[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bokach.
To ojciec błyskawicznym, niezwykle trudnym strzałem - na domiar złego ja
zasłaniałem mu cel - uratował mnie z opałów. Gdy stado minęło nas, myśliwi ustalili, że
pocisk ojca przez oko ugodził bizona w mózg.
A mój kary leżał o kilka kroków dalej, rozdeptany na śmierć.
Powodzenie polowań na preriach wymagało nie tylko pewnej ręki strzelców,
wymagało od nas również wyjątkowej wprost czujności. Nasi zwiadowcy dwoili się i troili,
aby jak największy obszar dookoła miejsca polowania otoczyć kręgiem wnikliwych oczu i
uszu. Od ich wysiłków zależało często życie myśliwych, zależało to, czy nie damy się
zaskoczyć wrogim Indianom. Owo ciągłe wypatrywanie, nasłuchiwanie, wietrzenie
niebezpieczeństwa było dobrą szkołą dla zwiadowców - ostrzyło ich zmysły, wyrabiało
przytomność umysłu.
Jeszcze jednej rzeczy nasi ludzie nauczyli się na preriach: ogromnej ruchliwości,
umiejętności błyskawicznego przenoszenia się z miejsca na miejsce - to pozwalało unikać
wroga, czyniło, że byliśmy dlań nieuchwytni.
Zatem posiedliśmy trzy przymioty, które bywają cechą znakomitych wojowników.
Lecz podkreślam: służyły nam one nie dla celów wojennych, lecz tylko ochronnych,
odpierających zaczepne zapędy nieprzyjaciół.
Ale gdy z tępą bezwzględnością postanowiono zdeptać naszą wolność i godność, gdy
przyszło do zmagań na śmierć i życie z Długimi Nożami, wtedy okazało się, jak znaczną siłę
przedstawialiśmy na polu walki. Siłę tym większą, że wiódł nas Wódz Józef
12. JAK POWSTAAA BALLADA
Wieść o naszym niebywałym zwycięstwie w kanionie Lamotte szerokim echem
rozległa się po ziemiach Zachodu. Na wielu białych wieść ta wywarła piorunujące wrażenie,
wprawiając jednych w osłupienie, aż im się twarze wydłużyły, innych zaś doprowadzając do
wściekłości. Ci ostatni głównie grasowali w Lewiston, sąsiednim mieście na północ od naszej
Wallowy, w którym rojno było od wszelkich szumowin, hołoty ziejącej nienawiścią do
Indian, przede wszystkim tych najbliższych, Nezpersów.
Lewiston miało swą gazetę, szumnie nazwaną  Golden Age",  Złotą Erą". Gdy z
Lapwaj wyruszyło wojsko, by na nas uderzyć, piśmidło lewistońskie dostało bez mała
czkawki z zadowolenia; hałaśliwie przy tym żądało, żeby potraktować nas tak, jak się
traktuje drapieżne wilki, by urządzić nam krwawą łaznię, sobaczych synów wytępić jak
wszy...
Nie trudno sobie wyobrazić, czym dla lewistońskiego motłochu był nasz
niespodziewany triumf - to tak, jakby wepchnąć drąg w gniazdo os. Złorzeczeniom, buchaniu
przekleństwami nie było końca w Lewiston. Nagromadzona w mieście złość szukała na gwałt
ujścia. Tamtejsza gazeta, żeby choć w części uczynić zadość potrzebie rozładowania
niedobrych uczuć, już w kilkanaście dni po sromotnej klęsce w kanionie Lamotte zamieściła
na swych łamach tekst ballady o owym poruczniku piechoty Thellerze, który wraz ze
szwadronami rotmistrza Perry'ego ochotniczo wybrał się na poskromienie Indian i zginął w
walce. Ów Theller w ckliwych strofach ballady wyniesiony zostaÅ‚ na bohatera co nie lada,
chwata, który - wedle słów redakcyjnego objaśnienia -  ... swym bezprzykładnym męstwem i
poświęceniem napełnia nas, białych, głęboką ufnością, że dni czerwonych gadów są
policzone. Na zachodnie kresy przybywa coraz więcej podobnych Thellerowi herosów,
którzy wnet wytrzebią tu wszystkie chwasty, wyduszą indiańskie tałatajstwo!"
Biała ludność Zachodu przyjęła balladę z zapałem; wkrótce śpiewano ją na całym
Zachodzie, a nawet gdzieniegdzie po wschodniej stronie Gór Skalistych.
Posłuchajmy:
Ballada o pięknej Neli i młodym poruczniku
Ach, jak pięknie się kochali!
Ach, jak młodziutką była śliczna Neli,
on był młodym David Thellerem
porucznikiem i bohaterem,
ona zaś czarowną cnoty różą.
Niebawem słodki ślub ich miał
połączyć na wieczną miłość w Lapwaj,
w Górach Skalistych daleko tam.
Poruczniku! - rzecze generał 
pędz na koniu nad rzekę Snake
dokonać wielkiego dzieła.
Rozkaz, panie generale!
I dzielnie wyruszył nad Snake
nasz nieulękły żołnierz Theller.
I już nigdy nie wrócił do Neli,
ach, nie wrócił, nie wrócił, nie wrócił!
Krwiożerczy Indianie podstępnie
w pierś mu wbili tomahawk i nóż,
wzięli mu życie, zdarli mu skalp,
żegnaj, krzyknął, żegnaj Neli, mój skarb!
Ach, już go nie usłyszała,
ach, życie sobie odebrała.
Zmierć, śmierć, czerwonym bestiom śmierć!
Melodia ballady była wprost urzekająca. Zaczynała się jak świergot uroczego ptaszka,
jak miłosny śpiew zakochanych. Potem zaszczekotała wojskową krzepą, zabulgotała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl