[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wystarczało. Dla tych dwóch słów zaryzykowałem swoje życie oraz stawiłem czoła
nieznanym niebezpieczeństwom. I zrobiłbym to z chęcią ponownie za taką samą nagrodę.
Zawsze.
Zapadła kolejna noc, nim udało mi się zakończyć przywracanie form Dara Tarusa oraz
Hovana Du. Xaxę, Saga Ora i wielką małpę pozostawiłem w stanie snu wywołanego
cudownymi środkami znieczulającymi Rasa Thavasa. Nie miałem zamiaru wzbudzać
małpoluda, ale czułem obowiązek odwiezienia pozostałych do Phundahl, choć Dar Tarus -
teraz olśniewający w swoim własnym ciele i pięknych szatach Saga Ora - namawiał mnie,
abym oszczędził cierpiącym od dawna Phundahlianom ich obecności.
- Dałem jednak słowo - powiedziałem.
- Więc muszą tam powrócić - odrzekł.
- Jednak to, co zrobię potem, jest już całkiem inną sprawą - dodałem, bo nagle w
mojej głowie zaświtał śmiały plan.
Przez brak czasu nie powiedziałem kompanowi, o co mi chodzi, gdyż w tej samej
chwili usłyszeliśmy, że ktoś próbuje otworzyć drzwi. Następnie rozbrzmiały jakieś głosy i
ponownie starano się sforsować wejście, tym razem za pomocą siły. Czekaliśmy w ciszy.
Miałem nadzieję, iż ktokolwiek to jest, zaraz sobie pójdzie. Drzwi były bardzo silne i brutalne
próby przedostania się do środka musiały okazać się daremne, bo obcy szybko z nich
zrezygnowali. Jeszcze przez chwile słyszeliśmy ich głosy, po czym wydawało się, że zniknęli.
- Musimy stąd iść - powiedziałem. - Zanim wrócą.
Po związaniu rąk Xaxy oraz Saga Ora za ich plecami i założeniu knebli szybko
przywróciliśmy więzniów do życia, choć nigdy jeszcze nie widziałem dwóch mniej
wdzięcznych osób.
Spojrzenie, którym mnie obdarzyli, mogłoby z łatwością zabić, a niesmak, z jakim na
siebie spoglądali, był wyraznie wypisany w ich oczach.
Ostrożnie przekręciłem klamkę i po cichu otwarłem drzwi w prawej ręce trzymając
nagi miecz i mając u boku uzbrojonych towarzyszy. Na zewnątrz zobaczyłem dwóch
niewolników Rasa Thavasa obserwujących korytarz. Jednym z nich był Yamdor, jego osobisty
sługa. Na nasz widok mężczyzni krzykiem podnieśli alarm i zanim zdążyłem przeskoczyć
przez wejście, by ich zatrzymać, obaj obrócili się i pobiegli wzdłuż korytarza tak szybko, jak
tylko mogli.
Teraz nie było czasu do stracenia - wszystko musiało zostać poświęcone dla
szybkości.
Bez myślenia o ostrożności lub ciszy pośpieszyliśmy przez podziemia w kierunku
schodów w wieży. Gdy ponownie trafiliśmy na wewnętrzny dziedziniec, znów była noc, ale
na bezchmurnym niebie znajdował się dalszy księżyc. W rezultacie zostaliśmy
natychmiastowo zauważeni przez wartownika, który wzniósł alarm, ruszając w nasza stronę.
Co strażnik robił na dziedzińcu Rasa Thavasa? Nie potrafiłem tego zrozumieć.
I kim byli oni? Kilkunastu uzbrojonych wojowników biegło przez podwórze, depcząc
po piętach woja.
- Toonolianie! - wykrzyczał Gor Hajus. - Wojownicy Vobis Kana, Jeddaka Toonol!.
Do utraty tchu pędziliśmy w stronę bramy. Gdybyśmy tylko mogli dotrzeć tam
pierwsi! Zwalniali nas jednak więzniowie, którzy zatrzymali się natychmiast, gdy spostrzegli,
iż mogą nas postawić w trudnej sytuacji. Z tego powodu wszyscy spotkaliśmy się przed
głównym wejściem. Dar Tarus, Gor Hajus, Hovan Du i ja umieściliśmy Vallę Dię oraz
więzniów za naszymi plecami, po czym rozpoczęliśmy starcie z dwudziestoma wojownikami
z Toonol - w stosunku pięciu na jednego. Wkładaliśmy jednak w walkę więcej serca niż oni i
być może to pozwoliło nam uzyskać przewagę - choć jestem pewien, że Gor Hajus sam był
jak dziesięciu mężczyzn, tak straszny efekt wywoływał na mężach Toonol dzwięk jego
imienia.
- Gorze Hajusie! - zawołał pierwszy, który go rozpoznał.
- Tak, jestem Gor Hajus - odpowiedział zabójca. - Przygotujcie się na spotkanie z
przodkami! - I wbił się w nich niczym rozpędzone śmigło, ze mną stojącym po prawej stronie
oraz Hovanem Du po lewej.
To była piękna walka, ale mieli tak wielką przewagę liczebną, że z pewnością
obróciłaby się w końcu przeciwko nam, gdybym nie pomyślał o małpach i bramie znajdującej
siÄ™ obok nas.
Torując sobie drogę do celu, otworzyłem wrota na oścież. Za nimi, przyciągnięty
przez dzwięki konfliktu, stał tuzin wielkich bestii. Zawołałem do Gora Hajusa i innych, aby
odsunęli się na bok bramy, a gdy małpy pośpiesznie wpadły do środka, wskazałem na
toonoliańskich wojowników.
Myślę, że bestie były blisko pogubienia się w tym, kto jest przyjacielem, a kto
wrogiem, jednak Toonolianie zawiadamiali ich o tym poprzez ciągłe ataki, podczas gdy my
znajdowaliśmy się na obrzeżach z opuszczoną bronią. Przez moment staliśmy tak, czekając.
Następnie, gdy antropoidy rozrzucały przeciwników, my zniknęliśmy w ciemnościach dżungli
za zewnętrzną ścianą, szukając naszego statku. Za nami słychać było warknięcia i ryki bestii
mieszające się z krzykami oraz przekleństwami mężczyzn, a dzwięki te nadal wydobywały się
z dziedzińca, gdy wchodziliśmy na pokład wehikułu i umykaliśmy w mroki nocy.
Gdy tylko poczuliśmy, że bezpiecznie opuściliśmy wyspę Thavasa, usunąłem kneble z
ust Xaxy oraz Saga Ora i muszę Ci powiedzieć, iż momentalnie tego pożałowałem. Nigdy w
życiu nie byłem wystawiony na potok tak obrzydliwych przekleństw, jaki wylał się ze starych,
pomarszczonych ust Jeddary. Zdecydowała się zaprzestać dopiero w momencie, gdy zacząłem
ponownie ją uciszać.
Moje plany zostały teraz precyzyjnie określone i zawierały powrót do Phundahl, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl