzucał całą policję obelgami za ślamazarność i nieudolność. Krzyczał w słucha-
wkę, że on, Rastignac, nie zamierza płacić wysokich podatków po to, aby utrzymywać groma-
dę darmozjadów i niedorajdów w mundurach.
De Mora gryzł wargi w bezsilnej wściekłości, zapewniając Rastignaca, że złodziei na
pewno złapią. Trzeba jednak cierpliwości... Dyrektor Rastignac rzucał słuchawkę i na tym się
rozmowy urywały.
Druga sprawa, która również podenerwowała de Morę, to zamordowanie przez niezna-
nych sprawców agenta policyjnego z Sekcji Specjalnej. Trupa znaleziono na ulicy nad ranem
następnego dnia po włamaniu do domu towarowego.
Prezydent czekał niecierpliwie na Leblanca, który w tym gorącym, kłopotliwym dniu,
spózniał się niefrasobliwie. Co jakiś czas pytał sekretarkę, czy nadkomisarz już przyszedł,
lecz Vivien niezmiennie odpowiadała:
 Nie. Jeszcze nie, monsieur le président.
Wreszcie zjawił się Leblanc. Od czasu nieudanej obławy na przemytników unikał nie
tylko Vivien, ale wszystkich. Bał się i czekał, jakie następstwa przyniesie jego ryzykowny
krok. I klÄ…Å‚ w duchu niepotrzebne ryzyko.
 De Mora cię szuka  odezwała się nieśmiało Vivien.
Milcząc przeszedł przez sekretariat do gabinetu prezydenta.
 Nareszcie!  De Mora krążył niecierpliwie po pokoju. Jego głos drżał od hamowa-
nej złości.
 Co się stało, panie prezydencie?  spytał potulnie Leblanc.
 Pan się jeszcze pyta, co? Ten stary indyk Rastignac żyć mi nie daje. Dzwoni i dzwo-
ni. Muszę sam wysłuchiwać jego gdakania, a ostatecznie, kto jest szefem Wydziału Operacyj-
nego? Pan czy ja?
 Rastignac? Już ja go uspokoję. Niech pan mnie to zostawi...
 Wie pan coś o nim?  De Mora zatrzymał się w swej szybkiej wędrówce i z
zainteresowaniem spojrzał na Leblanca.
 Nic, co by mogło zainteresować policję.  Leblanc zreflektował się, iż powiedział
trochę za wiele i starał się sprawę zbagatelizować.
De Mora, wyczerpany nerwowo, opadł na fotel.
 Przed godziną doniesiono mi o zamordowaniu naszego agenta  informował Lebla-
nca.  Mówiłem przecież, by zlikwidować oddział  K , jak sobie tego życzyła Generalna
Dyrekcja. Ale ty zawsze swoje. Masz teraz. GratulujÄ™.
 Czy to André Luison?  zaniepokoiÅ‚ siÄ™ Leblanc.
 Zdaje się, że tak.
Leblanc wybiegł z gabinetu. De Mora patrzył za nim zdumiony. Nie przypuszczał, iż
śmierć jednego agenta potrafi wyprowadzić z równowagi nadkomisarza. Może Leblanc wie
więcej?
Leblanc przebiegł przez sekretariat nie zwracając uwagi Vivien.
Gdy znalazł się w swym gabinecie, chwycił słuchawkę telefoniczną i nakręcił numer. Z
przeciwległej strony przewodu nikt nie podchodził do aparatu. W drugim aparacie stojącym
na biurku zabrzęczał dzwonek. Leblanc podniósł słuchawkę:
 Halo, słucham.
 Czy nadkomisarz Leblanc?  Głos w słuchawce był stłamszony, jak by mówiący
celowo go zmieniał.
Leblanc skurczył się. Twarz zbladła mu mocno. Znał ten głos...
 Tak, to ja...  musiał przełknąć ślinę, słowa nie chciały przejść przez gardło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl