[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prowadziło mnie ku czemu innemu, a ja nie odkryłam kierunku, że byłam ślepa, że spałam. Co pocznę ze
swoim teraz?
Ci ludzie z Internetu, do których przyłączyłam się ze swoimi snami  nic nas tak nie łączy jak sny. Wszyscy
śnimy te same rzeczy w dziwacznie podobny, chaotyczny sposób. Te sny są równocześnie naszą
własnością i własnością wszystkich innych ludzi. To dlatego nie istnieją autorzy snów, to dlatego tak chętnie
zapisujemy je w Internecie we wszystkich językach i podpisujemy tylko literą, imieniem, symbolem. To
jedyna rzecz na tym świecie, do której nijak się ma prawo własności. Na całej ziemi, gdziekolwiek ludzie
śpią, wybuchają w ich głowach małe, pogmatwane światy, które jak dzikie mięso przerastają rzeczywistość.
Może i są tacy spece, którzy wiedzą, co znaczy każdy z nich osobno, ale nikt nie wie, co one wszystkie
znaczÄ… razem.
Sen z Internetu
Jestem w ponurym, starym mieście, pełnym starych, wąskich kamienic. Badam pewien fenomen,
a mianowicie: w murach domów są okrągłe dziury i nikt nie wie, jak powstały. Tym się właśnie zajmuję,
badam te otwory w murach, siatkach, płotach, szybach i odkrywam, że ułożone są w oczywistym porządku 
to jakby tunel w przedmiotach, jakby coś leciało i robiło dziury w tym, co spotykało na swojej drodze. Nie
próbuję jednak ustalić, co to było. Fascynuje mnie trajektoria lotu. Najpierw wydaje mi się, że to coś
przyleciało z nieba, zbliżyło się do ziemi i odleciało z powrotem do nieba. Ale wymowa faktów jest
bezdyskusyjna  to coś wyleciało spod ziemi i znikło w niebie. Rzeczom niespecjalnie przeszkadza to, że są
dziurawe.
Zapomnienia
Poszłam do Marty i kosiłam jej pokrzywy ze ścieżki do strumienia. Dreptała za mną z założonymi na piersi
rękami i mówiła, że Bóg zapomniał stworzyć wiele zwierząt.
 Na przykład brodziaka  powiedziałam.  Byłby twardy jak żółw, ale na długich nogach i miałby twarde,
miażdżące zęby. Chodziłby po strumieniu i wyżerał wszystkie brudy, szlam, martwe gałęzie, nawet śmieci,
które woda niesie ze wsi.
I tak zaczęłyśmy przypominać sobie te zwierzęta, których nie stworzył z jakichś względów Bóg. Tyle ptaków
pominął, tyle zwierząt, które żyją w ziemi. Na koniec Marta powiedziała, że najbardziej brakuje jej tego
wielkiego, nieruchawego zwierzęcia, które w nocy siedzi na skrzyżowaniu dróg. Nie powiedziała, jak się
nazywa.
Niemcy
Wczesnym latem na łąkach zaczynali pojawiać się Niemcy. Ich siwe głowy płynęły w morzu traw. W słońcu
błyskały wesoło druciane okulary. Taki-a-Taki powiedział, że Niemców poznaje się po butach  są białe
i czyste. My nie dbamy o buty, nie szanujemy obuwia. Nasze buty są toporne, zawsze z ciemnej skóry. Albo
gumowce, gumiaki, do których Stasek Bachleda strzepuje popiół z papierosa. Nasze buty z materiałów
skóropodobnych, jaskrawo biało-czarne naśladownictwa Mody, Sportu, Ulic Europy. Nasze buty wiecznie
ubłocone czerwoną rozmokłą ziemią, wykrzywione, przemarznięte i przesuszone.
Niemcy wysypywali się z autokarów, które nieśmiało, żeby nie rzucać się w oczy, przystawały na poboczach
dróg. Szli małymi grupkami albo parami, najczęściej parami. On i ona, jakby szukali miejsca na miłość.
Robili zdjęcia pustym przestrzeniom, co dziwiło wielu ludzi. Dlaczego nie robią zdjęć nowemu przystankowi,
nowemu dachowi kościoła, tylko pustym przestrzeniom zarośniętym trawą. Wiele razy podejmowaliśmy ich
herbatą i ciastkami. Nie rozsiadali się na krzesłach, nie prosili o więcej. Kończyli tę herbatę i szli. Było nam
niezręcznie, gdy chcieli wcisnąć nam w dłoń kilka marek. Baliśmy się, że wyglądamy jak barbarzyńcy w tych
naszych wiecznych remontach, z tynkiem osypującym się na ziemię, z przegniłym stopniem schodów.
Gdziekolwiek szli, zawsze w końcu znajdowali się pod sklepem, gdzie czekały na nich małe dzieci
i wyciągały ręce po cukierka. To niektórych oburzało i zawsze robiło się trochę nieprzyjemnie. W ciągu tych
kilku minut, gdy Niemcy rozdawali cukierki koło sklepu, wibrowało nad naszymi głowami coś bardzo
patriotycznego, robiło się biało-czerwono, jakby w powietrze uniosła się zetlała do konsystencji gazy
narodowa flaga i nawet czuliśmy się wtedy, na przekór tym cukierkom, Polakami.
Niektórzy Niemcy przyjeżdżali wielokrotnie. Niektórzy zapraszali ludzi ze wsi (jedną, dwie osoby, najczęściej
tych, którzy dbali o ich niemieckie groby) do Reichu i załatwiali im pracę.
Albo jak starsze małżeństwo, które zjawiło się kiedyś na naszej ziemi. Oboje palcem wskazywali nam nie
istniejące domy. Potem wysyłaliśmy sobie kartki na święta. Powiedzieli uspokajająco, że rodzina Frostów
nie interesuje się już naszym domem.
 Dlaczego ktoś miałby interesować się naszym domem?  zapytałam ze złością Martę.
A ona odpowiedziała:
 Bo go zbudował.
Jednego wieczoru, gdy znosiłyśmy z tarasu puste filiżanki po herbacie i talerzyki po cieście, Marta
powiedziała, że najważniejszym ludzkim zadaniem jest ratowanie czegoś, co się rozpada, a nie tworzenie
rzeczy nowych.
Peter Dieter
Kiedy Peter Dieter i jego żona Erika przejechali granicę, Peterowi usiadła na dłoni biedronka. Przyjrzał się jej
uważnie  miała siedem kropek. Ucieszył się.
 Oto powitanie , powiedział.
Jechali dziwaczną autostradą. Po obu jej stronach stały dziewczyny w kusych obcisłych spódniczkach
i machały na samochody.
Wieczorem znalezli się we Wrocławiu i Peter był zaskoczony, że poznaje miasto. Tylko wszystko wydawało
się ciemniejsze i mniejsze, jakby znalezli się we wnętrzu byle jakiej fotografii. W hotelu musiał wziąć przed [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl