[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tłum konnych Mongołów pędził za nami.
Gdy zsiedliśmy z koni, postawiono nas za odłamami skał o 300 kroków jeden od drugiego.
Mongołowie, rozdzieliwszy się na dwie partje, zaczęli otaczać górę, wznosząc się coraz wyżej, i
wkrótce znikli nam z oczu.
Stałem nieruchomo za skałą. Czekałem dość długo, gdy naraz daleko pośród kamieni i skał coś
mignęło i znikło. Za chwilę ujrzałem zdaleka, mknącego olbrzymiemi susami, wspaniałego
 argali , za którym pędziło, prawie płaszcząc się po ziemi, całe stado, składające się z 20-25 sztuk.
Zakląłem ze złości, gdyż byłem przekonany, że stado przerwało się przez Mongołów, których nie
było wpobliżu, aby zmienić kierunek ucieczki argali. Lecz się omyliłem. Z poza skał nagle
wynurzył się jezdziec i machnął kilka razy rękami. Stado, zakręciwszy młynka na miejscu, odrazu
zmieniło kierunek i pomknęło ku mnie; tylko stary baran się nie uląkł i dał drapaka tuż obok
nieuzbrojonego Mongoła. Wypaliłem, i dwa barany padły ranne śmiertelnie. Pandita zastrzelił
jednego argali i niespodziewanie przebiegającą antylopę piżmową (gazella mosca Gabarga). Rogi
jednego z argali, zabitych przeze mnie, ważyły przeszło 30 funtów, chociaż był to młody jeszcze
okaz.
W tej miejscowości wszędzie się spotyka większe lub mniejsze stadka argali, które wcale się nie
obawiają ludzi, nigdy nie słysząc wystrzałów i nie znając pogoni.
Nazajutrz po powrocie do Dzain-Szabi z wycieczki z Pandita wyruszyłem w wygodnej bryczce
wraz ze starym kolonistą, jadącym ze mną w roli tłumacza, do Wan-Kure. Do dyszla bryczki był
przywiązany rzemieniami drąg poprzeczny. Mongołowie podnosili dyszel wraz z drągiem do góry, i
pod drąg wjeżdżało czterech jezdzców-ułaczenów, którzy kładli go sobie na kolana i odrazu ruszali
galopem. Ztyłu za bryczką jechało jeszcze czterech ułaczenów dla zastąpienia pierwszych, wiodąc
za sobÄ… konie zapasowe.
Przed opuszczeniem klasztoru poszedłem pożegnać się z gegeni, który ofiarował mi duży chatyk
i zasypał mię podziękowaniami za lekarstwo, które mu podarowałem.
 Co za wspaniale lekarstwo!  wołał w zachwycie.  Czułem się po podróży zmęczony i
rozbity, zażywszy zaś twego lekarstwa, odrazu wyzdrowiałem. Dziękuję, dziękuję!
Biedaczysko  bóg przełknął  osmium-iryd , który oczywiście nie mógł mu zaszkodzić,
ponieważ zaś po przyjęciu tego środka poczuł się lepiej (według swego mniemania), zwracam więc
uwagę lekarzy na ten zadziwiający wynalazek; dodam tylko jeszcze, że nie jestem pewien, czy
Pandita połknął zawartość rurki, czy również i rurkę szklaną.
Zwiastun śmierci
Gdy odjechaliśmy kilkanaście kilometrów, zobaczyliśmy z góry długi wąż jezdzców,
przejeżdżających przez błotnistą równinę. Był to jakiś znaczny oddział, liczący około 300 ludzi. Po
upływie pół godziny moja bryczka zrównała się z czołem oddziału na brzegu grząskiego i
głębokiego potoku.
Był to oddział, złożony z Mongołów, Burjatów i Tybetańczyków, uzbrojonych w karabiny
rosyjskie. Na czele jechało dwóch jezdzców. Jeden z nich w czarnej  burce kaukaskiej, w
olbrzymiej barankowej czapie i z czerwonym  baszłykiem , rozwiewającym się na plecach
nakształt skrzydeł drapieżnego ptaka, ruszył ku mnie zagrodził mi drogę i głosem głuchym rzucił
szereg pytań:
 Kto? SkÄ…d? DokÄ…d?
Odpowiedziałem również lakonicznie.
Wtedy jezdziec podjechał jeszcze bliżej i rzekł:
 Oddział nasz kieruje się na zachód, dokąd został wysłany przez barona Ungern von Sternberga
pod dowództwem rotmistrza Wandałowa, ja zaś towarzyszę mu, jako sędzia wojenny. Jestem
kapitan Bezrodnow.
Przy tych słowach nagle roześmiał się głośno. Jego zuchwała, zwierzęca twarz wydała mi się
dziwnie wstrętna. Ukłoniwszy się, wymówiłem swoje nazwisko i kazałem ruszać.
 Przepraszam!  zawołał kapitan i znowu zagrodził ułaczenom drogę.  Nie mogę puścić pana
dalej. Mam z panem bardzo dużo do pomówienia w ważnej sprawie. Jestem zmuszony zawrócić
pana do Dzain-Szabi.
Protestowałem, pokazując pismo pułk. Kazagrandi, lecz oficer przerwał mi zimnym głosem.
 Pisać listy to rzecz Kazagrandiego, a zmusić pana do powrotu do Dzaina jest moją sprawą.
Proszę teraz oddać mi broń!
Uczynić tego nie chciałem nawet w razie, gdyby mi groziło niebezpieczeństwo.
 Niech pan mi powie szczerze  rzekłem z oburzeniem  czy to jest oddział, walczący z
bolszewikami, czy, co jest pewniejsze  czerwona banda?
 Upewniam pana  rzekł, podjeżdżając, drugi oficer, Burjat Wandałow  że jest to oddział z
dywizji generała barona Ungerna. Już blisko trzy lata walczymy z sowietami.
 Tembardziej więc nie mogę oddać panom broni  spokojnie ciągnąłem dalej  gdyż
przewiozłem ją przez kordony bolszewickie, walczyłem nią, a teraz mam być rozbrojony przez
takich samych, jak ja, wrogów bolszewizmu? Nie mogę pogodzić się z tą myślą, panowie!
Oficerowie spoglądali na siebie ze zdumieniem i zakłopotaniem.
Zrozumiałem, że mój protest nie pomoże i, skorzystawszy z ich chwilowego zmieszania,
cisnąłem nagle mój karabin i rewolwer do potoku.
Bezrodnow aż zzieleniał ze złości.
 Oswobodziłem siebie i was od hańby  rzekłem.
Bezrodnow gwałtownie zawrócił konia i odjechał. Cały oddział zaczął posuwać się za nim, i
tylko dwóch ostatnich jezdzców stanęło za moją bryczką i kazali ułaczenom ruszać za oddziałem. A
więc byłem aresztowany!... Jeden z konwojujących mię ludzi był Rosjaninem. Pamiętam to bydlę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl