[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przyglądała się chwilę naszej nauczycielce, a potem dokończyła: - Takie jak
Akademia Gallagher.
Liz prawie spadła z krzesła. Tina zrobiła naprawdę wielkie oczy i jestem pewna, że
cała druga klasa wstrzymała oddech.
- To znaczy - brnęła dalej Macey - czy to jedyna szkoła w tym rodzaju, czy może są...
- Istnieje tylko jedna Akademia Gallagher dla WyjÄ…tkowych DziewczÄ…t, panno
McHenry - odpowiedziała pani Buckingham i wyprostowała się. - To najlepsza
instytucja tego rodzaju na świecie.
Pani Buckingham uśmiechnęła się i skupiła znów na swoich notatkach w pełni
przekonana, że Macey nie pociągnie tematu.
- A więc istnieją inne instytucje?
Pani Buckingham westchnęła, a na jej twarzy pojawił się niemal bolesny grymas,
kiedy starannie dobierała słowa.
- W okresie zimnej wojny praktyka rekrutowania i szkolenia agentów w jak
najmłodszym wieku była dość powszechna. Może istniały instytucje utworzone w
tym właśnie celu. - Poprawiła okulary i rozejrzała się po sali, jakby chciała się
przekonać, jak daleko musi odejść od tematu lekcji. - Z wiadomych przyczyn nie da
się stwierdzić, czy jakakolwiek tego typu szkoła nadal funkcjonuje. Jeśli w ogóle
kiedykolwiek działała, rzecz jasna.
- A więc może istnieją inne szkoły? - zawołała Tina.
- Może, a na pewno, panno Walters - powiedziała pani Buckingham głosem
twardym jak stal - to dwie zupełnie różne rzeczy. - Uśmiechnęła się do nas zimno,
dajÄ…c
53
do zrozumienia, że czas pytań i odpowiedzi oficjalnie się skończył.
Pani Buckingham wróciła do swoich notatek.
- Teoria ta była modna do roku 1953, kiedy to grupa emerytowanych agentów... -
Uwaga Evy i Tiny odpłynęła za okno. Ale ja i moje współlokatorki byłyśmy już w
stanie najwyższej gotowości.
Istniały inne szkoły.
Nie oznacza to, że nadal istnieją.
Przypomniał mi się uśmiech pana Solomona i taty ze zdjęcia. Na fotografii nie było
żadnej daty ani nazwy miejscowości. Wyglądała prawie jak podrobiona - jakby
stanowiła część osobowości spreparowanej przez CIA w laboratoriach, należała do
fałszywych papierów mojego ojca, o których nie miałam pojęcia.
Nagle rozległo się pukanie.
- Tak? - odezwała się pani Buckingham i zdjęła okulary, a drzwi się otworzyły.
Wszystkie głowy w klasie odwróciły się, kiedy pan Solomon powiedział:
- Niezapowiedziany sprawdzian.
Właściwie prawie nie zmrużyłam oka. I niewiele jadłam. To była chyba najgorsza
pora na zadanie z tajnych misji, a jednak trzy minuty pózniej, kiedy zapinałam
zimową kurtkę i zbiegałam po schodach głównych z całą grupą z tajnych, przesta-
łam myśleć o zdjęciu i kopercie. Przestałam w ogóle myśleć. A nawet w Akademii
Gallagher czasem siÄ™ to przydaje.
Zimny wiatr dmuchnął nam w twarze, kiedy wybiegłyśmy przez drzwi frontowe.
Znajoma furgonetka stała z zapalonym silnikiem na podjezdzie, więc ruszyłyśmy w
jej kierunku, ale pan Solomon zawołał:
- To nie nasz transport, drogie panie. - A wtedy osiem świetnie przeszkolonych
agentek stanęło w miejscu.
59
Spojrzałam w prawo, spodziewając się, że zza rogu rezydencji wyjedzie drugi
samochód, ale zobaczyłam tylko ósmoklasistki z podskakującymi kitkami biegnące
na lekcję samoobrony i walki wręcz. Odwróciłam się w lewo i zobaczyłam śnieg na
rozległym, otwartym polu, między rezydencją a lasem.
- A więc jak... - zaczęłam, ale nagle urwałam. Jasne światło słoneczne odbijało się
od brejowatych, na wpół roztopionych hałd śniegu. Zmrużyłam oczy i zamrugałam,
żeby się upewnić, czy dobrze widzę, bo mogłabym przysiąc, że ziemia zaczęła się
poruszać.
Zerknęłam na naszego nauczyciela i zobaczyłam, że na jego ustach igra ledwo
widoczny uśmieszek; za jego plecami, na środku pola, pojawił się ogromny otwór w
ziemi. Z wielkiej dziury powoli wysunęły się podwójne śmigła helikoptera, a gdy
zaczęły się obracać, mokry śnieg zawirował nad zamarzniętą ziemią. Pan Solomon
wskazał kciukiem przez ramię i powiedział:
- To jest nasz transport.
Rozdział 7
Kiedy miałam pięć lat, mama zabrała mnie po raz pierwszy do Akademii Gallagher.
Myślałam wtedy, że to największy budynek na świecie. Dziś, kiedy wyglądałam
przez okienka w helikopterze i patrzyłam, jak rezydencja robi się coraz mniejsza,
przypominał miniaturkę w śnieżnej kuli, którą ktoś porządnie potrząsnął.
Lecieliśmy tak nisko nad lasem, że mogłam prawie dotknąć drzew. Pomyślałam, że
w szkole uczyli nas chemii i biologii i że polubiłam nawet kaligrafię. Ale
helikoptery to była zupełna nowość! Będziemy skakać? A może spuszczać się na
linie? (Nasze mundurki miały spódniczki!)
Nie wiem, czy to turbulencje, nerwy, czy widok przepasek na oczy w rękach pana
Solomona, ale mój żołądek lekko się skurczył.
- Obawiam się, że to nie jest wycieczka krajoznawcza, drogie panie - powiedział pan
Solomon i zawiązał nam przepaski na oczach. - Gdybym był na waszym miejscu, po
prostu bym się zrelaksował. Lot chwilę potrwa.
Hm, okazało się, że  chwila" wynosi dokładnie czterdzieści siedem minut i
czterdzieści dwie sekundy, bo tyle minęło, zanim poczułam, że helikopter zaczyna
szybko
56
opadać. Wcześniej pan Solomon dwukrotnie ostrzegł:  Proszę nie filować, panno
Walters", ale poza tym i poza chrapaniem Bex (ta to potrafi spać wszędzie!) w
trakcie naszej tajemniczej podróży nie rozległ się ani jeden dzwięk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl