[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podziemiach - najpewniej gdzieś pod samą wieżą. Wyjaśniało to przynajmniej nieobecność okien.
Ujrzawszy cień kogoś, kto - jak on sam - skradał się ostrożnie korytarzem, przylgnął do ściany.
Nie miał gdzie się skryć - chyba że w celi, którą niedawno opuścił i do której nie miał zamiaru
wracać.
Podniósł topór nad głowę. Obojętnie, ilu będzie przeciwników, najlepsze co może zrobić, to
runąć na nich niespodzianie, gdy tylko wyłonią się zza zakrętu. Mógł liczyć na przewagę, jaką dawało
zaskoczenie.
Nadal widział cień tylko jednego osobnika. Samotny strażnik, który usłyszał hałas? Dlaczegóż
więc nie wezwał wsparcia?
Zza zakrętu wysunęła się dłoń i stopa. Kaz napiął mięśnie. Potem - powoli -pojawiła się głowa
przybysza. - Sardal! Ogarniająca go nagle ulga była tak wielka, że niewiele brakło, a byłby wypuścił
broń
z dłoni. Elf spojrzał zdumiony na minotaura, zerknął na potężny, obosieczny topór i zrobił się
blady jak całun. Kaz pierwszy odzyskał mowę. - Jak mnie tu znalazłeś? I skąd się tu wziąłeś?
- Przyjacielu, mów ciszej albo w ogóle nic nie gadaj! Dzięki niech będą Branchali, żeśmy się
znalezli! Modlę się, byśmy razem znalezli jakiś sposób zapobieżenia tym potwornościom, zanim
będzie za pózno!
- Za pózno? - Kaz zmierzył elfa wściekłym spojrzeniem. - Sardal, co się stało? Jeszcze niedawno
byłem przykuty łańcuchami do ściany. Co takiego się stało?
- Nie wiesz? - zdumiał się elf. Po kilku sekundach przezwyciężył chwilę słabości. -Nie, w
istocie& nie możesz wiedzieć, jeśli tkwiłeś tu pod ziemią. - Coś grozi innym? Delbinowi? Ludziom?
Sardal zrobił tak ponurą minę, na jaką stać tylko elfa - a to znaczy rzeczywiście ponurą. - Tę
twierdzę otoczono magiczną barierą, niewiarygodnie potężną& Argaen nie byłby zdolny do takiego
wyczynu! Dostałem się za nią kilka sekund wcześniej, zanim rzucono zaklęcie. Sekunda lub dwie
pózniej i zostałbym na zewnątrz. - A inni?
- Solamnijczycy i ci z moich współplemieńców, którzy ich wspierają, są lepszymi wojownikami,
ale niedawne sługusy Królowej Smoków mają przewagę pozycji. Nawet bez tej bariery nasi mieliby
kłopoty z dotarciem do murów twierdzy przed zmrokiem, w nocy zaś ich sytuacja będzie jeszcze
gorsza. - Dlaczego?
- Mój przyjacielu, dziś niebem włada Nuitari. Czarny księżyc bez reszty zasłoni jasnego Solinari.
Obawiam się, że magowie nie zdołają złamać zaklętej bariery - co oznacza, że wszystko zależy od
ciebie i ode mnie, minotaurze. Ponieważ zaś podlegam tym samym ograniczeniom, jakie wiążą dziś
moich braci& to, jak się obawiam, moja pomoc będzie dość nikła. - To znaczy, że wszystko znów na
moim karku mruknÄ…Å‚ do siebie Kaz.
Zdarzały się w jego życiu momenty, w których żałował, że nie urodził się zwykłym żlebowcem.
Po nich nikt nie spodziewa się, że będą ratowali świat lub przynajmniej bohatersko ginęli podczas
próby.
Rozdział 21
ARGAEN RAYENSHADOW szalał z wściekłości przed obiektem swego pożądania - lśniącą,
szmaragdową sferą będącą dziełem Galan Dracosa.
- Dość wykrętów! Znam twoją potęgę! Wiem, na co cię stać! Minotaur nie kłamał, prawda?
Dlaczego nigdy do końca nie udaje mi się poddać sfery swojej woli? Może dlatego, że nadal
wykonuje ona rozkazy innego pana, co?
Nad kryształowym artefaktem chwiała się mglista figura. W tej chwili nie bardzo przypominała
człowieka. Niewyraznie zarysowana, była jakby utkana z mgły. Zdarzały się jednak momenty, w
których przybierała bardziej określoną formę i wtedy Ravenshadow spoglądał w niepokojąco
obojętne oczy zdradzieckiego maga, Galan Dracosa. Elf uważał, że o wiele lepiej pertraktuje mu się
z partnerem, kiedy ten przybiera mniej wyrazisty kształt.
Tym razem nie otrzymał odpowiedzi. Niekiedy ją dostawał, niekiedy nie. Złodziej magii nigdy
właściwie nie był pewien, czy ją uzyska, czasami też zastanawiał się, czy w ogóle ją otrzymuje, bo
gdy Galan Dracos przemawiał, jego głos nie był głośniejszy od szeptu konającego.
Kiedy zyskał pewność, że milczące widmo i tym razem nie zniży się do rozmowy z nim, odwrócił
się z irytacją i zajął pilniejszymi sprawami. Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z jego planem.
Przywódcy większych band na Południu odpowiedzieli na jego wezwanie z zaskakującą jego samego
skwapliwością - jakby tego właśnie oczekiwali. Na Północy ogry, które od pięciu lat nie wytykały
nosów ze swoich komyszy, już zbierały się w zbrojne grupy. Elf obiecał im wielkie łupy i magiczną
pomoc w ich beznadziejnej walce - bez pomocy smoków ciemności służalcy Takhisis nie mieli ducha
do walki. Teraz poderwało ich wezwanie Argaena Ravenshadowa.
Dzięki niezwykle szczęśliwemu zbiegowi okoliczności wszedł w posiadanie artefaktu, który
czynił go pierwszym i niekwestionowanym sługą Królowej Ciemności -i odkrył poniewczasie, że
szmaragdowa kula była obiektem bardziej tajemniczym, niż przypuszczał.
Podszedł do okna i przyjrzał się niesamowitemu blaskowi otulającemu cytadelę, barierze, która
zatrzymała jego wrogów i sprzymierzeńców.
Dręczyło go pewne pytanie, które nie raz już sobie zadawał - nawet przedtem, nim jego pewność
siebie zaczęły podkopywać uwagi minotaura. Martwilki były dalszym świadectwem tego, że Galan
Dracos go potrzebował - ale do czego? Przeklęte widmo miało więcej mocy, niż raczyło się
przyznać, nadal jednak go potrzebowało. Po co? I jak może obrócić to na swoją korzyść?
Gdy z daleka obserwował maleńkie figurki, które chyboczą się jak kolumny dymu na wietrze, na
jego wargach pojawił się krzywy uśmieszek. Obecnie potrafił wykorzystać jedynie drobną część
możliwości szmaragdowej kuli, muskając zaledwie jej powierzchnię, ale i to dało mu poczucie
niezwykłej potęgi. Gdyby mógł podporządkować sobie jej jądro, gdyby potrafił kontrolować
przepływ mocy magicznych, których kanałem była sfera, stałby się podobny bogom.. Albo byłby już
trupem. Pionkiem w dłoniach stwórcy tej zdumiewającej rzeczy.
Musiał dowiedzieć się czegoś więcej. Musiał odkryć, jakie miejsce w swoich planach
przeznaczyło mu to widmo unoszące się nad sferą, która wedle prawa powinna być jego. Wtedy to,
nie wcześniej, Argaen Ravenshadow rozprawi się z tym głupcem. Trup jest trupem, a Galan Dracos
miał już swoją szansę. Przyszłość należy do Argaena Ravenshadowa!
Odwróciwszy się od okna, elf spojrzał na klepsydrę stojącą na stole, którego używał do swoich
badań. Zapomniane leżały tu księgi i manuskrypty, które kradł przez całe lata - zsunął je wszystkie na
bok, by zrobić miejsce dla czasomierza. Klepsydra zawierała piasek, który przesypywał się przez
trzy godziny, teraz zaś mniej więcej połowa opadła już na dno. Trzy godziny bezpieczeństwa. Tyle
będzie działała bariera. Potem zniknie. Piasek sypie się zbyt szybko - pomyślał elf. Ze zmierzchem
zniknie jego ochrona. Do tego czasu musi zapanować nad sferą. Nie miał już skrytek cienia - jedyna,
którą wykorzystał w drodze do tego miejsca, niemal się zużyła.
Odruchowo spróbował się wyprostować. Zaklął ostro, kiedy ból w boku dał o sobie znać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl