[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na swoje stare lata hołd składa czystości? Oczywiście w pewnym sensie czynił to zawsze;
lecz dopiero na samym końcu w sensie ascetycznym. Co znaczy to nawrócenie się, ta zmiana
radykalna skłonności?  bo taką była ona, Wagner rzucił się wtedy w kierunek wprost sobie
przeciwny. Co znaczy, jeśli artysta rzuca się w kierunek wprost przeciwny ?... Tutaj przypo-
mina się nam, oczywiście, jeśli chcemy zatrzymać się nieco przy tem zagadnieniu, przypomi-
na, się nam wnet najlepszy, najmocniejszy, najradośniejszy, n a j o d w a ż n i e j s z y może
czas, jaki był w życiu Wagnera: było to wówczas, gdy go wnętrznie i głęboko przejmował
pomysł wesela Lutra. Kto wie, jakie to właściwie zrządziły przypadki, że dziś zamiast tej mu-
zyki weselnej posiadamy Majstersingerów? I wiele w nich jeszcze może tamtej podzwania?
Lecz nie ulega zgoÅ‚a wÄ…tpliwoÅ›ci, że i w tem »Weselu Lutra« chodziÅ‚oby tylko o pochwaÅ‚Ä™
czystości. Lecz w każdym razie też o pochwałę zmysłowości:  i właśnie tak wydałoby mi się
wszystko w porzÄ…dku, takby wÅ‚aÅ›nie byÅ‚o też »po wagnerowsku«. Bo miÄ™dzy czystoÅ›ciÄ… a
zmysłowością nie koniecznie musi istnieć przeciwieństwo; każde dobre małżeństwo, każde
prawdziwe kochanie serdeczne stoi ponad tem przeciwieństwem. Wagner, zda mi się, byłby
dobrze zrobił, gdyby był tę p r z y j e m n ą faktyczność z pomocą wdzięcznej i dzielnej ko-
medyi Lutrowej wpoił nanowo w swych Niemców, bo jest i było między Niemcami zawsze
wielu oszczerców zmysłowości; i może zasługa Lutra nie jest w niczem tak wielka, jak wła-
śnie w tem, że miał odwagę do swej z m y s ł o w o ś c i ( nazywano ją wówczas, dość deli-
katnie, »ewangelicznÄ… wolnoÅ›ciÄ…«...). Lecz nawet w wypadku, gdzie istnieje naprawdÄ™ prze-
ciwieństwo między czystością a zmysłowością, nie musi to być na szczęście wcale jeszcze
przeciwieństwo tragiczne. Stosuje się to przynajmniej do wszystkich bardziej udanych, bar-
dziej ochoczych Å›miertelników, którzy dalecy sÄ…, by swÄ… zawodnÄ… równowagÄ™ miÄ™dzy »zwie-
rzÄ™ciem i anioÅ‚em« uważać zaraz za argument przeciw istnieniu,  najwykwintniejsi, najja-
śniejsi, jak Goethe, jak Hafis, widzieli w tem nawet jeden powab życia w i ę c e j... Takie
»sprzecznoÅ›ci« wÅ‚aÅ›nie sÄ… pokusÄ… istnienia... Z drugiej strony rozumie siÄ™ aż zbyt dobrze, że
jeśli unieszczęśliwione świnie doprowadzone zostały do uwielbienia czystości  a są takie
świnie!  to widzą i uwielbiają w niej tylko przeciwieństwo, przeciwieństwo unieszczęśliwio-
48
nej świni (z jakiemż tragicznem rechtaniem i żarliwością! można sobie wyobrazić), owo bole-
sne i zbyteczne przeciwieństwo, do którego Ryszard Wagner chciał bezsprzecznie na końcu
swego życia jeszcze muzykę ułożyć i wprowadzić na scenę. P o c ó ż j e d n a k? jak słusznie
zapytać wolno. Bo cóż go obchodziły, bo cóż nas obchodzą świnie? 
3.
Nie można przytem oczywiście pominąć owego drugiego pytania, co go właściwie obcho-
dziÅ‚o to mÄ™skie (ach, tak niemÄ™skie) »niewiniÄ…tko wiejskie«, ów nieborak i prostaczek Parsy-
fal, którego tak podchwytliwymi środkami zrobi! ostatecznie katolikiem  jak to? byłże ten
Parsyfal p o w a ż n i e pomyślany? Czułoby się bowiem pokusę przypuszczać, nawet życzyć
sobie czegoś odwrotnego,  że wagnerowski Parsyfal pomyślany został pogodnie, niby finał i
dramat satyryczny, którym tragik Wagner, w jemu właśnie przystojny i jego godny sposób,
chciał pożegnać się z nami, także z sobą, przedewszystkiem z t r a g e d y ą, a to wybrykiem
najwyższej i najzuchwalszej parodyi samej tragiczności, parodyi całej przerażającej powagi
ziemi i jęku ziemi z onegdaj, przezwyciężonej nareszcie n a j g r u b s z e j f o r m y sprzecz-
ności ideału ascetycznego z naturą. To właśnie, jak się rzekło, byłoby godne wielkiego tragi-
ka, który, jak każdy artysta, wtedy dopiero dosięga ostatecznego szczytu swej wielkości, gdy
umie siebie i sztukÄ™ swojÄ… widzieć p o d sobÄ…,  gdy umie Å› m i a ć s i Ä™ z siebie. Jestże »Par-
syfal« Wagnera jego tajemnym Å›miechem wyższoÅ›ci z samego siebie, tryumfem jego zdoby-
tej, ostatecznej, najwyższej wolności artystycznej, zaświatowości artystycznej? Chciałoby się,
jak rzekłem, życzyć tego; bo czemżeby był p o w a ż n i e p o m y ś l a n y Parsyfal? Czyż
rzeczywiście trzeba widzieć w nim (jak wyrażono się przede mną) wyrodka oszalałej niena-
wiści poznania ducha i zmysłowości? Przekleństwo na zmysły i ducha, rzucone jednym tchem
nienawiści? Odstępstwo i nawrót ku chrześciańsko chorobliwym i szerzącym ciemnotę ide-
ałom? I wreszcie zaprzeczenie i przekreślenie samego siebie przez artystę, który dotąd całą
mocą swej woli parł do czegoś odwrotnego, to jest do n a j w y ż s z e g o u d u c h o w i e n i
a i u z m y s ł o w i e n i a swej sztuki? A nietylko swej sztuki, także swego życia. Przypo-
mnijmy sobie, z jakim zapałem szedł Wagner owego czasu śladami filozofa Feuerbacha: wy-
rażenie Feuerbacha o »zdrowej zmysÅ‚owoÅ›ci« brzmiaÅ‚o w trzydziestych i czterdziestych la-
tach Wagnerowi, jak i innym Niemcom ( nazywali siebie »m Å‚ o d y m i Niemcami«), niby
głos zbawienia. Czyż ostatecznie przyjął i n n ą o t e m n a u k ę? Bo, co najmniej zdaje się,
że wkońcu miał wolę po temu, by o tem i n a c z e j p o u c z a ć.  I nie tylko z pomocą par-
syfalowych trąb ze sceny:  w mętnej, równie nieswobodnej jak bezradnej, pisaninie jego
ostatnich lat znajduje się sto ustępów, gdzie zdradza się tajemne życzenie i wola, ociągliwa,
niepewna, niewyznana wola głoszenia odwrotu, nawrócenia, zaprzeczenia chrześcijaństwa,
Å›redniowiecza i powiedzenia swym uczniom »to nic nie jest! szukajcie zbawienia gdziein-
dziej!« nawet wzywa raz »krwi Zbawiciela« ...
4.
Wypowiadając w takim wypadku, który ma w sobie wiele bolesnego, swoje mniemanie  a
jest to wypadek t y p o w y  : sądzę, że będzie z pewnością najlepiej oddzielić twórcę o tyle
od jego dzieła, by jego samego nie brać tak poważnie, jak jego dzieło. Jest on wkońcu tylko
uprzednim warunkiem swego dzieła, łonem matczynem, gruntem, w pewnej mierze pognojem
i śmieciem, na którem, z którego ono wyrasta,  a zatem w najliczniejszych wypadkach cze-
mś, o czem trzeba zapomnieć, jeśli się samem dziełem radować chcemy. Wnikanie w p o c h
49
o d z e n i e dzieła należy do fizyologów i wiwisektorów ducha: nigdy zaś, nigdy do ludzi
estetycznych, artystów! Poecie i twórcy Parsyfala nie zostało oszczędzonem głębokie, pod-
stawowe, nawet straszliwe wżycie się i zejście w średniowieczne kontrasty duszne, złowrogie
stanie na uboczu od wszelkiej wyżyny, surowości i karności ducha, pewien rodzaj intelektu-
alnej p r z e w r o t n o ś c i (jeśli mi się wybaczy to słowo), podobnie jak brzemiennej kobie-
cie wszystkie obrzydliwości i przedziwności ciąży, o których, jak się rzekło, musi się zapo-
mnieć, by móc się dzieckiem radować. Należy się wystrzegać i nie mieszać rzeczy, jak to sam
artysta zbyt łatwo czyni, z psychologicznej contiguity, jak mówią Anglicy: jakoby on sam b y [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl