[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Umówili się, że nie będą się spieszyć, ale uczucia wymykały mu się spod
kontroli. Wiedział, że muszą iść, jeżeli nie chce zupełnie stracić głowy.
Podał Simone dłoń i pomógł stanąć na nogi.
- Niestety ojciec zobowiązał mnie do wzięcia jutro udziału w przyjęciu
przedświątecznym. Ma to związek z akcją promocyjną jednej z firm. Z jakiś po-
wodów nalega na moją obecność. Nie sądzę, żebyś chciała tam ze mną iść.
Roześmiała się cicho.
- Nigdy nie dostałam bardziej kuszącej propozycji.
Zabrzmiało to atrakcyjnie.
Uśmiechnął się zakłopotany.
- Szczerze mówiąc, wolę nie dawać ojcu okazji do wyciągania wniosków na
twój temat. Na nasz temat.
- Dobrze, że mnie uprzedzasz. Będę o tym pamiętać, jeżeli go znowu spo-
tkam. - Uścisnęła lekko jego dłoń. - Nie przejmuj się. Moja asystentka coś dzisiaj
wspominała o przedświątecznym przyjęciu naszej spółki wydawniczej, na którym
powinnam być obecna. Poza tym nie możemy się spotykać trzy wieczory z rzędu,
Ryan. W końcu umówiliśmy się na małe kroki, prawda?
Miała rację. Niepokoił się, że tak łatwo o tym zapomina. Pędził w zawrotnym
S
R
tempie na łeb na szyję. Nie przestawał myśleć o Simone ani na chwilę.
ROZDZIAA SIÓDMY
Siedziała przed lustrem w czerwonej, jedwabnej, bardzo drogiej sukience i
mierzyła kolczyki matki z diamentem i perłą. Pokręciła głową, podziwiając ich
klasyczne piękno.
Wyglądały cudownie, a ona potrzebowała czegoś, co zrobi wrażenie na wie-
czornym przyjęciu. Będą tam najlepsi jubilerzy Sydney. Przybędą najwytworniej-
sze kobiety, a za łączną wartość biżuterii prezentowanej przez nie można byłoby
spłacić cały krajowy dług.
Wahała się, czy włożyć cenne kolczyki. Były jedyną wartościową biżuterią w
posiadaniu jej matki. Dziadek ofiarował je Angeli z okazji ślubu z Douglasem
Grayem.
Simone spoglądała na perły błyszczące delikatnie na dłoni i wyobraziła sobie
matkę, która, ubierając się do ślubu, przekłada przez dziurki w uszach cienkie złote
druciki, a serce jej przepełnia podniecenie i nadzieja. Dzięki Bogu nie wiedziała...
Simone westchnęła. Chyba dzisiaj nie powinna wkładać kolczyków i myśleć
o matce. Będzie zdenerwowana, a powinna być rozluzniona, czarująca i błyskotli-
wa. Ale perły rzuciły na nią urok. Prowadzona niewidoczną ręką otworzyła szufla-
dę toaletki i wyjęła zdjęcie rodziców. Zakręciły się w jej oczach łzy, kiedy patrzyła
na śliczną uśmiechniętą dziewczynę u boku przystojnego męża w wojskowym
mundurze.
Wpatrzyła się w ojca i usiłowała sobie wyobrazić, co czuł, kiedy w wieku
dziewiętnastu lat wysłano go na wojnę, z której miał nie wrócić. Jaki był? Na jego
twarzy malowała się powaga. Ale czy można się temu dziwić? W oczach miał bły-
ski świadczące o poczuciu humoru. Czy się ucieszył, kiedy się dowiedział o jej po-
częciu?
S
R
Czuła straszny żal, że go nie poznała.
Marzyła o rozmowie z matką. Chociaż jednej. Jakże pragnęła porozmawiać z
kimś o swojej rodzinie! Wyznanie uczynione Belle i Claire było wspaniałym prze-
życiem, ale ten wieczór teraz wydawał się nierzeczywisty, jak sen. Jeżeli nigdy nie
porozmawia o rodzicach, to się w końcu załamie. Wyobraziła sobie, że opowiada o
nich Ryanowi, że wszystko mu wyznaje. Zobaczyła przerażenie na jego twarzy, co
sprawiło, że po jej policzkach popłynęły łzy.
Nie, nie wolno jej płakać. Już się umalowała.
Nie pomogło. Akała rozpaczliwie, kiedy wróciły wspomnienia o matce, o
czułych objęciach jej ramion, czytaniu bajek na dobranoc i śpiewaniu przy pracy w
domu przebojów z lat siedemdziesiątych. Pamiętała, że kiedy chorowała na ospę,
matka smarowała ją delikatnymi, łagodnymi ruchami dłoni, podawała sucharki i
herbatkę, kiedy bolał ją brzuch, a kiedy zaczęła miesiączkować, przynosiła do łóżka
termofor.
Nagle wróciły złe wspomnienia. Wszystko, co zdarzyło się pózniej, zalało ją
ponurą falą grozy i poczucia winy. Nie, nie wolno jej o tym myśleć. Kolczyki rzu-
ciła na szklaną tackę i skoczyła na nogi. Drżącymi palcami rozpięła sukienkę.
Roztrzęsiona pobiegła do łazienki. Musi umyć twarz i jeszcze raz się umalo-
wać. A to oznacza spóznienie. Dyrektor generalny będzie miał jej za złe.
Ryan obrzucił wzrokiem marmurowe podłogi i lustrzane ściany sali balowej i
zirytowany starał się rozluznić sztywny kołnierzyk koszuli. Nie potrafił zrozumieć,
jak dał się namówić ojcu na ten cyrk. Nic go nie obchodzili jego wspólnicy.
Ale to był kompromis. Udział w dzisiejszym przyjęciu zwalniał Ryana z
obowiązku uczestniczenia w tradycyjnej świątecznej kolacji Tannerów. To mu
bardzo odpowiadało. Mógł uniknąć rodzinnego spotkania, na którym podkreślano
wybitne osiągnięcia jego brata i przeciwstawiano Ryanowi, nieudacznikowi.
Przywykł do zawierania podobnych kompromisów z ojcem. Wszystko w ży-
ciu JD było przedmiotem negocjacji. Jego pozorna wielkoduszność zawsze miała
S
R
swoją cenę. Ale tego wieczoru, kiedy Ryan lustrował wzrokiem rząd biznesmenów
we frakach i kobiet w błyszczących wieczorowych toaletach, nie pojmował, dla-
czego ojciec chciał go tu widzieć. Nie przedstawił go żadnemu ewentualnemu pra-
codawcy ani żadnej kandydatce na żonę. Prawie ignorował jego obecność.
To niezrozumiałe. Ale przynajmniej Ryan mógł najeść się i napić za darmo i
wymknąć się niezauważony. Wziął jeszcze jedno piwo i włożył do ust kanapkę ze
srebrnej tacy.
- Ryan, co ty tu robisz?
Odwrócił się i niemal udławił się łososiem.
Simone. Miała na sobie olśniewającą czerwoną sukienkę, włosy zaś spięła do
góry, ukazując nagie ramiona i szyję. Małe czerwone kamyki błyszczały w jej
uszach. Wyglądała fantastycznie.
- Ty tutaj? - Uśmiechnęła się do niego, ignorując pełne admiracji spojrzenia
mężczyzn.
Jej mocno umalowane oczy spoglądały na niego z taką radością, że serce za-
częło mu mocniej bić.
- Myślałam, że idziesz na przyjęcie organizowane przez ojca - powiedziała.
- To prawda. Dlatego tu jestem.
- To właśnie to przyjęcie? - Zaróżowiła się na twarzy. - To miło. Dzięki temu
widzimy się dzisiaj. Zwietnie wyglądasz - rzekła z aprobatą.
Czuł się jak sztubak. Pragnął jedynie na nią patrzeć, nie mógł wydobyć głosu.
- Ach, tu jesteÅ›, Simone!
Na dzwięk głosu oboje zwrócili się w prawo. Korpulentny, zaróżowiony na
twarzy facet około pięćdziesiątki podbiegł i uściskał Simone.
- Rozglądałem się za tobą. Gdzie się ukrywałaś? Zacząłem się niepokoić, czy
przyjdziesz.
Ku zdumieniu Ryana zmieszała się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl