[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pomóż jej, Jehowo, zanim będzie za pózno. Sprowadz ją z powrotem na Twoją drogę i nie
karz jej zbyt surowo...
Powoli podnosiłam się na łóżku.
- Roswitha, ja... - zaczęłam.
- Z twojego powodu wszyscy jesteśmy bardzo nieszczęśliwi, Hannah - rzuciła ostro
Roswitha. - Jesteś kłamczuchą, zepsutą dziewuchą, szlajasz się po nocach, i kto wie, może już
od dawna stałaś się renegatką!
Przerażona zaprzeczałam ruchem głowy, ale spojrzenie Roswithy pozostawało
niewzruszone. - Myślisz o seksie, sądzisz, że tego nie widzę? Wciąż o tym myślisz. Kryjesz
się w pokoju, blada i wymizerowana, stale masz problemy ze swoją... swoją... no, dolną
częścią ciała, zbyt często się onanizujesz...
Zacisnęłam dłonie na uszach, ale Roswitha chwyciwszy mnie za ręce, rozciągnęła je
na boki, mocno trzymając.
- Kto wie, jak daleko się już posunęłaś, dziecko - narzekała, patrząc mi w oczy z
możliwie najbliższej odległości, jakby oglądała warzywa na placu targowym, sprawdzając,
czy nie mają pleśni lub nie są nadpsute.
- Nic, nie... - wyszeptałam. Roswitha nie uwalniała moich rąk.
- To mnie boli - dodałam drżącym głosem.
- Ty mi też sprawiasz ból - odparła poirytowana. - Wstydzę się za ciebie i jestem
bezradna, jeśli tak dalej ma być.
Patrzyłyśmy na siebie.
- Hannah, Armagedon nastąpi - powiedziała cicho, aczkolwiek ostrzegawczo.
- Wiem... - odpowiedziałam, trzęsąc się.
- Bóg cię ukarze, kiedy nastanie ostateczna zagłada.
- Wiem... - szepnęłam.
- Umieranie boli - kontynuowała.
- Wiem... - powiedziałam, myśląc o swoich snach.
- Czyżbyś nie chciała być dłużej świadkiem? - zapytała, uwalniając wreszcie moje
ręce.
- Skądże - odparłam szybko i zaczęłam płakać.
- Wiesz, Hannah, że kto nie jest świadkiem Jehowy, ten nie jest chrześcijaninem.
Skinęłam głową.
- A kto nie jest chrześcijaninem - szybko ciągnęła dalej - ten nie ma prawa do życia.
Zamknęła oczy.
- ... a kto nie żyje, ten umarł, Hannah.
Roswitha nagle się poderwała. Usłyszałam jak podeszła do drzwi. - Teraz śpij! -
rzuciła krótko. - Jutro się znowu zobaczymy.
Leżałam w łóżku, nie mogąc poruszyć nawet palcem. Leżałam tak, wlepiwszy wzrok
w sufit, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu.
Mucha, która przez cały dzień brzęczała w moim pokoju, usiadła mi na twarzy i łaziła
pospiesznie to tu, to tam. Nie umiałam jej odpędzić.
Następnego ranka przyszedł brat Jochen. Nie zadzwonił do drzwi. Roswitha musiała
go wypatrywać przez okno. Byłam bardzo skrępowana, kiedy bez pukania, wszedł do mojego
pokoju. Robiąc kilka sporych kroków, podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Zakłopotana
odsunęłam się i podniosłam. Nie odważyłam się rzucić okiem na stojący na nocnym stoliku
budzik.
- No, Hannah, dzień dobry - odezwał się, głaszcząc swoją dużą dłonią moje
rozpuszczone do snu, rozczochrane włosy.
Skurczyłam się i naciągnęłam na siebie kołdrę, tworząc wał ochronny. Brat Jochen
położył na mojej głowie rękę, która wydała mi się bardzo ciężka.
Patrzyłam na niego z bijącym sercem. Po co się fatygował?
Mój drogi brat Jochen, mój najlepszy przyjaciel. Serdeczny brat Jochen o
jasnoniebieskich oczach i miękkich, kręconych szpakowatych włosach, jak on dzisiaj
wygląda?
Oczywiście, zawsze wiedziałam, że był wysoki, ale że aż tak wielki, jak tego dnia, gdy
siedział ciężki na moim łóżku, na to bym nie wpadła. Po prostu wszystko miał duże: okrągłą
czaszkę z niesfornymi, szpakowatymi włosami, do tego dziwny, mięsisty nos, bardzo białe
zęby jak łopaty i olbrzymie, czerwone dłonie z nadzwyczaj silnymi palcami.
- Hannah, wstydz się... - odezwał się surowym tonem, nadal mi się przyglądając. Jego
głos brzmiał nieprzyjemnie nisko tego poranka, wydawało się, iż mówiąc, ledwie poruszał
szerokimi wargami, tak że odnosiło się wrażenie, jakby wydobywał go ze swego masywnego
brzucha. Jeszcze raz rzucił na mnie bardzo długie, badawcze spojrzenie.
- Rozmawialiśmy wczoraj o tobie podczas zgromadzenia - kontynuował wreszcie, a
jego dłoń na mojej głowie tłamsiła mnie tak, że stałam się zupełnie mała. - Bardzo
niepokoimy się o ciebie - dodał.
Milczałam.
- Okłamałaś mnie, Hannah. Wzięłaś udział w tej sztuce teatralnej, chociaż ci tego
zabroniłem. Czyżbyś o tym zapomniała?
Pokręciłam głową.
- Co to nie umiesz już otwierać ust, siostro Hannah?
- Nie... - wyszeptałam.
- Prowadzisz dziwną grę, dziewczyno. Milczałam.
- Co się jeszcze stało? - zapytał, zabierając wreszcie rękę z moich włosów, ale za to
umieszczając ją pod moim podbródkiem i mocno odchylając do góry moją głowę.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam cicho.
- Nic? - zaśmiał się krótko. - Nic, poza tym, że uciekasz ze szkoły i gdzieś się
włóczysz, cała w błocie, harda przychodzisz do domu, nie chodzisz na służbę kaznodziejską,
uciekłaś z głosicielskiej posługi na ulicy i do pózna w nocy się szlajasz! I to jest nic?
Wlepiłam wzrok bez wyrazu w sufit, przed oczami tańczyły mi jasne gwiazdy. W
pewnej chwili brat Jochen zabrał rękę spod mojego podbródka i sięgnął do kieszeni spodni,
wyciągnął dużą chustkę do nosa i wytarł nią swoje dłonie. Czy zrobił to z mojego powodu,
czy innego, nie wiedziałam. W każdym razie opadłam z sił, jak ktoś, kogo się raz po raz
atakuje, a którego wątła konstrukcja psychiczna w końcu nie wytrzymuje i wali się.
Wśliznęłam się pod kołdrę, szukając schronienia.
- Przecież nic złego nie zrobiłam - załkałam przerażona. Brat Jochen westchnął i
podszedł ociężale do drzwi, drewniana podłoga głośno zaskrzypiała pod jego stopami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl