[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko wirowało mu przed oczami, jakby stał w samym środku olbrzymiej ka-
ruzeli.
Ignaś i Mandżaro rzucili mu się na szyję.
Zwietnie, Paragon! Brawo, Paragon!
151
Słyszał ich zadyszane głosy. Gdyby go nie podtrzymali, upadłby znowu na
ziemię. Na skraju boiska ujrzał Stefanka. Trener uniósł rękę i pozdrawiał go ski-
nieniem. Jeszcze dalej na tle stłoczonych widzów powiewał biały kapelusz pana
Sosenki.
Maniuś czuł, że łzy napływają mu do oczu, a radość dławi gardło. Nie mógł
wypowiedzieć ani jednego słowa.
Rozległ się przeciągły głos gwizdka, oznajmiający koniec meczu. Maniuś stał
nieruchomo z twarzÄ… zalanÄ… Å‚zami.
Barwna ściana widzów pękła jak tama pod uderzeniem wezbranej wody. Na
boisko chmarą wtargnęli malcy z Woli. Biegli ku swoim ulubieńcom krzycząc
przeciągle i zwycięsko, a na ich czele, niby biała kula, toczył się mistrz fryzjerski,
pan Sosenka. Podrygiwał śmiesznie, nie chcąc dać się wyprzedzić małym urwi-
som. Pierwszy dopadł do Paragona. Przygarnął go do swego pokaznego brzucha
i poklepując po chudych ramionach, dyszał ciężko.
Wiedziałem, że wygracie... kochani chłopcy... Wiedziałem, że strzelisz
tę zwycięską bramkę... Nie zawiodłem się na tobie...
Tyle tylko zdążył powiedzieć, bo rozentuzjazmowani kibice porwali Parago-
na na ramiona i wrzeszcząc przerazliwie, nieśli przez całe boisko aż do drzew,
gdzie gracze złożyli swoje ubrania. Niesiono również innych graczy: Mandżaro,
Perełkę, Ignasia i Pająka. Bohaterowie zielonego boiska płynęli wysoko nad mo-
rzem głów. Maniuś rozłożył szeroko ręce. Rozdawał swe najradośniejsze uśmie-
chy wpatrzonym w niego ulicznikom.
Było to wielkie święto chłopców z Gołębnika. Wyśmiewani, przezywani
drwiąco konusami, wygrali z nie pokonanymi dotąd Bażantami". O tym meczu
długo będą mówili mali piłkarze Woli. Tego meczu nie zapomni żaden z graczy
Syrenki".
Myśli te kłębiły się w głowie Paragona, gdy niesiony triumfalnie na ramionach
swych wielbicieli zbliżał się do kępy drzew.
Naraz rozpromieniona, szczęśliwa twarz Maniusia stężała. Pod drzewami
oparty o pień wielkiego klonu stał Królewicz i przymrużonymi oczami patrzył
na triumfalny pochód. Maniuś w jednej chwili zrozumiał, że czeka na niego.
Gdy tylko uwolnił się od natrętnych malców, sam zbliżył się do Wawrzusiaka.
Ten pochylił się i szepnął:
Powiedziałeś?
Nie. Przecież przysięgłem.
Nie bujasz?
Daję słowo. A co chcesz ode mnie?
Nic. Tylko... zamknęli Kulawego Genka, tego z Marymontu.
Którego?
Tego, u którego była ciężarówka... Romek cię szuka. Wyrywaj, bo jak cię
złapie, to ci kości połamie...
152
Maniuś zzieleniał. Chwilę gapił się przerażonymi oczami na Królewicza. Od-
wrócił się. Złapał z ziemi swoje ubranie, zwinął je w kłębek i pognał w gęste
zarośla, ciągnące się wzdłuż kortów tenisowych. Gdy ubiegł kawałek, posłyszał
za sobą wołanie Stefanka:
Paragon, Paragon, poczekaj!
Nie odwrócił się nawet, tylko zanurzył w chłodny gąszcz przywiędłego listo-
wia.
ROZDZIAA IX
Maniuś ukryty w krzakach patrzył, jak szumiąca rzeka ludzi odpływa główną
aleją ku bramie. Gdzieś w tłumie mignął mu słomkowy kapelusz pana Sosenki.
Potem na moment pojawiła się smukła postać Stefanka. Obok niego zobaczył Pe-
rełkę i jajowatą, ostrzyżoną głowę Pająka. Wnet jednak tłum ich zagarnął, zakryły
zwisające gałęzie kasztanów.
Szli wszyscy razem. Zapewne do Krzysia Słoneckiego. Jego ojciec zaprosił
całą drużynę na obiad. Będą rozmawiali o meczu, będą omawiali każdą sytuację
podbramkową, każdy strzał, ale Maniusia tam nie będzie. Nie może z nimi pójść,
bo w każdej chwili, na każdym miejscu czyha nań wykrzywiona, zła twarz Romka
Wawrzusiaka... Romek myśli, że to on nasłał milicję na tego Kulawego Genka.
Nie, nie pójdzie. Nie chce spotkać się ze wzrokiem Wawrzusiaka, nie chce dostać
pięścią w twarz ani kopniaka w brzuch. To, co do tej pory od niego oberwał, było
tylko przedsmakiem tego, co go obecnie czekało.
Park niemal zupełnie opustoszał. Tylko na jasnej murawie boiska kilku mal-
ców, najzagorzalszych entuzjastów piłkarstwa, kopało jeszcze szmaciankę. W ale-
jach posypanych żółtym wiślanym piaskiem leżały koronkowe, delikatne cienie.
Na Myśliwieckiej z łoskotem przetaczały się trolejbusy, na rozgrzanym asfalcie
poświstywały koła samochodów.
Maniuś wygrzebał się z krzaków. Stanął na środku pustej alei. Nie wiedział,
dokąd pójść. Ruszył wolno ku głównej bramie. Piasek skrzypiał cienko pod sta-
rymi trampkami. Chłopiec powlókł się przed siebie, bez celu...
Dopiero na Aazienkowskiej, gdy przechodził obok kortów tenisowych, przy-
pomniał sobie, że kiedyś szedł tędy z Rudym Milkiem. Ta myśl pokrzepiła go
nieco. Pójdzie teraz do garbuska, a wieczorem znów razem będą sprzedawali ga-
zety.
Przyśpieszył kroku. Wiedziony instynktem ulicznika, skierował się na Czer-
niakowską. Myślał o Rudym Milku. Przypomniał mu się stary, mrukliwy dziadek.
Mały pokoik na dole pełny rozmaitych łachów. Wspomniał pierwsze spotkanie
z kaleką, a potem niefortunną wyprawę kajakiem, zakończoną na komisariacie.
154
Z daleka zobaczył kępę bzów osypaną siwym nalotem kurzu i małe okienko
patrzące w zalaną słońcem ulicę. Pchnął skrzypiącą furtkę, przeciął mały ogródek
z wydeptanym trawnikiem i zapukał do łuszczących się brunatną farbą drzwi.
Kto tam? usłyszał z głębi domu starczy, załamujący się głos.
To ja, Maniuś! __ krzyknął niemal wesoło i nie czekając na pozwolenie
wszedł do sionki. Drzwi do małego pokoiku były otwarte. W głębi przy stole
siedział dziadek Milka. Majstrował coś przy starym, rozlatującym się budziku.
Na widok Maniusia uniósł pomarszczoną twarz.
Czy jest Milek? zapytał Maniuś.
Dziadek pokiwał żałośnie głową.
Ej, gdzie tam Milek... Gdzie tam Milek... powtórzył.
A co?
Milek zbudował tratwę i uciekł z domu odpowiedział prawie obojęt
nie. Już trzeci dzień go nie ma.
Maniuś zagwizdał ze zdumienia.
To ci dopiero...
Tak, tak... Nie ma już Milka. Powiedział, że popłynie na Madagaskar...
czy licho go wie dokąd. Naczytał się tych książek i zmąciło mu się w głowie. Na
Madagaskar... zaśmiał się krótko i zaniósł się kaszlem.
Na Madagaskar... wyszeptał Maniuś.
Gdzie tam na Madagaskar żachnął się staruszek. Milicja złapie go
pod Modlinem. Wstydu mi tylko narobi.
A jeżeli go nie złapie? zapytał w zamyśleniu chłopiec.
To się utopi. Nie umie pływać. Mówił, że Kolumb też nie umiał pływać,
a odkrył Amerykę. Ej, ci chłopcy, ci chłopcy...
To ci heca powiedział Maniuś jakby do swych myśli. A czy to daleko
ten Madagaskar? zapytał nagle.
Chłopcze, to przecież gdzieś za Afryką... A bo ja wiem zresztą. A dlacze
go siÄ™ pytasz?
Maniuś uśmiechnął się żałośnie.
Ech, szkoda, że nie poczekał na mnie, może popłynęlibyśmy razem. Nie
pisał do dziadka?
Gdzie tam... Byłem już na milicji. Przez radio go szukają.
Przez radio!... wyszeptał chłopiec. Myślał o tym, że Milek stanie się
sławny. Wszyscy będą o nim mówili. Co kilka godzin w radiu podadzą wiado
mość: Zaginął mały chłopiec... łat trzynaście... rudy... z garbem napłecach...
Wypłynął z przystani czerniakowskiej na tratwie i do tej pory nie wrócił... Popły
nął na Madagaskar... Kto wiedziałby cokolwiek, proszony jest o zawiadomienie
najbliższego komisariatu... Zginął mały chłopiec... "
Ej, ci chłopcy, ci chłopcy!... głos dziadka przerwał tok jego myśli.
Staruszek pochylił się nad rozkręconym budzikiem i nie zwracając uwagi na sto-
155
jącego w progu chłopca, zaczął coś majstrować chudymi, żółtymi jak pergamin
palcami.
ManiuÅ› chrzÄ…knÄ…Å‚.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]