[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chcę zobaczyć Klarysę teraz.
- Och, mój drogi przyjacielu. - Waldemar zarzucił mu rękę na szyję. - Nie
powinieneś się oświadczać dziewczynie w takim stanie.
Oświadczyć? - Robert wciągnął głęboko powietrze. - Jasne, oświadczę jej się. -
Małżeństwo! Cztery dni temu byłaby to ostatnia rzecz, jaka przyszłaby mu do głowy.
Teraz nie mógł myśleć o niczym innym. - Ale, Waldemarze to nie jest proste. Ona
mnie nie przyjmie. Jest królewną. - Jest kobietą, widziałem wyraz jej twarzy:
uwielbia cię tak jak wszystkie kobiety. Musisz mieć coś w sobie, skoro
potrafisz zabawiać je przez całą noc. Nie wiem, skąd bierzesz na to siły.
- Z owsianki - odparł Hepburn. Waldemar wycelował palcem w jego nos.
- Kłamiesz. Powiedz, ze kłamiesz.
- Wszyscy Szkoci jedzą owsiankę i wszyscy potrafią kochać się całą noc.
Może warto. - Waldemar skrzywił się z niesmakiem. - Poza tym wróbel w garści
więcej wart niż kanarek na dachu.
- Co masz na myśli?
- Lepszy bogaty i przystojny hrabia niż królewicz który być może nigdy jej się nie
trafi.
Kapitan wydał rozkaz i Waldemar pomachał
- Muszę iść; n i e wiem, co powiedzieć, chyba no prostu- dziękuję. Dziękuje ci za
wszystko.
 Uścisnął szybko Hepburna i wbiegł na pokład . Gdy załoga zdejmowała cumy,
Waldemar wychylił się burtę i krzyknął: -Pamiętaj! Prawdziwa królewna z bajki
poszłaby za głosem serca, a nie za jakimś wytwornym królewiczem, którego może
nie spotka Ona jest dla ciebie stworzona, poproś ją o rękę, a sam się przekonasz!

Rozdział 27
Bóg zsyła na nas przeciwności, żeby nas wzmocnić.
królowa wdowa z Beaumontagne
KLARYSA obudziła się z niecierpliwością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Po raz pierwszy zaniedbała się w swoich obowiązkach względem Amy. Ubierając się
w niebiesko-czerwony strój do konnej jazdy, przekonywała samą siebie, że minęły
dopiero trzy dni. Amy z pewnością nie mogło przydarzyć się nic złego w tak krótkim
czasie. Jednak kilka dni temu Amy zjawiła się tu, w siedzibie lorda MacKenzie, żeby
porozmawiać o czymś, co według niej było pilne, a Klarysa nie poświęciła jej wcale
uwagi. Amy miała zaledwie siedemnaście lat, była dorastającą panną. Mogła
wpakować się w tarapaty w ciągu tych trzech dni, w okropne tarapaty, i Klarysa
musiała koniecznie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Musiała też wrócić do
miasteczka; obiecała, że zagra w warcaby z bywalcami pubu i doradzi kobietom w
sprawie ich urody. Jednak najpierw musi się upewnić, że z Amy wszystko w
porządku, a potem wypełni swoje obowiązki. Królewna zawsze dotrzymuje słowa, a
Klarysa ostatnio wcale nie zachowywała się jak królewna. Zachowywała się jak
zakochana kobieta.
Przerwała czesanie włosów i przyłożyła dłoń do czoła. Co sobie wyobrażała? Babcia
powiedziałaby, że nie chodzi o to, co się myśli, lecz którą częścią ciała się to robi.
Klarysa musiała przestać. Przestać i to natychmiast Była zakochana w szkockim
hrabim. A to uczucie bez przyszłości, bez domu, bez niczego prócz uwielbienia dla
człowieka, który tak bardzo strzegł dostępu do swoich myśli, że nie potrafiła ich
przeniknąć: czy Hepburn myśli o niej, o nich, o czymkolwiek.
Wpakowała się w okropne kłopoty i nie wiedziała jak się z tego wyplątać. Ale
wiedziała, co powinna zrobić. Trzeba najpierw skontaktować się z Amy. Goście,
którzy brali udział w balu aż do póznej nocy teraz, koło południa, ledwo zaczynali się
p o -jawiać tu i ówdzie. Klarysa wymknęła się do stajni. Blaize przywitał ją
radosnym rżeniem i chwilę p o -tem galopowała już w kierunku Freya Crags, tłumiąc
panikÄ™.
Przez ostatnie cztery dni szkockie słonce świeciło pełnym blaskiem nad głowami
Hepburnów, opromieniało bal i wszystko, co się z nim wiązało. Teraz kryło się za
ciężkimi szarymi chmurami zwiastującymi nadciągającą burzę. Wiatr rozwiewał
woalkę na jej kapeluszu i utrudniał jazdę, zmieniając kierunek i spychając konia z
jednej strony na drugÄ….
Freya Crags wydawało się senne i spokojne i wcale nie przypominało miasteczka,
które zobaczyła, przybywając tu po raz pierwszy. To tutaj zobaczyła Roberta. Bała
się go wtedy. Bała się jego urody Jego mroku. Teraz tęskniła za nim i chciał a , żeby
jak najszybciej wrócił z Edynburga i o d p o -wiedział na pytanie, które ją dręczyło.
Kochał ją naprawdę, czy było to jedynie chwilowe zauroczenie?
Targ we Freya Crags opustoszał. Na środku placu stało kilka osób zajętych
ploteczkami. Jakaś kobieta niosła wodę w wiadrach zawieszonych na no-sidle. Starzy
mężczyzni, zakutani w szale, stali u wrót pubu i machali jej na powitanie.
Odwzajemniła gest i posłała im całusa, ale pojechała dalej, do panny Dubb. Zawołali
za nią, a ona po chwili wahania odpowiedziała, że wróci pomówić z nimi. Wiedziała,
że nie minie pięć minut, a Amy będzie wiedziała, że była w miasteczku. Może Amy
wolałaby zostać o tym uprzedzona? Królewna przyjechała do miasta, powiedziałaby
jej panna Dubb. Czy Amy wybiegłaby jej na przywitanie, czy raczej schowałaby się
w najciemniejszym kącie i czekała, aż Klarysa sama ją znajdzie?
Biedna Amy. I biedna Klarysa, która nie wiedziała, jak sprawić, by wszystko było w
porządku. Wydawało jej się, że nie ma na to sposobu.
Odprowadziła Blaize'a do stajni i zostawiła go w ciepłym i czystym boksie, gdzie za
parę groszy zostanie napojony i wyczyszczony. Potem ruszyła w stronę pubu.
Mężczyzni patrzyli jak nadchodzi, i wstali, kłaniając się jej.
- Hamish MacQueen, Henry MacCulloch, Gilbert Wilson, Tomas MacTavish,
Benneit MacTavish - wyrecytowała.
- Wasza wysokość pamięta, jak się nazywamy? - Henry był zdumiony. Zawsze
mówił za głośno, zapamiętała to od pierwszej chwili, kiedy się spotkali.
- Oczywiście. Zawsze zapamiętuję imiona wszystkich przystojnych dżentelmenów,
których spotykam.
Rozpromienili siÄ™.
- Przyszłaś na partyjkę warcabów? - spytał Tomas.
Pomogła mu zająć miejsce i odparła:
- Chyba nie powinnam, jestem dziś rozkojarzo-na, obawiam się, że nie byłabym
dobrym graczem.
- Tym lepiej. - Tomas zatarł kościste dłonie. Roześmiała się na głos i pogroziła mu
palcem.
- Jesteś okropny. - Podobały jej się ich głosy: chropowate z racji wieku i ciepłe od
szkockiego akcentu. Pomyślała, że Robert pewnego dnia będzie brzmiał podobnie i
zamyśliła się, czy będzie go mogła wtedy usłyszeć.
- Wasza wysokość wygląda na zasmuconą. - Hamish poprawił rękaw zwisający w
miejscu amputowanej ręki. Szpilki się poluzowały i widziała, ze jest zawstydzony
tym nieładem. Spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała spokojnie i wyraznie:
- Panie MacQueen, rękaw się panu odpiął. Pozwoli pan, że pomogę? - Nie czekała
na odpowiedz i pospinała z powrotem rozerwany materiał.
- Jeśli przyniesie mi pan swoje koszule, poprzyszy-wam do nich guziki i dorobię
pętelki do brzegów rękawów. Wtedy nie będzie pan musiał zawracać sobie głowy
szpilkami.
- Królewna nie powinna przyszywać mi guzików
- wyjąkał Hamish. Nie spytała go, kto powinien, ponieważ przypuszczała, że
przeżył całą swoją rodzinę.
- Lubię szyć i ciebie lubię. I dzięki temu moja praca będzie podwójnie pożyteczna.
- Hę? - Henry przyłożył do ucha dłoń zwiniętą w trąbkę i zwrócił się do Benneita.
- Powiedziała, że pozszywa koszule Hamisha!
- krzyknął Benneit. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl