[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Jeden dla Waszej Miłości, a drugi dla wielmożnej pani naszej, Ondyny.
Nie rozumiał, nic nie pojmował. Zrozumiał dopiero, jak ujrzał ją schodzącą, gotową do
drogi.
Stała na ganku i oddawała klucze ochmistrzyni.
Myślał, że chce odprowadzić go przez część drogi i serce zabiło mu z radości.
Lecz ona zawołała go do siebie i rzekła:
 ProÅ›!...
Nie zwrócił na to uwagi, że pierwszy raz przemówiła do niego, omijając wszystkie tytuły. Rzekła:
 Proś, bym pojechała z tobą.
Zrozumiał. Otwarły mu się naraz w duszy skrzydła szerokie na świat, choć nie mógł jesz-
cze ani siebie, ani jej ogarnąć. Ale ona rzekła:
35
 Służba się zbliża.
Potem mówiła:
 Czekałam cię. Zawiodłeś mnie, ale cierpiałeś. Gdybyś nie był cierpiał, nie byłabym nig-
dy twoją. Ale odkupiły cię łzy i miłość. Ciebie jednego mogłam kochać na ziemi.
Wydałeś mi się dawniej pięknym, a dziś jesteś dla mnie więcej, bo zwiastunem mego
szczęścia. Gdybym tutaj pozostała, przez każdy dzień zbliżałabym się do mojej zguby. Ocalić
mnie może jedynie ucieczka. Starościcowi powiedzą, że wyjechałam za bratem. Nie dowie
się, że tutaj byłeś.
Nie pobierzemy się, póki nie przyjedzie mój brat i ja nie odbędę podróży, by znalezć mo-
ich straconych rodziców.
Przygotowane wszystko, możemy jechać.
Na teraz i na wieki twoja jestem, twoja!...
Rzuciła ostatnie spojrzenie na dwór opuszczony. konie uderzyły kopytami i wyjechały na
drogę. Była to noc księżycowa, cudna jak sen,  noc taką tylko miłość może dać w życiu, a
miłość bezgraniczna, promienista i radosna, szeroka jak świat wypełniała serce Hellburga.
36
VIII.
Schodziły im dnie w zaczarowaniu, w upojeniu, w miłości.
Nawet pokoje dworu Hellburga wyglądały teraz jak bajka fantastyczna. Już niegdyś przy-
stroił je Wąsowicz, a obecnie otwarto skrzynie przywiezione z korsarskiego okrętu i okazało
się, że są tam jeszcze zbroje, wschodnie makaty, materje i kobierce.
Porozwieszano je po ścianach i pozaścielano na pawimencie, by odgłos kroków tonął w
nich i gasnÄ…Å‚.
W stołowym pokoju, nad tarczą rodzinną i starym mieczem, który się nieraz wsławił, za-
wieszono zdobyczny szyszak i złotem przetykaną turecką zbroję, ongi własność jakiego ro-
syjskiego bojara.
Białe skóry z kóz i niedzwiedzi zakrywały podłogę izby, która była pokojem Ondyny.
W owy dzień ucieczki przywiózł ją Piotr do domu swojego rano. Chciał nocować po dro-
dze i począł dobijać się do zajazdu, którego gospodarz spał już dawno, ale ona, nie czując
znużenia, a gnana nieokreśloną trwogą, wolała, by uciekać, by jechać dalej.
Ona zdawała się ich nie czuć, nie zdawać sobie sprawy.
Noc była zresztą ciepła, gwiazdami iskrząca. Zobaczyli potem wschód, jasną gwiazdą ju-
trzenki poprzedzony, zarysowujący się wśród płaszczyzn szerokich wielką potęgą mającego
spłynąć światła.
O świcie nadbiegły chmury i spadł, jak rosa, lekki deszcz.
Natura zmrożona zimą zdawała się odżywać, budzić się w ciepłych łzach radości.
Pózniej niebo rozjaśniło się w błękit lekki, trochę złoty, łagodny.
Choć Ondyna nie chciała okazać zmęczenia, musiał ją zanieść prawie na jej posłanie i
składając ją, obsypał pocałunkami.
Ale od tej pory odwiedzał ją tam tylko z jej wolą.
Powiedziała mu, że nim mu będzie towarzyszką, chce mu być siostrą. Pokrewieństwo, ja-
kie nastąpiło skutkiem przybrania jej do rodziny starego Wadzkiego, usprawiedliwiało w czę-
ści jej pobyt tutaj. Nie chciała, by rzeczywistość inną była od pozorów. Spotykali się w sali
jadalnej, na przechadzkach, na gankach dworu. Spędzali zresztą z sobą cały dzień, nie prze-
stępując jedynie progu jego i jej pokoju. Czasem jednak on siedział na białej niedzwiedziej
skórze u jej stóp i słuchał jej opowieści.
Nieraz brała lutnię i, grając na niej, śpiewała pieśni dziwne, u nas niesłyszane, gorące,
smętne, a nęcące, w czasie których dusza jego goniła w przestwór na skrzydłach rozkoszy i
melancholji, zostawiając ciało jego u jej stóp. A pózniej, składając skrzydła jak ptak, wracała
i opowiadała jej, co ujrzała w zaświatach. A ona odsłaniała z wąskich powiek swoje jasne,
duże oczy i spoglądała nań zagadkowo z miłością, jakby patrzała mu w duszę, i czytała w niej
losy, które go spotkać miały.
Kochał ją z całem oddaniem i całem pojęciem największego bogactwa, jakiem jest miłość,
jakiem jest miłość jedynej kobiety, bezgranicznie kochającej.
I mówił dalej:
 Błogosławiona jest miłość.
Błogosławiona dusza twoja, która zrodziła się po to, by dać mi szczęście.
Błogosławione ręce białe i miękkie, które jedynie moje są.
Błogosławione oczy, jak światła srebrne, płonące i jasne. Błogosławioną fala piersi twoich.
Błogosławione usta zarumienione lekko, których pocałunki jak maki świeże i wiosenne
spadają mi na czoło.
37
Błogosławiona dziewicza postać twoja, jak sosna giętka i silna.
Błogosławione stopy twoje sarnie, cicho chodzące, ramiona jak łodygi lilji, włosy złote i
miękkie i białość twego ciała.
Błogosławiona i droższa mi nad wszystko muzyka twoja i słowa twoje, ufność twoja i od-
danie mi twojej duszy.
Błogosławiona nawet tajemniczość, z powodu której nie wiem, skąd jesteś, czem jesteś i
gdzie mi przeznaczonem będzie iść za tobą...
Pływali niekiedy po morzu w barce, którą przystroić kazał w purpurowe kobierce. Ona
bawiła się z falami jak z dziećmi, pieszcząc je i gładząc spiętrzone grzywy podnoszących
groznie łódz olbrzymów. Zdawała się rządzić i nie lękała się ich wcale. Znajdowali zawsze w
podróżach swoich coś nowego i ciekawego, bo każdy szczegół bawił ich jak dzieci.
Kiedy widziała goniące za ich statkiem i bijące białemi skrzydłami mewy, wołała na nie i
mówiła:
 Oto królestwo moje!
A ptaki, krzycząc i krążąc dokoła, odprowadzały ich daleko na morze.
W czasie tego zaszło zdarzenie niezwykłe.
Chodzili nieraz do wiejskich chat i przypatrywali się krzywdzie, jaką zima uczyniła wśród
kmieci. Raz doniesiono im, że umiera, cierpiąc bardzo, staruszka, która leczyła innych i uczy-
niła wiele dobrego.
Udali się do jej chaty i Ondyna usiadła koło jej tapczana, wzięła w ręce lutnię i poczęła jej
grać.
Staruszka uspokoiła się i poczęła się w nią wpatrywać.
W oczach jej zauważyli wszyscy jakby przerażenie.
Rozszerzone jej powieki okazywały trwogę bezgraniczną.
Lecz zaraz potem zasnęła, jakby w ciszy i upojeniu. Ondyna przestała grać ze smutnie
zwieszoną głową.
Staruszka nie obudziła się. Umarła!
Od tej pory za Ondyną chodził wśród prostego ludu podziw z trwogą złączony. Zasięgano
jednak jej rady, proszono o zioła i lekarstwa.
Raz, gdy Piotr siedział w jej izbie u jej stóp, wyraziła swój smutek, że we wsi były chaty
kurne, bez kominów i bez okien, z otworami jedynie dla świałta i powietrza, zasłoniętemi
przez tarcice.
Na drugi dzień rozlegały się hałas i rąbanina w sosnowym lesie. Kmieć, o którym opowia-
dała, i trzech innych, najbiedniejszych rąbało drzewo na nowe, obszerne chaty.
Zwiat tymczasem pływał poprostu w słońcu.
Przyszły kwietniowe dni łagodne i rozbudziła się natura, ożywiona wcześnie przez dni cie-
płe. Stanęły łąki w woni fiołków, bieli pierwiosnków i stokroci.
W kilka dni po przyjezdzie Ondyny przyszły skrzynie jej i zarazem pierwsze stamtąd wia-
domości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl