[ Pobierz całość w formacie PDF ]

akwarium czy w więzieniu.
Caldwell zaśmiał się.
–No tak. Z pewnością bije Quantico na głowę. Pod względem dostępu światła
tamto miejsce może spokojnie konkurować z kopalnią.
–Tak? Często tam bywasz?
Caldwell wstał krzesła i podszedł do miejsca, w którym kamerdyner ustawił
serwis do kawy.
–Niespecjalnie. Właśnie przeniosłem się do biura w Miami, wcześniej
pracowałem w Nebrasce. Prawdę mówiąc, konkurencja, którą należy pokonać, aby
się tu dostać, jest olbrzymia.
De ko uśmiechnął się szeroko.
– No cóż, życie w tym mieście ma swoje niewątpliwie zalety.
l
– W to nie wątpię. Z moją pensją nie zakosztowałem ich jednak zbyt wiele. A
czas wolny? Trzeba by go było szukać pod mikroskopem. Najlepiej elektronowym
mikroskopem skaningowym.
– Mocno cię eksploatują?
Caldwell nalał sobie kawy, a następnie uniósł filiżankę pod nos i powąchał.
– Ech... wiesz, jak to jest. Jeśli sprawa jest ciężka, to pracujesz aż do jej
rozwikłania. Jeśli nie ma żadnej sprawy, to zawsze znajdzie się jakaś papierkowa
robota.
– Zawsze jest jakaś sprawa.
– O tak. Zawsze jest jakaś sprawa. – Caldwell pociągnął wolno łyk kawy. –
Cholera, jaka dobra. Wypiłem tyle parszywej kawy w Nebrasce, że czasem nadal
czuję w ustach jej smak.
– Pracowałeś w dochodzeniówce?
–Musiałem swoje odbębnić. A ty?
Delko pokręcił przecząco głową.
–Nie. Z akademii policyjnej trafiłem do grupy płetwonurków zajmujących się
wydobywaniem zwłok. Pod wodą nie ma zbyt wiele pracy dochodzeniowej.
–Widziałem kilku topielców. Nie zazdroszczę tym, którzy ich wyciągają.
Delko wstał, podszedł do serwisu i też zaserwował sobie filiżankę kawy.
– Właściwie nadal od czasu do czasu się tym zajmuję, ale praca w charakterze
technika policyjnego daje mi znacznie szersze pole do popisu. Mogę cię zapewnić,
że nigdy się nie nudzę.
– To dlatego się przestawiłeś?
– Częściowo tak. Chociaż głównie ze względu na Horatia.
Caldwell wypił ko ejny łyk. – To znaczy?
–Jes
Delko wzruszył ramionami.
t najlepszym gliną, jakiego znam. Niektórzy ludzie trafiają do pracy w
policji z bardzo niskich pobudek – chcą zdobyć władzę i szacunek. Wiesz, o jaki
typ mi chodzi. Inni wyobrażają sobie nie wiadomo co, myślą, że zdołają zmienić
świat. Po kilku latach pracy są równie zgorzkniali jak kawa, na którą ciągle
narzekają. Bez urazy.
Caldwell uśmiechnął się szczerze.
– Spokojnie, wiem, o czym mówisz.
– Tak czy owak, Horatio nie zalicza się do żadnej z tych grup. On się troszczy o
ludzi, ale potrafi być jednocześnie idealistą i realistą. Bardziej zależy mu na
chronieniu ludzi przed przestępcami, niż na tym, aby ukarać tych drugich.
– Na tym to chyba powinno polegać, prawda? – zauważył Caldwell. – Na
czynieniu świata nieco bezpieczniejszym. W każdym razie, z tego właśnie powodu
zgłosiłem się do tej pracy.
l
Zaczekaj, Eric – rzucił Horatio do nadajnika. Następnie podszedł do
– A jak się pracuje z Sackheimem? – zapytał Delko, dmuchając na gorącą kawę.
– Dokładnie tak, jak można to sobie wyobrazić. Regulamin ponad wszystko. Jest
piekielnie uparty.
–Nic dziwnego, że biorą się z Horat em za łby To jeden z najbardziej upartych
gości, jakiego znam – powiedział Delko. – Kiedy się w coś zaangażuje, nie ma na
niego siły. Jest jak pitbul.
– Świetnie. Pibul kontra biurokrata, a my w samym środku – westchnął
Caldwell. – Możesz coś dla mnie zrobić? Kiedy zaczną na siebie warczeć, zastrzel
mnie. Poślij mi kulkę prosto między oczy.
– Nie ma sprawy – powiedział Delko z uśmiechem.
Zanim znaleźli to, czego szukali, musieli zagonić do zagrody sto pięćdziesiąt
dwa aligatory.
Każdego z nich należało odizolować, przytrzymać i sprawdzić wykrywaczem
metalu w kształcie laski, podobnym do tych, jakie używane są na lotniskach. Mimo
że zadanie wykonywały jednocześnie dwie grupy, było z tym sporo zachodu.
Horatio zdawał sobie sprawę, że wezwanie posiłków przyspieszyłoby całą
procedurę, ale polecenia wydane przez porywaczy wyraźnie tego zabraniały.
Było już całkiem ciemno, a światła dostarczały im halogeny na długich
wspornikach. Nad wodą unosiła się zimna, niejednolita mgła, która przyprawiała
Horatia o dreszcze.
– Poruczniku Caine? – zawołał ktoś nagle. – Chyba coś znaleźliśmy.

niewielkiej, ogrodzonej łańcuchem przegrody przylegającej do wybiegu, gdzie
zapędzano zwierzęta, aby poddać je skanowaniu. – Co to takiego?
Beth otarła pot z czoła wierzchem obłoconej rękawicy.
–Wykrywacz sygnalizuje obecność metalu. Może to coś, czego pan szuka.
–Rozumiem – powiedział Horatio, opierając ręce na biodrach. – Co teraz?
–Płuczemy. – Beth wskazała na długą płytę z biegnącymi w pionowej linii
otworami, która stała przy ścianie zagrody. – Przymocowujemy go do tego, tak aby
jego głowa była niżej niż ogon, wkładamy do paszczy rurę PCV, a pod jej koniec
podsuwamy wiadro. Kiedy aligator zakleszczy zęby na rurze, owijamy mu pysk
taśmą, a przez rurę wsuwamy do gardła elastyczny wąż o mniejszym przekroju.
Wpompowujemy trochę wody, aż żołądek nieco napuchnie, po czym ściskamy go z
obu boków. Jeżeli w środku coś się znajduje, wypływa na zewnątrz.
– A jeśli nie wypłynie?
– Płuczemy go znowu. Jeśli po trzecim płukaniu nic się nie pojawi, będziemy
musieli go rozkroić. Podamy mu zastrzyk domięśniowy z metadomidynyketaminy,
a następnie zaczekamy, aż zapadnie w letarg.
– Jak długo to potrwa?
i
.
rutyny.
– Przynajmniej godzinę, ale jest to uzależnione od fizjologii danego osobnika i
jego rozmiaru. Czasem potrafi to zająć nawet cztery godziny.
– Miejmy zatem nadzieję, że nie będziemy musieli stosować tej metody.
Przetrząsanie wymiocin gada stanowi wystarczające wyzwanie, pomyślał
Horatio.
Cała procedura przebiegła dokładnie tak, jak ją opisała Beth. Przy drugim
płukaniu Horatio zauważył we wlewającym się do wiadra strumieniu wody,
niosącym na wpół strawione ryby, jakiś miedziany błysk. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl