[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stanąłem jak wryty&
Z uprzejmym uśmiechem zbliżył się do mnie on, ten który zdruzgotał mi życie, ten który
uprowadził mi moją jasnowłosą Marynię. Mimo, że szron wybielił mu włosy, że czas wykuł na
jego twarzy wiele zmarszczek i fałd, poznałem go. Poznałem go po tych obleśnych, małych
oczkach, w które ongiś z taką nienawiścią i wzgardą plunąłem. Ubrany był w bogate futro. W
każdym ruchu jego ręki, w jego twarzy widziałem, że tego człowieka los nigdy nie smagał. On
mnie nie poznał.
Z czarującym uśmiechem, z tą niedbałością właściwą ludziom bogatym, prosił mnie:
 Założyłem się z jednym ze swych przyjaciół o bardzo poważną sumę, że do jutra rana
odkryję tajemnicę czerwonego błazna. nie tyle zależy mi na sumie, o jaką się założyłem, ile na
tym, bym w zakładzie nie uległ i nie naraził się na kpiny i przykre docinki. Pan, jako inspicjent, z
pewnością wie, kim jest ten człowiek. Jeśli powiedziałby mi pan jego nazwisko lub ułatwił mi
zdemaskowanie tego człowieka, wtedy wypłacę panu bezzwłocznie sumę pięciuset złotych.
Udałem, że propozycja mnie zachwyca, że wszystko zrobię, byleby otrzymać tak wielką
sumę za swoją usługę. Udając chwilę namysłu, powiedziałem:
 Oczywiście, że za pięćset złotych dopomogę panu do wykrycia tajemnicy. Ale nazwiska
tego człowieka doprawdy nie znam. Dyrekcja teatru zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie
tajemniczością robi sensację, i nazwisko czerwonego błazna trzyma w ścisłej tajemnicy. Ani
mnie, ani nikogo z personelu, nawet sekretarza, do tej tajemnicy nie dopuszczono. Choćbym
chciał, nie mogę zdradzić panu tajemnicy, ale mam pewny sposób, który ułatwi panu wyśledzenie
tajemniczego człowieka. Przez ukryte, mnie tylko znane, drzwi przeprowadzę pana za kulisy i
ukryję pana obok garderoby czerwonego błazna. Pan przypatrzy się temu tajemniczemu
człowiekowi dokładnie, a potem gdy będzie wychodził z teatru, z ukrycia może pan go śledzić na
ulicy i podpatrzeć, gdzie mieszka.
Nieznajomy ucieszył się moją propozycją. Niedbałym ruchem ręki sięgnął do kieszeni,
wyjął plik banknotów i wręczył mi je ze słowami:
 To jako zadatek. Gdy impreza się uda, otrzyma pan resztę.
Podziękowałem, szybko schowałem pieniądze do kieszeni.
Tymczasem plan zemsty w mej głowie dojrzał.
Całym wysiłkiem woli starałem się, by nieznajomy nie wyczytał w mych oczach co
wewnątrz przeżywam. Przeprowadziłem go tajnym wejściem przez boczne podwórze do
garderoby numer trzy. Wiedziałem doskonale, że czerwony błazen przyjdzie dopiero za godzinę i
mam dość czasu na  rozmowę z tym szubrawcem.
Pan w bogatym futrze dowierzał mi najzupełniej. To ułatwiło mi przeprowadzenie planu.
Ukryłem go w garderobie między drzwiami a szafą, upomniałem go, by zachował się zupełnie
cicho, zagasiłem światło i wyszedłem. Zaraz pobiegłem do rekwizytorni i szukałem rewolweru.
Znalazłem go, ale nie mogłem odszukać naboi, wobec tego chwyciłem duży kaukaski kindżał i bez
najmniejszego drżenia, bez wahania szedłem spełnić zbrodnię.
Czekałem na rozpoczęcie programu, bo wtedy orkiestra gra fortissimo marsza, chciałem
zagłuszyć nasza  rozmowę .
Orkiestra zagrała, wszedłem do ciemnej garderoby, zaświeciłem światło, w ręce błyszczał
mi kindżał. Już w oczach moich musiał nieznajomy wyczytać, że chwile jego życia są policzone,
zbladł jak ściana, drżącymi rękoma zaczął szukać czegoś koło siebie. Jednym skokiem byłem przy
nim, przytrzymałem jego drżące ręce i nachylając się twarzą jak najbliżej jego twarzy, szepnąłem
tylko jedno zdanie:
 Czas zrobić rachunek za moją Marynię!
Zrozumiał od razu wszystko. Czuł, że będzie się musiał bronić. Chwycił krzesło, uderzył
mnie z całej siły w głowę. Nawet nie oszołomił mnie, chwyciłem go za gardło, zaczęliśmy się
tarzać po ziemi. Wykorzystałem jedną sekundę i uderzyłem kindżałem z całej siły.
Potem z całym spokojem przeszukałem wszystkie kieszenie zabitego, zabrałem z nich
wszystko, co przedstawiało wartość, zgasiłem światło, zakręciłem drzwi od strony korytarza na
klucz i wyszedłem z powrotem tajnym wejściem do foyer.
Od chwili zamordowania uwodziciela mojej żony do dnia dzisiejszego nie odczuwam
najmniejszych wyrzutów sumienia, tak jakbym spełnił bardzo ciężki i przykry, ale konieczny,
obowiązek.
Aubieński skończył czytać protokół zeznań Gładysza i spokojnie włożył go w gruby plik
akt. Gliński i Borowicz długo milczeli. Tło, na jakim zbrodnię popełniono, dziwne refleksje
poddawało ich myślom. Pierwszy przemówił Gliński:
 Tak, diabelnie smutna historia tego wykolejeńca, pijaka, który w swoim pojęciu nie
popełnił nic złego, tylko pomścił tragedię swego życia.. Wobec dziwnego problemu stanie sąd...
bo jeśli uwolniono go za morderstwo żony, to śmierć Mertingera jest właściwie dalszym ciągiem
jednej i tej samej historii&
 Tak, smutna historia  powiedział Borewicz.  Panu, panie sędzio, można jednać
pogratulować rozwiązania tak trudnej zagadki jak tragedia w garderobie numer trzy. Ja uchylam
przed panem czoło i twierdzę, że bardzo daleki byłem od osoby Gładysza&
 Nie, bardzo był pan bliski właściwego sprawcy morderstwa, tylko bezwiednie
przeszedł pan mimo niego.
 Jak to?  przerwał gwałtownie Borewicz.
 A tak  spokojnie mówił Aubieński.  Pamięta pan, panie komisarzu, ten drobny
szczegół w śledztwie, które pan przeprowadzał: pies policyjny Lux po obwąchaniu rękojeści
kindżału zaprowadził pana do mieszkania jakiegoś krawca, czy szewca połatajki przy ulicy
Miłej...
 Cóż to ma wspólnego z tą sprawą?  wtrącił niecierpliwie komisarz policji.
 Ma i to dużo wspólnego, bo właśnie u tego połatajki mieszkał Gładysz. Panowie
chcieli najprędzej skończyć śledztwo i dlatego obwinili panowie biednego Luxa o zły węch, czy
też szukali panowie usprawiedliwienia w tym, że woń proszku dla badań daktyloskopijnych
uniemożliwiła psu wykazanie swych zdolności. Jedno mam panom do zarzucenia: zbytni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl