[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wzdłuż strumienia, który przebyli, bo mimo wszystko Zdzich obawiał
się, iż na północnym brzegu szukać go mogą. Przed wieczorem naszli
opuszczoną budę smolarza, w której przenocowali, i rano żegnać się
przyszło. Bogudar żegnał się z nic ukrytym żalem, bo zdążył już
przywiązać się głodnym sercem do chłopca. Zdzich jednak pocieszał
go, że jeno rycerzem zostanie, przyśle po niego, i dopytywał się,
gdzie żyje. I jemu żal było się rozstawać, ale nie po to z domu uciekł,
48
49
by opiekował się nim kto inny. Chciał spróbować, jak się żyje same-
mu, i przekonać siebie i drugich, że obędzie się już bez opieki. Dlate-
go też nie przyjął skór. Sam nałowi zwierzaków na futra, korzystając
z nabytego już doświadczenia, otrzymanych objaśnień i usług psa. Po-
tem pójdzie ku Odrze, a Odrą i bez gościńca, i bez niczyjej łaski trafi
do Wrocławia. Toteż gdy Bogudar zniknął mu już z oczu, skierował
się ku lasowi okrywającemu wyniosłość na skraju bagien i jeziorek,
za którymi leżał jego dom. Pies zawieruszył się gdzieś zaraz, ale
Zdzich nie troszczył się o to, wiedząc, że wróci.
Szukał kunich śladów i zastawiał żelaza, kładąc po jajku na wabia.
Zjadłby je sam chętnie, bo czczy był, ale łupieże ważniejsze, by je
w Głogowie sprzedać za potrzebne przedmioty. Ryb na przynętę dla
wydr nałowi się, a tchórze i gronostaje potrafią sami z Zagrajem wy-
kopać spod korzeni.
Gdy Zdzich, skończywszy swe zajęcie w lesie, skierował się ku ba-
gnom, pies nadbiegł. Dognał i przyniósł zająca, i sam sobie wymie-
rzył nagrodę, zżerając cały tył i bebechy. Ale reszta starczy na
pieczeń, o której Zdzich myślał z przyjemnością, choć było dopiero
południe. Przyrządzi ją wieczorem, bo dzień w grudniu krótki, a jesz-
cze trzeba coś upolować.
Mimo że mróz ku wieczorowi przybierał, obydwaj z psem zgrzali
się do potu, rozkopując jamę tchórza. Zagraj darł ziemię łapami,
a Zdzich rąbał korzenie, aż wreszcie dobrali się do zwierza. Spory był
i futro miał piękne: połyskliwy i długi, czarny włos na białym nieomal
puchu. Za taką skórkę, jak prawił Przeda, najlepiej płacą, ale i tchórz
nie oddał jej tanio. Naprzód omal nie uciekł, a gdy wreszcie legł za-
duszony, Zagrajowi krew ciekła z pokaleczonego pyska, a Zdzich,
który wmieszał się do rozprawy, poczuł, że zgrzytnęły mu o kości
w ręce zęby drapieżnika, ostre jak szpilki. Pomyślał, że nie darmo
srebrem płacą za łupieże, i zagryzając z bólu wargi, oglądać się po-
czął za miejscem odpowiednim na rozpalenie ogniska i nocleg. Znał
w lesie zakątki, gdzie starczyło zrobić z gałęzi daszek, by zyskać jakie
takie schronienie przed przenikliwym wiatrem, który o zachodzie
wstał od bagien. Ale zanadto był znużony i głodny, by wracać. Dotarł
50
jeno do gaiku opodal, by opał mieć pod ręką. Z westchnieniem pomy-
ślał o miękkim legowisku i gotowej strawie, jaka czekała w domu,
niedalekim jeszcze. Ale oparł się pokusie i, sykając z bólu, jął rąbać
susz i gałęzie na ognisko, by starczyło do rana. Obecność psa doda-
wała mu otuchy.
Zagraj rozwalił się wygodnie na przygotowanej podściółce i patrzył
obojętnie na krzątanie się Zdzicha, a łapczywie - na resztę zajęczego
ścierwa, które Zdzich odzierał ze skóry. Pies zeżarł ją natychmiast,
wraz ze łbem i skokami, i wcale nie taił, że uważał, iż także reszta łu-
pu jemu się należy, skoro sam go zdobył. Zdzich zazdrościł psu, że
nasycił już choć pierwszy głód, nie będąc zmuszony czekać, aż pie-
czeń będzie gotowa. Posolił mięso i nasadziwszy je na patyk, służący
za rożen, wziął się do krzesania ognia. Ale liczne gwiazdy wyroiły się
już na niebo, zanim wątły języczek płomienia chwycił susz i polizał
polana. Przylgnął do nich chciwie i różowe światło ogniska wyparło
zimną poświatę nieba. Zdzich zawiesił mięso na koziołkach nad pło-
mieniem z uczuciem dumy i ulgi.
Po chwili rozchodzić się zaczęła woń skwarzącego się mięsa. Pies
podniósł łeb - z kącików pyska ciekła mu ślina. I Zdzich poczuł
oskomę tak mocną, że nie mógł czekać dłużej. Wyciągnął chleb, jął
krajać po kawałku i przypiekać nad płomieniem, oganiając się Zagra-
jowi. Sam siebie powstrzymywać musiał, by nic zjeść całego, nim się
zając dopiecze, bo nieprędko świeży mieć będzie. Pokręcił rożen, do-
rzucając trzasek, i z niechęcią myślał, że szałas trzeba by postawić,
choć byle jaki. Czuł, że gdy sobie poje, nic będzie mu się chciało ru-
szyć. Już teraz kleiły mu się oczy i ogarniała nieprzeparta senność. By [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl