[ Pobierz całość w formacie PDF ]

napięciem obserwowała drogę, potem jej oczy zaczęły się
zamykać. W końcu oparła głowę o fotel i zasnęła.
Obudziła się, czując, że ktoś nią potrząsa. Otworzyła oczy i
stwierdziła, że leży na kolanach Davida. Było jej tam wygodnie.
Przypływ nostalgii przyprawił ją o przyspieszone bicie serca.
Tak, było jej dobrze, kiedy czuła jego zapach, jego dotyk, jego
uda przez spodnie.
Szybko usiadła i zamrugała oczami.
Stali przed bramą jej rodzinnej posiadłości, którą otaczały
wielkie rezydencje, otwarte dla zwiedzajÄ…cych. Spencer
uważała, że dom jej rodziców należy do najpiękniejszych w
okolicy. Został wzniesiony w 1920 roku i od tej pory stale go
rozbudowywano. Był absurdalnie wielki jak na dwie osoby, lecz
jej rodzice mieszkali w nim sami - a raczej tylko ze służbą- aż
do pierwszych śniegów.
- To tu? - spytał David.
Spencer, zaspana i zdezorientowana, kiwnęła głową.
- Jak tu trafiłeś?
140
- Sly podał mi adres, tyle że w tej okolicy adres nie
wystarcza. Spytałem jeszcze na stacji benzynowej.
- Och...
- Jak można wjechać do środka, nie narażając się na
aresztowanie?
Spencer odgarnęła z twarzy potargane włosy i wskazała
domofon.
- Naciśnij guzik.
- Jest dosyć pózno.
- Moja matka żyje nocami, jak sowa.
Bez komentarza nacisnął guzik. Spencer przechyliła się w
jego stronę, by mówić do mikrofonu. Po chwili usłyszeli pełen
rezerwy męski głos.
- Tak?
- Henri, to ja, Spencer. Czy możesz otworzyć bramę?
- Tak, pani Huntington. W tej chwili.
- Henri? - spytał David, patrząc na nią badawczo.
- Nasz lokaj.
- Czy on też żyje w nocy, jak sowa?
- Chyba nie. Ale jest bardzo dobrze opłacany. - Brama
rozsunęła się. - Jedzmy.
Ruszyli aleją w kierunku domu, który stał na parceli
wielkości niemal pół hektara i miał chyba z tysiąc metrów
kwadratowych powierzchni mieszkalnej. Jego fasadę zdobiły
ogromne, greckie kolumny. Zatrzymali samochód na szerokim
podjezdzie.
- Jeśli mam zapewnić ci opiekę w tym domu, to chyba
będę musiał zatrudnić jeszcze kilkuset ludzi.
- Jasne - odparła, rzucając mu złośliwe spojrzenie. - Może
mnie napaść kamerdyner.
- No właśnie. Ja go nie znam, a co ty o nim myślisz?
- Myślę, że Sly marnuje pieniądze.
- Co mam zrobić z samochodem? - spytał, ignorując jej
uwagÄ™.
- Zostaw go. Rano zajmie siÄ™ nim szofer.
141
Hol był ogromny. David pomyślał, że za wiszący nad jego
głową kandelabr można by dostać sumę pozwalającą wyżywić
połowę bezdomnych mieszkańców Dade County przez cały rok.
Po lewej stronie znajdowała się okazała sala balowa, po prawej -
biblioteka, większa od wielu znanych mu bibliotek publicznych.
W samym środku holu zaczynały się marmurowe schody,
biegnące łukiem na otwarty korytarz pierwszego piętra. Tam
właśnie, za balustradą, pojawiła się matka Spencer. Miała na
sobie powiewnÄ… nocnÄ… koszulÄ™ i dobrany do niej kolorem
szlafrok. Jej mąż, w aksamitnej bonżurce, szedł tuż za nią.
David miał wrażenie, że ogląda tandetny serial telewizyjny.
- Spencer! - Mary Louise Montgomery, zachwycona
widokiem córki, zarzuciła jej ręce na szyję. Potem spojrzała nad
jej ramieniem i dostrzegła Davida.
- David! - zawołała ze zdumieniem, zupełnie innym
tonem, starając się zachować na twarzy coś w rodzaju uśmiechu.
David widział oczywiście rodziców Spencer na pogrzebie
Danny'ego. Wszyscy byli tam dla siebie uprzejmi, a nawet
serdeczni - jakże inaczej mogli się zachować nad grobem
takiego człowieka jak Danny? Zwłaszcza że musieli brać pod
uwagę ból Spencer.
Ale teraz...
Mary Louise, nadal usiłując zachować spokój, odsunęła się
od córki, by na niego spojrzeć.
- Spencer, ty... przywiozłaś z sobą Davida.
- Nie zrobiła tego dobrowolnie, pani Montgomery -
odezwał się David, nadal trzymając w rękach bagaże.
- Jestem jej ochroniarzem - dodał obcesowo.
- O czym on mówi? - spytał stanowczym tonem Joe
Montgomery, postępując krok do przodu. Wyrwał Spencer z
objęć żony i serdecznie ją uściskał, nie przestając patrzeć na
Davida.
- O niczym, tato. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl