[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie zdołam wyjąć jej z tego cholernego. . .
 Prawda  przyznał i rozejrzał się.
Jeśli chodzi o strażników, to tych kilkunastu, którzy zdążyli wpaść do wnętrza
lub zajrzeć przez drzwi, przez cały ten czas zachowywało bezruch i milczenie.
Wszyscy zgodnie wpatrywali się w jego miecz i na części twarzy widać było mie-
szane uczucia. To byli ci inteligentniejsi. Morrolan dostrzegł wiszący w powietrzu
łańcuszek dziwnie przypominający węża i wskazał mi go ruchem głowy.
 Spróbuj tego  powiedział.
Pięknie.
Doczekać się nie mogłem, żeby się czymś takim pobawić. %7łeby to. . . !
Starając się nie myśleć, podbiegłem i złapałem za koniec spoczywający na
piedestale. Nie był doń przymocowany, ale nadal pozostał skręcony w powietrzu,
gdy go zabrałem. Przypominał węża gotowego do ataku. Podbiegłem do drzwi
łączących oba pomieszczenia i spojrzałem przez ramię na strażników i Morrolana.
Scena pozostała statyczna  wszyscy wgapiali się w ostrze jego miecza.
Widocznie większość była inteligentna.
Najwyrazniej jednak Morrolan miał dość niepewności, czy zaatakują czy nie,
i przejął inicjatywę. Doskoczył do nich i ciął najbliższego na odlew, rozcinając
go od prawego ramienia do lewego biodra. Płynnym ruchem cofnął broń i pchnął
następnego w serce. Pchnięty zawył, a z lewej dłoni Morrolana wytrysnął słup
czarnego ognia. Wrzaski przybrały na sile.
Zadowolony przestałem podziwiać jatkę  rzeczywiście zajął się nimi. Jak
długo Loraan nie wróci, byłem bezpieczny.
Podbiegłem do pomarańczowego sześcianu.
I obejrzałem łańcuch. Wyglądał na zrobiony ze złota, a każde ogniwo miało
około pół cala długości, natomiast w dotyku sprawiał wrażenie, jakby wykonano
63
go z czegoś znacznie od złota twardszego. %7łałowałem, że nie mam czasu, że-
by mu się dokładnie przyjrzeć. Pogłaskałem go lewą dłonią, a ponieważ nie był
sztywny, popchnąłem go w dół. Napotkałem lekki opór, ale po sekundzie zwisał
już z mojej dłoni swobodnie jak każdy uczciwy łańcuch. Poczułem się znacznie
lepiej. Wziąłem głęboki oddech, czekając, aż życie przemknie mi przed oczyma
w tak dramatycznej chwili. Nie przemknęło. Więc z braku lepszych pomysłów
chlasnąłem łańcuchem po pomarańczowym blasku, przygotowany na to, że pole-
cę na ścianę albo spotka mnie coś równie przyjemnego.
Poczułem lekkie mrowienie w ręku, blask rozjarzył się i zniknął.
Biała laska upadła na podłogę.
Przełknąłem ślinę i przyjrzałem się jej podejrzliwie.
A potem podniosłem, nie mając innego wyjścia.
W dotyku była chłodna i nieco cięższa, niż powinna być, ale to było wszystko,
co poczułem. Odwróciłem się, trzymając łupy, i zawróciłem w stronę, z której
dobiegały odgłosy regularnej bitwy.
Wracając na miejsce jatki, omal nie zostałem oślepiony przez nagły rozbłysk.
Zdołałem zacisnąć powieki i odruchowo kucnąć, więc nic mi się nie stało. Gdy
ostrożnie otworzyłem oczy, zobaczyłem ponad tuzin trupów na podłodze i Mor-
rolana stojącego na szeroko rozstawionych nogach. Osłaniał się mieczem przed
serią jaskrawych wyładowań wysyłanych przez. . .
Loraana!
Musiałem mu przyznać  był żywotny, ścierwo.
Teraz oprócz różdżki w lewej dłoni dzierżył też czerwoną laskę. I to z niej wła-
śnie sypały się oślepiająco białe smugi światła. Zakląłem pod nosem i wszedłem
do pokoju.
Na mój widok wytrzeszczył oczy. Potem dostrzegł w mojej dłoni łańcuch i ga-
ły prawie wyszły mu z orbit. Zaklął, aż echo od ścian poszło. Skierował różdżkę
w moją stronę, toteż czym prędzej zrobiłem pad na plecy. Zobaczyłem ścianę
czegoś błękitnego lecącą prosto na mnie i odruchowo zasłoniłem twarz rękoma.
Zdaje się, że także wrzasnąłem.
W lewej ręce nadal miałem artefakt z duszą, w prawej łańcuch. Zasłaniając
twarz, machnąłem nim, nawet sobie z tego sprawy nie zdając. Aańcuch uderzył
w owo błękitne coś i to coś zniknęło.
Poczułem jedynie lekkie mrowienie ręki.
Okazało się, że stara prawda nadal się sprawdza: wszystko zależało od pracy
nadgarstka. Ponieważ leżałem płasko na plecach, uniosłem głowę, by zorientować
się w sytuacji: Morrolan wykorzystał chwilę dekoncentracji przeciwnika i zbliżał
się ku niemu, choć szło mu to dziwnie wolno. Loraan klął ze znawstwem i machał
lewą ręką. I nadal gapił się na mnie. Nie spodobało mi się to. A potem wycelował
we mnie laskę, co spodobało mi się jeszcze mniej.
64
Poczułem, jakby kopnięto mnie równocześnie w głowę i w brzuch. Dobry
był, nie da się ukryć. Jakoś zdołał powstrzymywać atak Morrolana, musiał więc
mieć magiczną osłonę przed fizycznym atakiem i równocześnie próbował mnie
wykończyć.
 Masz jakiś pomysł, Loiosh?
 Jasne: zrób sobie godzinkę przerwy i przywal mu czarem.
 Pocałuj psa w. . . 
Urwałem nagle, gdy dotarło do mnie, że czar to kontrolowana energia psy-
chiczna. Co prawda bez stosownych rekwizytów znacznie trudniej było rzucić
czar, ale robiłem to już, więc może. . .
Usiadłem i zakręciłem łańcuchem młynka przed sobą w nadziei, że prze-
chwyci magię, którą Loraan mnie poczęstuje. Zamilkł, zgrzytnął wściekle zębami
i zwrócił się z powrotem przeciw Morrolanowi. Machnął różdżką i ten poleciał
z jękiem do tyłu, aż walnął łbem o ścianę.
Puściłem laskę, wyjąłem sztylet i pozwoliłem, by wpłynęła weń cała energia,
jaką byłem w stanie zmobilizować. Wydaje mi się, że coś recytowałem. . . Potem
puściłem łańcuch, przerzuciłem broń do prawej dłoni i cisnąłem. Loraan zamachał
rękoma i coś we mnie trafiło. Upadłem w tył i grzmotnąłem głową o posadzkę, aż
zadudniło. Przemknęło mi przez myśl, że zaraz ktoś tu zginie.
Albo i obaj.
I usłyszałem przerazliwy krzyk dobiegający z właściwego kierunku.
A potem Morrolan pomógł mi wstać.
Chciałem odsunąć się od jego miecza, ale trzymał mnie mocno. Jakimś cudem
w lewej dłoni ściskałem łańcuch. . . a raczej łańcuszek, bo jego ogniwa coś jakby
się zmniejszyły.
 Stań wreszcie prosto, do cholery!  warknął Morrolan.  Wezwał pomoc,
która zaraz się nam zwali na kark! Musimy się stąd wynosić!
To dodało mi sił. Stanąłem samodzielnie, Morrolan puścił mnie, podniósł
z podłogi białą laskę i wręczył mi gestem nie znoszącym sprzeciwu. Złapałem
ją i rozejrzałem się. Loraan leżał w kałuży krwi. Mój sztylet tkwił w jego brzu-
chu, a pierś miał rozpłataną potężnym ciosem miecza.
Wyglądał na całkiem martwego.
W tym momencie wokół nas zaczęły pojawiać się nowe postacie. Morrolan
wykonał lewą dłonią jakiś gest i ściany zniknęły.
Znalezliśmy się w tym samym miejscu co za pierwszym razem, gdy Morrolan
teleportował nas do Góry Dzur.
I osunął się na podłogę.
Ja wypuściłem z dłoni powód całego zamieszania, który odturlał się na bok.
I zwymiotowałem.
Rozdział siódmy
Zaczęto mi się lekko kręcić w głowie, ale spodziewałem się tego, więc mogłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl