[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kroków...
Korbal Broach wszedł do środka, zatrzymał się i rozejrzał wokół. Na podłodze walały się
rozdarte strzępy workowej tkaniny. Briv, Briv i Briv przykucnęli za eunuchem. Szeptali coś
do siebie, a przynajmniej jeden z nich jęczał.
Sech kellyny rzuciły się do ataku ze wszystkich stron. W jednej chwili półmrok i spokój,
w następnej eksplozja aktywności. Trójka Brivów padła na deski pod razami kamiennych
pięści. Kolejne pięści zasypały ciosami Korbala Broacha. Potężnie zbudowany eunuch stęknął
kilka razy z zaskoczenia i zaczął oddawać uderzenia. Zmiertelnie białe istoty zachwiały się,
skuliły pod łukowatymi ścianami.
Briv kuchcik uniósł wzrok akurat na czas, by zobaczyć, że wszystkie sześć demonów
rzuciło się na eunucha.
I tak właśnie powinno być. W końcu to on tu dowodzi.
Zauważył nieruchomą postać drugiego z Brivów, złapał ją za kostki  to była Briv
splatająca liny  i odciągnął od walki kolosów, która trwała pośrodku skarbca.
Briv pomocnik cieśli podbiegł nagle do niego i złapał Briv za jedną kostkę.
 Hej!  wysyczał.  Briv zerwało włosy! Hej, to nie jest Briv! To Gorbo!
 Pewnie, że tak!  warknął Briv kuchcik.  Wszyscy o tym wiedzą!
 Ja nie wiedziałem!
Briv kuchcik znieruchomiał.
 To niemożliwe. Spałeś z nim!
 Tylko raz! Było ciemno! Niektóre kobiety lubią...
 Starczy tego. Pomóż mi go stąd wyciągnąć.
 A co z tÄ… perukÄ…?
 A co ma być?
 Hm, pewnie nic.
Trudno było powiedzieć, kto wygrywał, hm, nie, łatwo to było powiedzieć. Demony
tłukły Korbala Broacha na kwaśne jabłko. To zdumiewające, że jeszcze się trzymał na
nogach. Zdumiewające i bardzo fortunne, bo dopóki stał, demony nie zwracały uwagi na nich.
Jeśli zdołają się przedostać przez próg, będą ocaleni!
* * *
Gdy tylko demoniczny bóg wysunął głowę nad reling, Bauchelain podszedł bliżej i ciął
mieczem w pysk stwora. Coś z niego wypadło.
Lina, hak i ucho.
Ogromna, szponiasta łapa uderzyła na odlew. Bauchelain nie do końca zdołał uniknąć
ciosu. Pazury przejechały po jego kolczudze. Czarne ogniwa posypały się na pokład niczym
grad.
Bauchelain ciął przeciwnika mieczem w nadgarstek i poczuł, że klinga wbiła się głęboko,
przecinając co najmniej jedną kość.
Bóg zawył.
Nekromanta ujrzał kącikiem oka drugą łapę, która uderzyła pionowo z góry. Uniósł
miecz, próbując zasłony, która, niestety, okazała się niewystarczająca, by powstrzymać pięść
poruszającą się z siłą młota kowalskiego spadającego z dachu wielopiętrowej kamienicy.
Pięść grzmotnęła w deski, łamiąc je, i Bauchelain nie stał już na pokładzie rufowym.
Wylądował pośród kaskady drzazg w samym środku skarbca.
Jeden z sech kellynów skoczył na niego. Nekromanta uniósł instynktownie miecz i
demon nadział się na sztych. Stworzenie krzyknęło przerazliwie, jego pierś pękła jak kawał
marmuru po uderzeniu kamieniarskiego dłuta.
Krzyk usłyszano na górze. Bóg ryknął gniewnie i zaczął rozwalać drewniany pokład.
Pięć pozostałych sech kellynów uniosło wzrok. Wszystkie zapiszczały jak dzieci i
natychmiast zaczęły się wspinać ku wciąż się powiększającemu otworowi. Wielka łapa
sięgnęła w dół i homunkulusy wdrapały się na nią jak na drzewo.
Zza drzwi skarbca dobiegła kakofonia krzyków. Gęsto pokryty krwawiącymi ranami
Korbal Broach wstał, otrząsnął się, spojrzał przelotnie na Bauchelaina i opuścił skarbiec.
* * *
Cętkowana Ptaszyna wlepiła spojrzenie w zbliżającego się lisza. Próbowała krzyczeć, ale
całkowicie straciła głos i wydawała z siebie dzwięki prawie takie same jak martwiak.
Briv, Briv i Gorbo wpadli na nią hurmem. Ulga na ich twarzach przerodziła się w jednej
chwili w bezmyślne przerażenie, gdy tylko ujrzeli lisza, który nadal czaił się przed nimi, jak
zwykły to czynić nikczemne potwory.
W tej właśnie chwili  gdy spazmatyczne ruchy wszystkich tych pazurzastych,
szkieletowych dłoni zapowiadały śmierć, gdy martwe, czarne oczy przywoływały wizję
martwej, czarnej pustki, gdy ujrzała książęcy przodozgryz i usłyszała nosowy charkot, który
zapewne miał wyrażać triumf  w tej właśnie chwili lisz odwrócił wzrok od tych, z których
chciał uczynić swe ofiary.
Korbal Broach podszedł do niego, przechodząc nad nogami odrętwiałej z rozpaczy
Cętkowanej Ptaszyny, uśmiechnął się i ujął w grubopalce dłonie zniekształconą głowę
stworzenia.
Szarpnął nagle w bok. Rozległ się głośny trzask.
Potem pociÄ…gnÄ…Å‚ w drugÄ… stronÄ™, powodujÄ…c zgrzyt.
Potem znowu w pierwszÄ… stronÄ™, i znowu w drugÄ…, coraz szybciej i szybciej.
Ciało lisza odpadło od głowy z suchym jękiem i zwaliło się na trap, grzechocząc
kończynami, czołami, ustami i tak dalej.
Korbal Broach uniósł głowę przed sobą i odwrócił się z uśmiechem.
Zerknął na Bauchelaina, który stał w wejściu do skarbca, usuwając drzazgi z ubrania.
 Popatrz!  pisnÄ…Å‚ eunuch.
 WidzÄ™.
Korbal Broach wepchnął zmasakrowaną głowę pod pachę i ruszył w górę po schodach.
* * *
Emancipor Reese spojrzał w dół, na wrak Słonecznego Loku. Och, całe to cholerstwo
nadal utrzymywało się na wodzie, co było sporym osiągnięciem. Gigantyczny, gadopodobny
stwór i jego blade młode zeszły ze szczątków rufy i zniknęły w straszliwych wodach Końca
Zmiechu.
Kapitan Sater była pijana, leżała z rozrzuconymi nogami na pokładzie, wsparta plecami o
schody. Kucharz siedział obok niej, deklamując dysharmonijne dzieło, tak genialne i
głębokie, że tylko on był w stanie je zrozumieć. Albo przynajmniej udawać, że je rozumie, co
dla tego świata  i dla wszystkich innych również  znaczyło to samo.
Nagle ujrzał Korbala Broacha, który wyszedł z luku, niosąc coś pod pachą. Spróbuj
zgadnąć, co to mogło być. Och nie, nie ma potrzeby zgadywać, ale i tak spróbuj. Po chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl