[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ochronę obywatelom Federacji i ich mieniu.
- Dziwne zadanie dla krążownika bojowego - zauważył Smith. - Gdzie, u diabła, jest ta
Langri? Nigdy o niej nie słyszałem.
Spojrzawszy na zachód, Yorish pomyślał, że piękniejszej planety jeszcze nie widział. Las
rozciągał się aż po szczyty wzgórz, tworząc nieprzerwany obszar budzącej podziw,
oślepiającej różnorodności barw. Kwiaty wystawiały swe olbrzymie płatki o delikatnej
urodzie na lekką bryzę morską. Nieopisanie wspaniałe morze falowało sennie, a drobniutki
piasek na plaży odbijał popołudniowe słońce miliardami kolorowych błysków.
Za plecami miał ohydny, pokiereszowany, hałaśliwy, cuchnący plac budowy. Silniki wyły,
maszyny sunęły tam i z powrotem, robotnicy pędzili we wszystkie strony jak bezmyślna
szarańcza, spadająca na las niszczącą chmurą.
Smith dotknął ramienia Yorisha i coś mu pokazał. Jakiś niezgrabny wehikuł szybko
nadjeżdżał w ich kierunku od strony bezładnego skupiska prefabrykowanych budynków -
była to pierwsza oficjalna oznaka, że zauważono ich przybycie. Yorish powoli zszedł po
trapie "Hilna", dokonał inspekcji warty, a potem odwrócił się, by zobaczyć, na czym polega
takie oficjalne potwierdzenie przybycia.
W pojezdzie znajdowało się czterech mężczyzn, a kiedy jeden z nich wyskoczył i spiesznie
skierował się ku "Hilnowi", dwóch z pozostałej trójki, zapewne straż przyboczna, powoli
ruszyło za nim. Yorish przyjrzał się badawczo niskiej korpulentnej postaci i doszedł do
wniosku, że człowiek ten jest silniejszy fizycznie niż można było sądzić po jego wyglądzie.
Zwinność, z jaką wyskoczył z pojazdu, była imponująca i rzucało się w oczy, że pracował w
słońcu. Na jego opaleniznę z zazdrością patrzyliby bladolicy mieszkańcy mroznych planet.
- Miło mi pana poznać, komandorze - powiedział. - Jestem Wembling. Zetknęli się dłońmi.
- Wydaje mi się, że panuje tu spokój - zauważył Vorish. - Z rozkazów, które otrzymałem,
odniosłem wrażenie, że oblegają was tubylcy.
- I tak też jest - powiedział Wembling z goryczą. - Robią nam różne świństwa, na które nie
ma kary.
Yorish mruknął kilka zdawkowych słów i znów zaczął rozglądać się dokoła. Nie zauważył
niczego, co mogłoby popsuć jego pierwsze wrażenie. Langri była wyjątkowo piękną,
spokojną planetą.
Wembling zaśmiał się cicho, opacznie rozumiejąc jego zachowanie.
- Ale niech pan się tym nie przejmuje - powiedział. - Za dnia mamy nad nimi prawie pełną
kontrolę. Myślę, że może pan zwolnić swych ludzi na kilka godzin, żeby nacieszyli się plażą i
na chwilę zapomnieli o kosmosie. Jak tylko pan się zainstaluje, komandorze, proszę przyjść
do mnie do biura, to pokażę panu, czego od was potrzebuję.
Odwrócił się, niedbale machnął ręką na pożegnanie i wsiadł do pojazdu, który natychmiast
ruszył, zaś dwaj pozostali musieli wskakiwać w biegu.
Yorish odwrócił się i zobaczył, jak komandor porucznik Smith uśmiecha się doń z trapu.
- Kto to był? - spytał Smith. - Sam Wielki Admirał? Sprawia wrażenie, jakby dqskonale
wiedział, co pan ma tu robić.
- Cieszę się, że ktoś to wie, bo ja nie mam pojęcia. Czy zauważył pan tu coś szczególnego?
- Wydaje mi się, że czuję jakąś szczególną wonność - stwierdził Smith.
- Niech pan powie Mackliemu, żeby poszedł na zwiady, porozmawiał z ludzmi Wemblinga i
spróbował wybadać, co się tu dzieje. Prawdopodobnie będę musiał pójść do tego człowieka.
Coś mi się widzi, że chce, aby cała załoga "Hilna" pełniła służbę wartowniczą. Kiedy odejdę,
niech pan wezmie patrol i obejdzie teren budowy. Proszę sprawdzić, jakie środki
bezpieczeństwa przedsięwzięto i na jakie problemy możemy się tu natknąć.
Całą jedną ścianę biura Wemblinga pokrywała ogromna mapa, a on sam, żywo gestykulując,
wyjaśniał, czego chce. Chciał zaś, żeby teren budowy otoczono solidną, żywą ścianą z ludzi,
stracił jednak dwadzieścia minut, żeby to w końcu powiedzieć.
Yorish wysłuchał Wemblinga, po czym grzecznie go poinformował, że to niemożliwe.
- Mam sprawnych ludzi - rzekł - ale jest ich za mało, a dotychczas nie udało mi się ich
nauczyć, by pełnili służbę w siedmiu różnych miejscach jednocześnie.
- Pańskim świętym obowiązkiem jest ochrona życia i mienia obywateli Federacji! - warknął
Wembling.
- Gdyby sztab Floty zamierzał wysłać mnie do pełnienia służby wartowniczej na całym
kontynencie - rzekł Yorish lodowatym tonem - wysłałby liczniejsze siły, powiedzmy... dwa
statki. To, czego pan żąda, wymaga dziesięciu dywizji żołnierzy i sprzętu wartości miliarda
kredytek, co i tak nie zapewniłoby całkowitego bezpieczeństwa. Po co panu posterunki
wartowników wzdłuż plaży?
- Czasem te dranie dostają się tu cichaczem z morza. Tym niegodziwym łotrom ani przez
chwilę nie można wierzyć. Moi ludzie nie zechcą pracować, jeśli cały czas będą musieli bać
się o swoje życie.
- O tym nie wiedziałem - Yorish odwrócił się zdziwiony. - Ilu ludzi pan stracił?
- Hm... Właściwie żadnego, ale to nie zasługa tubylców. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl