[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabraliśmy się do południowego posiłku.
 Jakiś ten chleb niedobry  odezwała się matka młodego Batiuka.
 Słodki jakiś. Jakby otręby pszenne.
 Albo słodki, albo kwaśny, albo gorzki, albo w ogóle zakalec. Wczoraj
musiałam kaczkom namoczyć i pokruszyć. Taki był.
 Dawniej to suchy chleb był lepszy niż teraz smarowany.
 Nie umiÄ… piec w tej Hopli.
 Niemożliwie paprzą ten chleb.
 Jeszcze stary Majewski, jak nie pijany, to upiecze dobry.
 Tylko, że on, chi chi, zawsze pijany  zauważyła żona Selpki.
 Nie chce zelżeć ten mróz i nie chce.
 Nie można korować wcale, tak twardo.
 Co chwileczkę, cholera, trzeba korowaczke ostrzyć.
 Mnie wczoraj korowaczka złamała się na pól.
 A bo to nie dadzą dębiny na stylisko, tylko jakieś gówno.
 Jakby nas podciągli pod przemysł ciężki, toby my więcej zarabiali. Wyższe
stawki. A tak to podpadamy pod przemysł lekki.
 Jak to jest przemysł lekki, to ja ważę dwadzieścia pięć kilo  mówię.
Wieczorem, po siekierezadzie na zrębie i po siekierezadzie w szopie, gdzie
porąbałem resztę kloców, stałem przy piecu w izdebce Babci Oleńki i przetapiałem na
patelni smalec ten, co go wczoraj zakupiłem w sklepie. Kroiłem do niego cebulę i
czosnek dla lepszego smaku i zapachu. Moja Gałązka Jabłoni nauczyła mnie tego
dobrego sposobu przetapiania smalcu. Wszystko, co dobre, mam od niej. Wszystko.
W piecu trzaskał ogień, na patelni skwierczał smalec, obok na drugich
fajerkach syczała gotująca się w czajniku woda na herbatę, na komodzie tykał
markierujący budzik stojący na boku, bo gdy go postawić na nogi, przestawał chodzić;
we wsi szczekały na podwórzach psy, i były to te dzwięki słynne domowe ciepłe
przytulne, rozdzierające ze wzruszenia serce włóczęgi zawsze i wszędzie, gdziekolwiek
jest. Babcia Oleńka siedziała cichuteńko na łóżku przy piecu w swojej słynnej lekko
kiwającej się pozycji. W pewnej chwili zaczęła mówić. Pół do siebie, pół do mnie, ale
jakby jeszcze do kogoÅ›.
 Nas to dużo strachy dobiły. W domu się nie nocowało, tylko w lesie my się
chowały przed bandami. Albo w kościele. Po innych wioskach napadały nawet na
kościoły. Ale u nas jakoś nie. I tak to my albo w lesie, albo w kościele. Jak trwoga, to
do Boga. Co noc, co noc. Dwieście, trzysta ludzi w tym kościele, bo nasza wioska duża.
Czterysta numerów. Kobiety młode, stare baby i dzieci. Wszystko w kościele siedziało.
Cicho, nie brechać, nie brechać. Rano my wracały i albo karteczka przyklejona na
szybie  won uciekajcie na wasze piachy albo dom spalony. Dymi siÄ™ jeszcze.
Minęły dwa, może trzy pacierze i w białej główce Babci Oleńki zapaliło się inne
światełko, wesołe, jasne, nie ponure i straszliwe jak łuna z płonącego domu, a potem
popiół i zgliszcza. Babcia Oleńka zaczęła mówić teraz o czymś innym zupełnie, jeszcze
dawniejsze czasy wspominając. Te, kiedy to we Francji była, dokąd pojechała za
robotą, a potem wróciła na Wschód. Przed wojną to wszystko było. Babcia Oleńka
właściwie nie mówiła do mnie. Wcale. Pół do siebie mówiła i pół do kogoś jeszcze. Ale
nie do mnie wcale. I tak to Babcia Oleńka zaczęła wyliczać po francusku nazwy
dwunastu miesięcy, po trzydziestu czterech latach, po czterystu ośmiu miesiącach.
 %7łanwier, fewrier, marst, abril, me, zwę, żwije, aut, septambr, oktobr,
novambr, desambr. Robiła ja u baora i jak oni, patron z patronką, pojechały gdzieś na
zabawę, to ja miała kluczyk do piwnicy, otworzyła drzwi i do służby tak: teraz my
robimy bal. Dała ja im tego wina z jabłek, tego sidru&
 Wiem, wiem  powiedziałem głośno do siebie.  Piłem.
 & to wszystko pijane było jak w Szwecji.
Minęły znowu dwa, trzy pacierze, smalec skwierczał na patelni, mieszałem go
łyżką, a w białej główce Babci Oleńki zapaliło się z kolei inne światełko, z czasów
najnowszych tym razem, z czasów współczesnych.
 I po co to stary Bordaczewski oddał Herediukom chałupę, ziemie i
wszystko? Po co? Lepiej by dał na skarb państwa tak jak ja. Rentę by mu dały i żyłby
sobie spokojnie jak pączek w maśle. Dożywocie Herediuki miały mu za to dać, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl