[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niego pewność siebie i to właśnie on, śmiejąc się, beczał jak owca. Odjechał nachromowanym
motocyklu z rykiem silnika, wzbijając żwir spod kół.
- Kto to? - zainteresował się Qwilleran.
- Birch Trevelyan - wyjaśnił Junior. - Pochodzi ze starej rodziny, od dawna osiadłej w
Moose County.
- To ten facet, który miał ponaprawiać drzwi w rezydencji K, ale najwyrazniej mu się
nie spieszy.
- Jest dobry, ale nie znosi pracować. Zawyża ceny, żeby ludzie go nie zatrudniali. A
przy tym zawsze ma pełno forsy. Jest współwłaścicielem tego baru, choć trudno się
spodziewać, żeby akurat na tym ktoś się wzbogacił.
- O ile nie sprzedają tu czegoś innego oprócz jedzenia - zauważył Qwilleran.
W drodze powrotnej do Pickax spytał Juniora, czy kobiety kiedykolwiek odwiedzają
to miejsce w porze porannej kawy.
- Nie, odbywają własne sesje plotkarskie przy herbatce i ciasteczkach. .. Chcesz
posłuchać wiadomości o jedenastej? - włączył radio w samochodzie.
Od razu po przybyciu do Moose County Qwilleran nie mógł się nadziwić stylowi
prezenterów rozgłośni PKX FM. Nazwał go na swój użytek  natychmiastową autoparafrazą".
Z głośników rozległy się słowa:
- ...stracił panowanie nad pojazdem, kiedy jeleń wybiegł na szosę, w wyniku czego
samochód znalazł się w rowie, a jego kierowca w szpitalu, gdzie został opatrzony, następnie
wypuszczony do domu. Rzecznik szpitala oznajmił, że pacjent odniósł drobne obrażenia,
które nie wymagały hospitalizacji.
Sport:  Miners" z Pickax pokonali  Mosquitoes" z Mooseville trzynaście do
dwunastu, zdobywając mistrzostwo okręgu i awansując do rozgrywek regionalnych. Jak
oznajmił trener Russel, dzięki zdobytemu mistrzostwu  Miners" będą mogli pokazać, co
potrafiÄ…, podczas rozgrywek regionalnych.
Nagle zapiszczał pager Juniora; jednocześnie rozległ się ryk syreny z ratusza.
- Gdzieś się pali - stwierdził. - Mógłbym cię wysadzić na światłach? Okej, to na razie!
Jego czerwony jaguar popędził w stronę ratusza, a Qwilleran piechotą przeszedł kilka
przecznic dzielÄ…cych go od domu. Ze wszystkich stron pozdrawiali go wyraznie uradowani
jego widokiem nieznajomi, którzy zgodnie z obowiązującym w Pickax zwyczajem zwracali
się do niego pierwszą literą jego nazwiska. Oznaczało to zarówno przyjazne nastawienie, jak i
szacunek wyrażany witanej osobie.
- Dzień dobry, panie Q.
- Witam, panie Q.
- Miłego dnia, panie Q.
Natomiast powitanie ze strony pani Cobb zawierało ponadto obietnicę kanapek i
klopsików na lunch.
- Jest też dla pana wiadomość z biura pana Coopera. Osoba, o którą pan pytał,
zakończyła pracę pięć lat temu, siedemnastego lipca. Zaczęła pracować trzeciego kwietnia
tego samego roku. Ponadto pojawiła się tutaj jakaś' bardzo dziwna kobieta, która twierdzi, że
zatrudniono ją do robienia porządków trzy razy dziennie. Teraz jest na górze, sprząta
sypialnie. I jeszcze jedno, panie Qwilleran. Znalazłam u siebie na górze trochę prywatnej
korespondencji w szufladzie biurka. Pomyślałam, że może powinien pan ją przejrzeć.
Zostawiłam wszystko na stole w bibliotece.
Listy znajdowały się w pudełku z tektury falistej, na którym spał sobie smacznie
Koko, zwinąwszy się w rozkoszny kłębek. Należało stąd wnioskować, że albo kota ogarnęła
pocztowa obsesja, albo jakimś sposobem zdołał się zorientować, iż pudełko to w
zamierzchłych czasach zawierało puszki z tuńczykiem.
Qwilleran delikatnie przeniósł uśpione zwierzę na fotel i zabrał się do wertowania
korespondencji Klingenschoenów z zamierzchłych czasów. Zbiór był najzupełniej
przypadkowy i nie zawierał nic, co miałoby jakiekolwiek historyczne lub finansowe
znaczenie. Po prostu ktoś wetknął do szuflady biurka stare szpargały, które dawno należało
wyrzucić. Na przykład w jakimś liście z roku 1921 była prośba o datek na rzecz ruchu
skautowskiego.
Uwagę Qwillerana zwróciła jednak zwykła kartka korespondencyjna nosząca na sobie
ślady dziwnie przypominające odciski kocich kłów.
Piszę te słowa w autobusie. Przepraszam, że tak znikłam bez pożegnania. Dostałam
pracę na Florydzie, muszę natychmiast tam jechać. Znajomy podrzucił mnie do Cleveland.
Proszę wyrzucić wszystkie moje rzeczy. Nie potrzebuję niczego. Mam dobrą pracę, z dobrą
pensjÄ….
Kartka podpisana była imieniem, które prześladowało Qwillerana przez ostatnie
dziesięć dni. Widniała na niej data sprzed pięciu lat: jedenasty lipca. Ku swojemu zdziwieniu
Qwilleran dopatrzył się stempla pocztowego z Maryland. Dlaczego ta dziewczyna wybrała się
z Cleveland na Florydę przez Maryland? Trudno to było zrozumieć. Zauważył też, że pismo
w najmniejszym stopniu nie przypomina liter wykaligrafowanych na kartkach umocowanych
do bagażu Daisy.
Oderwał metkę od walizeczki znajdującej się wciąż w kuchni i udał się na
poszukiwanie pani Fulgrove. Zastał ją w apartamencie empirowym, gdzie zawzięcie
pucowała stolik z marmurowym blatem i nóżkami ozdobionymi sfinksami - posługując się
przy tym miękką szmatką i jakimiś tajemniczymi specyfikami.
- To miejsce zostało straszliwie zapuszczone - stwierdziła - co wcale mnie nie dziwi,
bo przez ostatnie pięć lat starsza pani nie miała nikogo godnego zaufania do pomocy, ale
robię, co mogę, żeby wszystko doprowadzić do porządku. To wcale nie takie łatwe, kiedy
ktoś ma moje lata i na dobitkę wybity bark, czego nie życzyłabym najgorszemu wrogowi.
Qwilleran wyraził swoje uznanie dla jej pracowitości, zasad i poświęcenia, a następnie
pokazał kartkę.
- Czy to coś pani mówi?
- Ja myślę, przecież to moje pismo. Teraz nikt już nie pisze porządnie, ale u zakonnic
nauczyłam się, jak trzeba pisać, żeby każdy mógł odczytać. Kiedy starsza pani poleciła mi
zanieść rzeczy tej dziewczyny na strych, podpisałam je, żeby nie było jakiejś pomyłki.
- Dlaczego starsza pani zachowała ubrania Daisy, pani Fulgrove? Czy spodziewała się,
że dziewczyna wróci?
- Bóg raczy wiedzieć, czemu tak zrobiła. Nie lubiła niczego wyrzucać, a kiedy kazała
mi spakować to wszystko na strych, zrobiłam, co mi kazano, i tyle. Nie moja rzecz, więc o nic
ją nie pytałam.
Qwilleran wywnioskował z tej wymiany zdań, że niczego więcej się nie dowie, toteż
pozostawił panią Fulgrove jej środkowi do czyszczenia marmuru, specyfikom do polerowania
mosiądzu i angielskiemu woskowi. Zszedł na dół, żeby zająć się odpisywaniem na listy. Po
południu do hallu znów wpadła lawina kopert, którymi z radością zajęli się oboje
samozwańczy listonosze. Koko dostarczył mu reklamówkę nowej restauracji specjalizującej
się w owocach morza oraz list od teściowej Rogera.
Drogi Qwillu,
jak się odnajdujesz w nowym życiu? Nie zapominaj, że od Mooseville dzieli Cię tylko
trzydzieści mil. Zajrzyj do nas którego popołudnia. Nazbierałam jagód, będzie ciasto!
Mildred Hanstable
Kiedy Qwilleran spędzał wakacje nad jeziorem, Mildred mieszkała w sąsiedztwie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl