[ Pobierz całość w formacie PDF ]

La Guardia obsługa naziemna, poszukując niebezpiecznych substancji, sprawdziła każdą
rzecz, którą miałam w torbie podręcznej. To był koszmar, a po chwili okazał się tylko
przygrywką do horrorów, które miały dopiero nastąpić. Najpierw zerknęłam przez okno na
szykujące się do startu samoloty. Mój żołądek dosłownie wywrócił się na drugą stronę.
Ogarnięta paniką zaczęłam zastanawiać się, czy ta podróż w ogóle jest potrzebna. Co gorsza,
zaczęłam mieć kłopoty z oddychaniem. Natychmiast przyszło mi do głowy, że musiałam
zjeść coś, na co jestem uczulona.
- Kirk! Czy jesteś pewien, że w płatkach śniadaniowych nie było żadnych orzechów?
Z niechęcią oderwał się od gazety. (Natychmiast odkryłam, że jedynym plusem lotów
wahadłowych jest stoisko z bezpłatnymi pismami. Zabrałam ich dwanaście).
- Nigdy nie kupuję płatków z orzechami. Przecież masz alergię. - Był wyraznie
zmęczony moimi lękami.
Nic nie mogłam na to poradzić. Sama byłam nimi zmęczona. Na szczęście
przypomniałam sobie o modlitwie, choć nie jestem specjalnie religijna.
Kiedy tylko samolot zaczął kołować w stronę pasa startowego, zacisnęłam powieki.
- Proszę państwa - odezwał się miły głos - za chwilę personel pokładowy poinformuje
państwa o zabezpieczeniach, które znajdują się na pokładzie naszego samolotu...
Zabezpieczenia. Dobrze. Podbudowana nieco na duchu spojrzałam na Kirka. Siedział
z nosem w gazecie i nie zaszczycił blondynki nawet jednym spojrzeniem, co oznaczało, że to
ja będę musiała ratować: nas oboje, kiedy coś się stanie.
Może jednak się myliłam? Może Kirk, który często latał samolotami, zdołał wszystko
zapamiętać? Ciekawe, czy wiedział, co zrobić z maską tlenową, którą w tej chwili
pokazywała Barbie, informując nas przy okazji, że najpierw należy założyć ją samemu, a
dopiero potem dzieciom. Jeszcze raz zerknęłam na Kirka. Z trudem powstrzymałam się od
pytania, dlaczego mam mieć pewność, że odpowiednie urządzenia dostarczą mi tlen, kiedy
tylko założę maskę? Kto wie, co będzie, a co nie będzie działać, gdy nasz samolot runie do
morza?
%7łołądek skoczył mi do gardła, samolot oderwał się od ziemi.
Byliśmy w powietrzu. Zamknęłam oczy.
- Kluseczko! Otwórz oczy - usłyszałam głos Kirka. - Widać Empire State Building.
- Nieraz widziałam Empire State Building - mruknęłam, nie podnosząc głowy. Powoli
otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Kirk wpatruje się we mnie, jakbym była przybyszem z
obcej planety.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Zwietnie! - odpowiedziałam o wiele za głośno. Próbowałam zakrzyczeć fakt, że
czułam się fatalnie. W odpowiedzi Kirk zmierzył mnie podejrzliwym, chłodnym wzrokiem.
Byłam pewna, że już nigdy nie poczuję się świetnie,
Kiedy po mniej więcej czterdziestu pięciu minutach wylądowaliśmy w Bostonie,
zrozumiałam, że przynajmniej jedna z moich próśb została wysłuchana. Uznałam to za dobry
znak.
A kiedy przy wyjściu z hali przylotów zobaczyłam wysoką, ciemnowłosą kobietę,
która machała do nas jak oszalała, zrozumiałam, że to kolejny dobry znak.
- Kayla! Cześć! - zawołał Kirk, biorąc ją w objęcia. - Jak się masz, smarkulo? - Cofnął
się trochę, żeby lepiej przyjrzeć się siostrze.
Kayla była bardzo podobna do Kirka - mieli ten sam kształt twarzy, identyczne,
piękne brwi i ciemne włosy. Tylko że ona ważyła ze dwadzieścia pięć kilogramów więcej od
niego! Miała duży biust i rozłożyste, kobiece biodra, ale nie wydawała się specjalnie gruba -
prawdopodobnie ze względu na wzrost (ona i Kirk byli niemal jednakowi). Za to w szarych
jak u brata oczach błyszczał zapał, jakiego nigdy nie dostrzegłam u niego. Pomyślałam sobie,
że Kayli nie przerażą żadne brzydkie sprawki tego świata, a nawet że ktoś taki jak ona potrafi
z ich istnienia czerpać perwersyjną przyjemność, widoczną w sposobie, w jaki się uśmiechała.
- Proszę, proszę. Dziewczyna Kirka - powiedziała, kiedy nas sobie przedstawił. -
Cieszę się, że się w końcu poznałyśmy. - I zanim zrozumiałam, co się dzieje, zamknęła mnie
w miażdżącym kości, serdecznym uścisku. - Postanowiłam przyjechać po was na lotnisko,
żeby oszczędzić wam jazdy z rodzicami. Kirk dobrze wie, jak tato zachowuje się w korku.
Jest nie-do-zniesienia - dodała niskim głosem.
- Kayla! Nie zaczynaj - powiedział Kirk ostrzegawczo.
- Ja mam nie zaczynać?! Przyjechałam rano i już zdążyłam wysłuchać tyrady o tym,
że związki pomiędzy przedstawicielami różnych ras są zródłem problemów i że nic dobrego z
nich nie wynika. Znowu nasłuchali się jakichś bzdur. - Tu Kayla wzniosła oczy do nieba i z
rezygnacją pokiwała głową. - Nie obawiaj się - zwróciła się do mnie. - Przy tobie będą się
pilnować. Nie mogą się doczekać tego spotkania. Kirk nie przywoził do domu żadnej
dziewczyny od czasów... Susan.
- Tak - potwierdził Kirk z miną tak ponurą, że zapragnęłam znowu znalezć się w
samolocie.
Wolałam ryzyko kontaktu z pękniętym przewodem paliwowym od przerażającej wizji
spotkania z rodzicami Kirka.
A gdzie twoje złote pantofelki, Kopciuszku?
Kayla była zabawna. Drwiła z siebie i z rodziców, kiedy zręcznie wyprowadzała z
korków swojego sporego volkswagena. Jej żarty stłumiły trochę strach, który zasiał we mnie
Kirk.
Dowiedziałam się, że kością międzypokoleniowej niezgody stał się ostatnio samochód
Kayli, ponieważ państwo Steven-sowie - będąc zagorzałymi zwolennikami aut rodzimej
produkcji - nie akceptują zakupu córki. Dowiedziałam się też, że już zdążyła rzucić ostatniego
chłopaka (tego, który został przedstawiony rodzicom) oraz że od pewnego czasu pozuje do
aktu.
- Czekam na moment, w którym mama i tato zorientują się, że jestem naga przez cały
czas, który spędzam z Larsem - zachichotała radośnie.
Jej śmiech był zarazliwy, więc i mnie powoli poprawiał się nastrój. Jeszcze zanim
zjechaliśmy z autostrady, zaczęłam myśleć, że wszystko dobrze się ułoży. Potem wjechaliśmy
na przedmieścia Newton. Znalazłam się nagle wśród dwupiętrowych wiktoriańskich willi
otoczonych bujną zielenią, na tle której białe, szpiczaste płotki wydawały się jeszcze bielsze.
Krajobraz jak z obrazów Normana Rockwella. Tylko że na jego obrazach nie widziałam
nigdy osób podobnych do mnie. Coś mi mówiło, że państwo Stevensowie również nie
widzieli tu nikogo takiego.
Kayla zatrzymała się przed jednym z domów. Po chwili stałam w przestronnym holu.
- A to musi być Angela! - usłyszałam, kiedy pani Stevens wypuściła z objęć Kirka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl