[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i nietrwały. Nie znaczyło to jednak, że ludzie nie mogli razem pracować, cieszyć się i szanować.
Sam w przeszłości szanował i poważał wielu ludzi, których potem z przykrością musiał zabić.
Problem ten należał do naturalnego porządku rzeczy.
Luxor rósł w oczach. Zewnętrzne mury zbudowano z żółtego piaskowca. Całość wyglądała
odstraszająco, ale nie tak ponuro jak Khemi. Nad kwadratowymi blankami łopotały chorągwie.
Bramy miasta były otwarte, a ruch był ogromny: piesi, furmani, lektyki, rydwany, konie, woły,
osły i wielbłądy  wszystko to przelewało się w obie strony przez otwarte wrota. Wszędzie
kręcili się robotnicy ubrani w przepaski biodrowe, poganiacze w postrzępionych tunikach,
pustynni nomadowie w białych burnusach, kolorowo wystrojeni kupcy, kurtyzany w niemal
przezroczystych szatach, żołnierze, wędrowni handlarze, filozofowie, kobiety, dzieci i mnóstwo
cudzoziemców ze wszystkich krajów świata. Tłum rozpychał się i dzwięczał mnogością języków.
Tu i ówdzie rozlegały się jakieś krzyki, kłótnie, tam znów przekleństwa, skomlenie, śmiech,
prośby, odgłosy targowania, wyzwiska, krzyki, lamenty, przyśpiewki tworzące niesamowitą
atmosferę. Ulice były brukowane i zaśmiecone, jak to bywa w większości miast. W wąskich,
krętych uliczkach unosił się dym, smród łajna, tłuszczu, zapachy pieczonego mięsa, olejów,
perfum, przypraw oraz ludzkiego i zwierzęcego potu.
Grupa Conana zaczęła powoli przedzierać się przez targowisko. Ich uwagę zwrócił wielki
posąg jednego ze starożytnych władców, depczącego Shemitę i Kushitę. Dalej zaczynała się ulica
tkaczy. To tutaj na warsztatach pełniących rolę straganów miejscowi rzemieślnicy wytwarzali
artystyczne tkaniny. Ruch był tu mniejszy, więc mogli poruszać się nieco szybciej. Zgodnie
z wcześniejszym planem starali się sprawiać wrażenie znudzonych, włóczących się po mieście
przybyszów.
 Halo! Halo!  zawołał nagle jakiś głos. Cymmerianin obejrzał się i zobaczył biegnącego ku
nim mężczyznę, ubranego w wyświechtany kaftan. Tamten cały obwieszony był
najprzeróżniejszymi błyskotkami i świecidełkami; w ręku trzymał kosz z drewnianymi
wielbłądami, a z ramion zwisały mu korale z kości. Dotarłszy bliżej, człowiek powiedział po
argosku:
 Witam w Luxor. Jesteście z Argos?
 Nie  odparł Conan sucho.
 Ach, Zingara!  Mężczyzna od razu zaczął mówić z akcentem charakterystycznym dla
języka tej krainy.  Piękna Zingara! Z pewnością chcecie zawiezć do domu pamiątki?
 Nie  odpowiedział po stygijsku barbarzyńca.  Nie mamy zamiaru niczego kupować.
 Och, mówisz naszym językiem!  wykrzyknął sprzedawca. Na jego twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Efekt tego był komiczny, gdyż brakowało mu dokładnie co drugiego zęba.
 A więc jesteście wędrowcami  ciągnął handlarz.  Widzieliście zatem wiele świetnych
towarów. Ale spójrzcie tutaj, na te wielbłądy. Piękna ręczna robota.  Wepchnął jedną z zabawek
w dłoń Conana.  Tylko pięć lunarów.
 Nie potrzebuję tego.  Cymmerianin chciał oddać wielbłąda mężczyznie, lecz tamten
szybko cofnął rękę.
 Cztery lunary  zaskomlał Stygijczyk.
 Na Croma, nie!  Conan stłumił w sobie chęć sięgnięcia po wiszący u pasa topór.
 Dam ci dwa wielbłądy za cztery lunary  nie ustępował handlarz.  Wez je do domu dla
dzieci.
 Powiedziałem ci już, że nie!
 Trzy wielbłądy.
 Nie!
 Trzy wielbłądy i naszyjnik.
Cymmerianin przyspieszył kroku. Mężczyzna podążył za nim.
 Pozwól zarobić biednemu człowiekowi, panie  odezwał się niespodziewanie zupełnie
innym głosem.  Pomyśl o mojej żonie i dzieciach.
 Zabierz te przeklęte rzeczy  warknął Conan, usiłując wetknąć wielbłąda sprzedawcy.
Nagle ze zdumieniem stwierdził, że nie ma przy nim Johanana i Daris. Zatrzymał się
gwałtownie i rozejrzał dookoła. Właściciel paru prawdziwych dla odmiany wielbłądów stał przy
dziewczynie i namawiał ją do zwiedzenia jakichś niezwykle interesujących części miasta.
 Tutaj!  zawołał, rozkazując zwierzęciu, by uklękło.  Jest bardzo łagodny  pchnął Daris
w kierunku siodła.  Zapłacisz tylko tyle, ile zechcesz.
Johanan tymczasem opędzał się od handlarza, oferującego mu tacę ze stertą ciastek.
 Ach!  Stygijczyk przypatrzył mu się uważnie.  Już wiem czego ci trzeba. Numi! 
Sięgnął za pazuchę i wydobył stamtąd niewielką paczuszkę.  Zwietna numi. Zapal ją, zaciągnij
się dymem, a od razu zapadniesz w przepiękny sen i poczujesz się cudownie. Tylko dwie srebrne
qmiady.
Johanan zbladł.
 Trzy lunary  zaproponowało utrapienie Conana. Barbarzyńca był już bliski rzucenia
zabawki na ulicę, gdy nagle spostrzegł, do czego prowadzi całe to przedstawienie. Ci wszyscy
dziwni mieszkańcy Luxoru cały czas ciągnęli ich w kierunku stojących opodal uzbrojonych
strażników. Awantura mogła w najlepszym razie skończyć się dużą grzywną. Daris jakimś
cudem zdołała uwolnić się od natręta.
 Za trzy lunary trzy wielbłądy i dwa naszyjniki  zaskrzeczało mniej więcej na wysokości
Å‚okcia Conana.
Sprzedawca słodyczy machał tacą przed twarzą Johanana.
 A może chciałbyś poznać moją siostrę? Młoda, piękna i bardzo, bardzo dobra. Zażyj numi,
pokochaj się z nią i będziesz szczęśliwy. Chodz!  Pociągnął Shemitę za rękaw.
 Precz!  wrzasnął Cymmerianin.  Musimy już iść. Nie mamy czasu. Daję ci za te zabawki
trzy lunary. Johanan, Daris, dajcie tym łajdakom po parę groszy i idziemy stąd! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl