[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nareszcie poznać się bliżej nawzajem. Fridtjof, wiedziony bardziej wyczuciem niż
doświadczeniem, zdawał sobie sprawę, jak ważny jest dobór udpowiednich ludzi. Któż, jak nie
oni, decyduje o powodzeniu lub klęsce? Było ich tylko pięciu.
Zastępcą swym Nansen od razu zamianował Otto Sverdrupa. Trudno o lepszy wybór. Dość
spojrzeć było na tę masywną sylwetkę, na tę mocną, chociaż może pospolitą na pierwszy rzut
oka, twarz, na bystre, przenikliwe spojrzenie niebieskich, jasnych, głęboko osadzonych oczu, na
spokojne, opanowane ru-chy. Od małego Sverdrup, podobnie jak Nansen, zżył się z przyrodą,
ciężko pracując w polu i w lesie, dopomagając ojcu w pra-cy przy niewielkim, skromnym
gospodarstwie w górach północnej Norwegii. Z nartami i on był za pan brat. Co dnia gonił 18
nich, w mróz czy zawieję, przez lesiste pagórki i strome zbo-Polował dużo, nie po to, by
zaspokoić myśliwską pasję, ale zaopatrzyć w mięso dom, w którym się nigdy nie przele-ilo. Po
długiej, niebezpiecznej gonitwie w lesie ubił kiedyś  dzwiedzia; miał wtedy lat szesnaście. W
rok pózniej wyru-I za chlebem na morze. Pływał wiele, po różnych wodach, I różnymi
banderami, gdyż norwescy marynarze są bardzo nieni na świecie. Egzamin na ^sternika zdał po
sześciu latach y na morzu. Wkrótce potem, dzięki swej przytomności słu i niepospolitej energii,
uratował całą załogę bryganty-i/.uconej podczas sztormu na skaliste wybrzeże Szetlandów. IM
tej pory jako szyper prowadził samodzielnie niewielkie i żaglowe i parowe po morzach
Północy. Jednego mu nig-I nie brakowało  odwagi. Nie szaleńczej, nierozumnej, ale j
rozsądnej, rozważnej, jaka cechowała także Nansena. Raz |tden jedyny gotów był o niej
zapomnieć. Jakiś wynalazca ło-l idwodnej poszukiwał śmiałka, który zgodziłby się prze-adzić
jego łódz pózną jesienią przez Morze Północne do i. Sverdrup pierwszy zgłosił swą
kandydaturę, /.częście wynalazca rozmyślił się, doszedłszy do wniosku,
47,
że roztropniej będzie przeciągnąć łódz po prostu na holu. Nan-sen od pierwszego wejrzenia
polubił i ocenił Sverdrupa, który miał nieraz jeszcze towarzyszyć mu w dalekich polarnych
podróżach.
Drugim uczestnikiem wyprawy został kapitan wielkiej żeglugi Olaf Dietrichsen, oficer
norweskiej marynarki wojennej. Spokojny, opanowany, poważny. Na niego to spadł obowiązek
przeprowadzania wszelkiego rodzaju pomiarów naukowych i obserwacji, do których Nansen
przywiązywał wielką wagę.
W każdej wyprawie poza specjalistami muszą brać udział ludzie, których głównym zadaniem
jest wykonywanie bez szemrania poleceń kierownika. Nigdzie nikt o tym nie pisał, nie mówił,
ale Nansen jako dobry organizator rozumiał potrzebę  ramion do pracy . Takim pomocnikiem
został dwudziestoparoletni Kristian Trana, sąsiad Sverdrupa, wieśniak z górzystych okolic
północnej Norwegii. Znał trudy życia, był silny, chętny i również dobrze jezdził na nartach.
Poza tą trójką, za namową Nordenskjółda, Nansen chciał zabrać na wyprawę dwu
Lapończyków. Nie mając dosyć czasu, żeby wyszukać odpowiednich ludzi, napisał do swych
przyjaciół w północnej Norwegii z prośbą o znalezienie dwu mężczyzn, zaprawionych do
trudów, odważnych i nie mających rodzin. Lapończycy przybyli do Christianii w ostatniej
chwili. Ani młody Balto, ani starszy, liczący ponad czterdziestkę, Ra-wna, drobni, niepozorni,
nie wiedzieli wcale, dokąd mają płynąć i w jakim celu. Obaj z miejsca wpadli w przerażenie
słysząc o Grenlandii. Nie cofnęli się jednak, gdyż skromny zarobek, jaki mógł im zaoferować
Nansen, był w ich pojęciu prawdziwym bogactwem.
9. Człowiek nie jest przecież białym niedzwiedziem
¦lak co dnia bladÅ‚y gwiazdy na niebie i z wolna przecieraÅ‚ siÄ™
ary, mglisty świt. Zziębnięty marynarz w bocianim gniez-
l. .ie nie spuszczał oczu z horyzontu. Po obu stronach statku
raz gęstszą masą bieliły się grozne lodowe pola, zastępowały
Irogę. Naraz ręka człowieka wyciągnęła się w kierunku dzioba.
- Ziemia!  krzyknÄ…Å‚.
...serce zabiło mi mocniej w miarę, jak coraz wyrazniej, co-ostrzej z lekkiej mgiełki zaczęły
wyÅ‚aniać siÄ™ szczyty gór-¦c  notuje Nansen. NadeszÅ‚a chwila rozstania ze statkiem, yper lÄ™kaÅ‚
się wpływać głębiej w lód.
- Cóż pocznÄ™, jeÅ›li te grozne biaÅ‚e placki zewrÄ… siÄ™ wokół -·go  Jasona ?  mówiÅ‚ zatroskany.
»
 Przygotować kotwicę!
 Na lód!  padły rozkazy.
I ar u ludzi z bosmanem na czele pociągnęło grubą linę, przy-azaną do wielkiego, stalowego
haka. Gdy zaczepiono go tyl-
o pobliski zwał torcsów, zaterkotał kabestan. Lina napięła , naprężyła i  Jason ruszył powoli
ku gładkiej powierzch-
wieikiego lodowego pola. Zaskrzypiały bloki. Dwie duże ilupy ciężko opadły na lód. Marynarze
nie dali żadnemu uczestników wyprawy dotknąć się wydobytych z luków sań,
t.yń i worków.
¦ leszcze siÄ™ ich dość naciÄ…gacie  Å›mieli siÄ™, znoszÄ…c
¦- ekwipunek na lód ostrożnie, z szacunkiem.
l i/y relingach stała cała wolna od zajęć załoga, przygląda-
sit; w milczeniu, jak polarnicy opuszczają szalupy na wodę, i ustawiają w nich załadowane po
brzegi sanie. Milczał także i li mur żony szyper. Zaciskał machinalnie zęby na ustniku
if...
49
II
fajki, nie widząc, że dawno już wygasła. Skinął wreszcie na bosmana i coś mu szepnął.
Zadudniły po deskach pokładu ciężkie buty. Po chwili kucharz w białej czapie wyciągnął na
pokład olbrzymią połać końskiego mięsa.
 Wrzuć im to do łodzi!  polecił kapitan.  Przyda się wam świeże mięso. I to także. Już ty
nic nie mów  dodał w odpowiedzi na pytające spojrzenie Nansena, ręką, wskazując na dwie
baryłki mocnego piwa, które marynarze wtaczali już do łodzi.
Ostatnie uściski dłoni, ostatnie słowa pożegnania. Szyper sam bierze do ręki linkę łodzi
Nansena i silnym pchnięciem odsuwa ją od krawędzi lodu. To mówi więcej niż słowa. Ludzie
na pokładzie zrywają z głów czapki i krzyczą, co sił w płucach. Moc-. no ciągnąc wiosłami,
szalupy porwane prądem szybko odpływają od statku. Nastrój doskonały, woda na wielkich
przestrzeniach wolna od lodów, spokojna, gładka jak jezioro.
 Dobra nasza. Jeśli tak dalej pójdzie, nie dziś, to jutro do-] trzemy do fiordu Sermilik, a
stamtąd rozpoczniemy wreszcie swą lodową wyprawę  ucieszył się Nansen.
Naraz, jak to często bywa na Dalekiej Północy, z czystego^ błękitu nieba sypnęło śniegiem. Mokre,
wielkie płaty zawirowały w powietrzu, przysłoniły horyzont. Tuż nad łodziami zawisły ciężkie
chmury. Coraz trudniej, coraz ciężej odpychać bryły lodu, które nacierały na statek. Umilkły
rozmowy. W kÄ…-
 Może zawrócić, to zła wróżba  powiedział wreszcie \ no odważniejszy.
Nansen wzruszył tylko ramionami. Nielekko mu było na ser-* cu. Jak bańka mydlana prysła nadzieja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl