[ Pobierz całość w formacie PDF ]

już tam nie było, ale wcale nie liczyłem na to, że mi ją zostawią w prezencie. Do
relingu było ponad dwa i pół metra i przydałby mi się drapak, taka mała kotwica.
Ponieważ go nie miałem, musiałem improwizować. Zdobyłem mianowicie hak na
rekiny. Hak na rekiny wygląda prawie dokładnie tak jak oryginalny drapak; skła-
da się z trzech dużych haków zespawanych ze sobą. Owinąłem te paskudne haki
taśmą izolacyjną po to, żeby się na nie nie nadziać, ale też, żeby mój sprzęt nie
robił hałasu.
Zadarłem głowę, na tle nieba dostrzegłem zarys drzewca bandery i w ten spo-
sób określiłem w przybliżeniu położenie relingu. Chwyciłem zwój liny w jedną
rękę, a drugą rzuciłem drapak tak, żeby poszybował nad barierką. Usłyszałem
przytłumiony stukot na pokładzie. Zciągnąłem linę, modląc się, żeby hak chwy-
cił. Chwycił. Zaczepił się o reling i kiedy szarpnąłem mocniej, stawiał silny opór.
Teraz można było się wspinać.
Nachyliłem się i szepnąłem:
 To by było na tyle, Alison. Wrócę ze Sladem, albo i nie wrócę. Może będę
musiał szybko stamtąd zwiewać przez burtę, więc kręć się w pobliżu, żeby mnie
z tej zupki wyłowić, dobra?  Zawahałem się.  Gdybym nie wrócił, działaj
dalej sama i życzę ci dużo najbardziej angielskiego szczęścia.
Wspiąłem się do góry i zdołałem zahaczyć ramieniem o drzewce bandery,
odciążając tym samym linę drapaka. Pistolet tkwiący za paskiem spodni wcale
170
mi nie pomagał, bo kiedy niczym człowiek-guma prężyłem się i wyginałem, by
sięgnąć nogą pokładu, jego lufa wbijała mi się boleśnie w pachwinę i dziękowałem
Najwyższemu, że tuż przed eskapadą coś mnie tknęło i usunąłem pocisk z komory
nabojowej.
W końcu wdrapałem się na pokład, i to cicho. Chyba mnie nie zauważyli,
bo kiedy zerkałem za rufę, nikt do mnie nie strzelał. Alison zniknęła, a jedynym
śladem, jaki po sobie zostawiła, była lekko zmarszczona powierzchnia wody tam,
gdzie winna lśnić nieskazitelna tafla. Zastygłem w bezruchu na dłuższą chwilę,
wsłuchując się intensywnie w dzwięczną ciszę.
Jeżeli ktoś w ogóle trzymał na jachcie wachtę, trzymał ją bezgłośnie jak duch.
Założyłem  może i ryzykownie  że czuwający tej nocy facet jest gdzieś na
dziobie, może w sterówce albo w komfortowej jadalni. Aby dostać się do kabin
rufowych, nie musiałem zapuszczać się w tamte rejony. Do kabin tych wchodziło
się z holu, schodkami, i jeśli plany jachtu, które tak dokładnie studiowałem, były
aktualne, drzwi do holu powinny znajdować się na wprost mnie.
Zaryzykowałem jeszcze raz. Wyjąłem maleńką latarkę i na sekundę ją włączy-
łem. Na szczęście. Tuż przede mną walał się sprzęt nurka i gdybym go nie zauwa-
żył, narobiłbym potwornego hałasu. Lawirowałem chwilę między żelastwem, aż
wreszcie dotarłem bezpiecznie do przeszklonych drzwi. Dzięki Bogu, drzwi były
otwarte. Właściwie się tego spodziewałem, bo kto, u licha, zamykałby na jachcie
drzwi?
Hol tonął w ciemnościach, ale zza szyby z prawej burty sączyło się mgliste
światło. Sączyło się go na tyle dużo, że mogłem dostrzec zarys mebli w środku.
Nie chciałem się na nie po ciemku nadziać, wiec przytknąłem nos do szybki,
żeby zaplanować sobie w miarę bezkolizyjną trasę. Przytknąłem go i zamarłem
z przerażenia. Z drzwi prowadzących do jadalni wyszedł jakiś mężczyzna. Na
szczęście od razu skręcił i zniknął w kuchni. Delikatnie nacisnąłem klamkę i znów
zastygłem w bezruchu. Nasłuchiwałem. Z głębi holu, najpewniej z kuchni, dobiegł
mnie odgłos ciężkiego uderzenia, a pózniej brzęk roztrzaskujących się talerzy.
Gość trzymający wachtę postanowił widocznie urozmaicić sobie nudną służbę
i grasował po lodówkach. To mi jak najbardziej odpowiadało.
Przeciąłem hol i dotarłem schodami do kabin rufowych. Naliczyłem trzy kaju-
ty gościnne. Kabina właściciela Artiny znajdowała się w środkowej części jachtu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl