[ Pobierz całość w formacie PDF ]

genach: my szukamy piękna, a wy – pieniędzy i oparcia. Wszystko razem ma
służyć pomyślnemu rozwojowi gatunku, jak sądzę.
Skwitowała milczeniem tę cyniczną obserwację. Nie było sensu się spierać.
Najwidoczniej Paul doszedł do tego samego wniosku, bo powiedział zupełnie
innym tonem:
– Słuchaj, przecież nie wysadzę cię tak po prostu przed studenckim hotelem i
nie zostawię na deszczu, wiec lepiej wymyśl bardziej odpowiedni adres.
Burza obmywała szyby strumieniami i Jacinta, patrząc w okno, miała wrażenie,
jakby pomiędzy nią a światem ktoś rozwiesił nieprzenikliwą, migoczącą zasłonę. Z
przerażeniem stwierdziła, że w jej oczach wzbierają łzy.
Nie będziesz płakać, nie teraz, proszę, zaklinała siebie samą. Pomogło, ale na
jak długo? Paul mówił coś do niej spokojnym, równym głosem. Usiłowała go
słuchać.
... wierz mi, lak będzie lepiej. Daj sobie jeszcze tydzień... i zostań u mnie. Przez
ten czas zastanowisz się, rozejrzysz i może znajdziesz bardziej sensowne miejsce
do życia i pracy. A ja będę spokojny, że nie podejmiesz pochopnie ważnej
życiowej decyzji. Zgoda?
Coś w jego glosie przekonało ją, że tym razem mówi szczerze i z troską. Z
początku miała ochotę zaprotestować, ale nagle, niespodziewanie dla siebie samej,
uległa.
– Dobrze – powiedziała z westchnieniem. Zmęczenie i napięcie ostatnich
godzin daty o sobie znać. Przez tydzień zdąży sprawdzić oferty i znaleźć sobie
mieszkanie, a może i pracę.
– Cieszę się. Tylko obiecaj mi, że nie uciekniesz, kiedy na chwilę wyjadę za
bramę.
– Obiecuję, jeśli oczywiście mi uwierzysz – uśmiechnęła się blado. – Ale jak
cię znam, na wszelki wypadek zrobisz ze mnie więźnia.
– Jeśli będę musiał... – Paul znacząco pogroził jej palcem.
Kocha go. A on wie o tym równie dobrze, jak ona. Kochali się ze sobą i nie
zapomni tego nigdy. Choć w tym momencie wolałaby, żeby było inaczej.
– Jacinto... dziękuję ci. – Już miał wyjść, ale odwrócił się w drzwiach. – I
przepraszam – dodał cicho.
– Za co, Paul?
– Za ostatnią noc.
– Nie musisz przepraszać – wyrwało się jej, zanim włączył się chłodny
rozsądek. – Było pięknie, nigdy czegoś takiego nie przeżywałam. I chociaż mi nie
uwierzysz, ta noc zawsze pozostanie dla mnie najpiękniejszym wspomnieniem.
Oboje jej pragnęliśmy i żadne z nas nie może odpowiadać za to, co Gerard knuł
wobec mnie, a może i wobec ciebie.
Paul popatrzył na nią poważnie, z namysłem.
– Niedługo wyjeżdżam – poinformował. – Nie wiem, ile czasu zajmą mi
służbowe sprawy. W każdym razie zobaczymy się na pewno.
Nie chciała patrzeć, jak wychodzi z pokoju, zostawiając ją samą w usypiającym
szumie ulewy, głuszącym myśli. Kiedy przestało padać i wyszło słońce, trawnik i
w gwałtownie ogrzewającym się powietrzu. Słońce
zaczęło chylić się ku zachodowi, gdy dosłyszała warkot silnika odjeżdżającego
Wieczorem myślała, że szybko zaśnie, a sen uwolni ją od problemów, ale pora
okazała się zbyt wczesna. Dotyk chłodnej poduszki ożywił ją. Wstała i rozłożyła na
stole gazetę, zagłębiając się w lekturze ogłoszeń o pracy i mieszkaniach.
Całe szczęście, że podjęła już decyzję o wyjeździe z Waitapu. Teraz mogła
skupić się na następnym etapie – znalezieniu mieszkania. W razie czego może
spokojnie spędzić tydzień lub nawet dwa u starej przyjaciółki w Grey Lynn. Będzie
miała czas na spokojne szukanie pracy. Bo jeśli jej nie znajdzie, będzie musiała
naruszyć ostatnią rezerwę, która zostanie ze spadku po odliczeniu długu wobec
Gerarda. Wyjęła kalendarzyk i zaczęła obliczać, przez ile miesięcy łożył na nią w
zakamuflowany sposób. Rezultat przyprawił ją o prawdziwy zawrót głowy.
Spokojnie, tylko spokojnie, powtarzała sobie. Jakoś to spłacisz, tylko nie od
razu. A na razie myśl, myśl, dziewczyno, bo będzie źle.
Najpierw dach nad głową, potem praca. Zawsze może być kelnerka, opiekunką [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl