[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kimże jesteście?
- Jestem Conan Cymmeryjczyk - odparł dumnie barbarzyńca. - A ta dziewka pochodzi z Brythunii,
na imiÄ™ jej Natala. Powiedz nam, jak siÄ™ zwie to miasto?
Nieznajomy milczał przez dobrą chwilę, a jego senne, jakby rozmodlone spojrzenie spoczęło na
dziewczynie. I zapłonęła w nim namiętność.
- O ty, ze wszystkich zjaw, jakie widziały me oczy, tyś najpiękniejsza, najdziwniejsza zjawa!
Dziewico złocistowłosa, z jakichże lądów rozmarzonych tutaj przybywasz? Z Andarry czy z Tothry, a
może z Kuth, usianego srebrnymi gwiazdami?
- Co? - zdenerwował się Conan, który słuchać próżnych wyrazów nie lubił.
Nieznajomy nie zwrócił nań żadnej uwagi i głosem pełnym zachwytu tak mówił:
- Prawdziwie, śniłem już piękności piękniejsze od ciebie, o zjawo cudowna, śniłem dziewice
smukłe niczym gazele, śniłem panny o włosach tak ciemnych jak niezgłębione tajemnice nocy. Ale
twa skóra biała jako mleko mlecznej drogi, oczy przejrzyste jak pogodny poranek, a tyś cała słodka i
powabu pełna niczym nektar z najsłodszych kwiatów! Pójdz za mną, wejdziemy do mego łoża,
miękkiego jako puch łabędzi, o najpiękniejsza z wyśnionych!
Lekkim, bezszelestnym krokiem podszedł do Natali i wyciągnął do niej rękę, na którą spadł w tejże
chwili miażdżący cios pięści Conana. Ramię nieznajomego opadło, zachwiał się i ze zdumienia
zamgliły się jego oczy.
- A cóż to znowu! Zjawa śmie rękę podnosić? - zawołał. - Zjawo niegodna! Zejdz z mych oczu!
Przepadnij! Idz precz! RozkazujÄ™ ci - zniknij!
- Raczej łeb ci strącę niż zniknę! - syknął wściekle Cymmeryjczyk, a już szabla łyskała w jego
garści. - Tak obcych witacie? Na Croma! Krew na te poduszeczki!
Senne zamroczenie w oczach nieznajomego ustąpiło miejsca wyrazowi niebywałego zdumienia,
graniczącego z olśnieniem.
- Na Thoga! - krzyknął. - Tyś przecie żyw! Naprawdę żyw! Kim wy jesteście? Skąd przybywacie
do Xuthalu?
- Z pustyniśmy przyszli - ponuro wyjaśnił Conan. - Ledwo żywi i głodni jak wilki wstąpiliśmy do
tego miasta o zachodzie słońca, szukając kęsa strawy - i oto nachodzimy stół suto zastawiony, jeno
bez biesiadników, tedyśmy siedli i zaspokoili pragnienie i głód, chociaż zapłacić nie mamy czym. W
moim kraju gość zawdy pożywi się bez zapłaty, kiedy zgłodniały przybędzie i o strawę poprosi, ale
tutaj inaczej jest pewnie, skoroście tak cywilizowani! Przybyliśmy z pustyni, nie uczyniliśmy nikomu
żadnej krzywdy i na pustynię pragniemy odejść, by nigdy tu nie wracać więcej, bo - na Croma! - nie
podoba mi się miasto, w którym trupy powstają z podniesionym mieczem, a śpiących jakiś diabelski
cień połyka!
Ostatnie słowa Conana wywarły na nieznajomym piorunujące wrażenie. Jego twarz pożółkła w
okamgnieniu.
- Coś rzekł? Cień poły&
- Cień to był czy nie cień, nie wiem - Cymmeryjczyk miał się na baczności. - Coś, co przychodzi,
po czym odchodzi, a z człeka ostaje się jeno kropla krwi.
- Coście widzieli? Coście widzieli? - tamten trząsł się i głos mu się łamał.
- Otośmy widzieli kogoś leżącego na wysokiej skrzyni - zaczął Conan - po czym zestąpił nań
wielki cień, a kiedy sczezł&
Nieznajomy nie słuchał. Wrzasnął przerazliwie i rzucił się do panicznej ucieczki, uderzając w
gwałtownym skręcie o ścianę. Zachwiał się, lecz wnet odzyskał równowagę i pomknął co sił w
nogach amfiladą komnat, straszliwie rycząc. Conan stał jak wryty, a dziewczyna, drżąca, rozdygotana,
wczepiła się w jego ramię. Krzyk nieznajomego niósł się coraz dalej i dalej, powtarzany echem,
odbitym od sklepień niezliczonych sal. W pewnym momencie przerodził się w jakiś straszny skowyt -
i wszystko ucichło.
- Na Croma! - Conan drżącą ręką otarł pot z czoła. - Opętane to chyba miasto! Uchodzmy stąd co
prędzej!
- Zmory! Zmory! Upiory, same upiory! - skamlała dziewczyna. - Zgubieni jesteśmy, zgubieni!
Otośmy już w Piekle! Tak, to jest Piekło! My umarliśmy, tam, na pustyni! A to są nasze duchy!
Duchyyy!
Krzyczała rozdzierająco, więc barbarzyńca swą ciężką łapą trzepnął ją w pośladek. Wrzasnęła tym
doniosłej.
- Toż duchy się tak nie drą! - zauważył Cymmeryjczyk, któremu nie brakowało poczucia humoru. -
%7łyjemy, przecie słyszę. Ale jeśli będziem tu stać - możemy skonu doczekać. Ruszajmy!
Nie zdołali przebyć jednej nawet komnaty, gdy nowy jakiś dzwięk kazał się im zatrzymać. Znów
ktoś nadchodził. Ktoś - albo coś. Drgnęły nozdrza barbarzyńcy, zwęziły się jego zrenice - zwietrzył
delikatny zapach perfum, ten sam, który unosił się w pierwszej komnacie, do jakiej weszli. Pod
łukiem arkady pojawiła się jakaś postać. Cymmeryjczyk chrząknął, skonfundowany, a Natala ze
zdumienia aż usta otworzyła.
Z wyrazem wielkiego zdziwienia w czarnych, zmysłowych, tajemniczych oczach, ocienionych
długimi rzęsami, patrzyła na nich smukła, cudownie kształtna dziewica. Za cały strój miała wąską
przepaskę na biodrach, połyskującą klejnotami. Ciężka fala kruczoczarnych włosów podkreślała biel
alabastrowego ciała. Jej olśniewająca piękność wprost zapierała dech. Barbarzyńca stał zauroczony.
Jeszcze nigdy nie widział takiej dziewczyny. Owal jej twarzy przypominał twarze kobiet stygijskich,
ale one nie miały tak niebiańsko alabastrowej cery.
- Kimże wy jesteście? - zapytała po stygijsku, a głos miała głęboki, melodyjny. - Kimże jesteście?
Czyście z nieba spadli?
- A tyś kto? - szorstko zapytał barbarzyńca, który nie lubił, by mu stawiano zbyt wiele pytań.
- Na imię mi Thalis - odrzekła. - A pochodzę ze Stygii. Powiedzcie mi wszakże, jakie losy
sprowadziły was do tego miasta. Przecież to istne szaleństwo, aby tu z własnej woli przybywać.
- Rzekłaś: istne szaleństwo! - warknął Cymmeryjczyk. - To cośmy tu ujrzeli - to istne szaleństwo!
Przybyliśmy do tego miasta dzisiaj o zachodzie słońca, zgłodniali i spragnieni, ledwo żywi. I oto już
w bramie leży jakiś trup, nacierający na mnie po chwili z obnażonym mieczem. Wstępujemy do tego
pałacu, w którym nie widać ani żywego ducha, a przecie stoi stół, uginający się od jadła. Po czym
widzimy śpiącego mężczyznę, który znika, jak gdyby porwał go cień& - Cymmeryjczyk, bacznie
przyglądając się dziewczynie, spostrzegł, że zbladła, o ile śnieżna biel może bardziej zblednąć - &
jak gdyby porwał go cień, a potem&
- A cóż potem? - Stygijka najwyrazniej opanowała strach. - Cóż potem? Mówże! Czekam!
- Hm, czekam i ja. Czekam, kiedy rzucisz się do ucieczki, wrzeszcząc jakby cię ze skóry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- okiemkrytyka.xlx.pl
Jordan Robert Koło Czasu Preqel Nowa Wiosna
139. Roberts Alison Dzień matki
NOWAK JERZY ROBERT ALARM DLA POLSKI(1)
Robert Anson Heinlein Drzwi do lata
Nora Roberts Goœcinne występy
Roberts Nora Irlandzka Róşa
John Maddox Roberts Cestus Dei
Heinlein, Robert A La Bestia Estelar