[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiatr zawiał wszystkie szczeliny, zasypał napisy i pokrył cale schody tak, jakby nikogo nie było w
domu; i naprawdę nikogo nie było w domu, bo stary pan umarł. Wieczorem zatrzymał się przed brama
wóz, postawiono na nim trumnę, w której leżał stary pan, miał być pochowany na wsi w grobie
rodzinnym. Powieziono go tam, ale nikt mu nie towarzyszył, bo wszyscy jego przyjaciele już umarli.
Chłopczyk przesłał ręką całusa przejeżdżającej trumnie. Po paru dniach odbyła się w starym domu
licytacja i chłopczyk widział ze swojego okna, jak wynoszono rzeczy: starych rycerzy, stare damy,
doniczki o długich uszach, stare krzesła i stare szafy, jedne rzeczy zabierano tu, inne tam,
portret młodej pani kupiony u handlarza powędrował znowu do sklepu i tam wisiał już zawsze, bo już
nikt jej nie znal i nikt nie troszczył się o stary obraz.
A na wiosnę zburzono cały dom, gdyż była to rudera, jak mówili ludzie. Z ulicy można było zajrzeć
wprost do pokoju, obitego świńska skóra, którą zerwano i podarto, zieleń balkonu zwisała zupełnie
dziko pomiędzy rozwalonymi belkami. A potem wszystko wyprzątnięto.
- Nareszcie! - rzekły sąsiednie domy.
Zbudowano na tym miejscu wspaniały dom o wielkich oknach, białych gładkich ścianach, a przed
nowym domem, w tym miejscu, gdzie przedtem stal stary dom, założono mały ogródek, dzikie wino
oplątało mur sąsiedniego domu; przed ogródkiem zrobiono żelazne sztachety i żelazną bramę
wyglądało to wspaniale, ludzie zatrzymywali się, nic nie mówiąc, i zaglądali do ogrodu. Wróble siadały
całymi tuzinami na pnącym się winie i ćwierkały, jak mogły najgłośniej; ale nie wspominały starego
domu, bo go nie pamiętały; przeszło już tyle lat, mały chłopczyk wyrósł na dorosłego mężczyznę, na
dzielnego człowieka, który był chluba swych rodziców. Ożenił się właśnie i wprowadził wraz z młodą
żoną do domu otoczonego ogródkiem; stal oto obok żony, gdy sadziła w ziemi polny kwiatek, który jej
się tak podobał. Wetknęła go drobna raczka i ubijała ziemie palcami. Ach, cóż to jest? Ukłuła się. Z
miękkiej ziemi wystawało cos ostrego.
Był to, wyobrazcie sobie - ołowiany żołnierz, ten sam, który zniknął z pokoju starego pana, wędrował
wśród gruzów i budulca, a potem przeleżał w ziemi długie lata.
Młoda kobieta otarła najpierw żołnierza zielonym listkiem, a potem cienka chusteczka, z której się
unosił taki piękny zapach. %7łołnierzowi było tak przyjemnie, jakby się obudził z długiego omdlenia.
- Pokaz mi go - powiedział młody człowiek śmiejąc się i potrząsając głowa. - To nie może być ten sam,
ale przypomina mi pewna przygodę z ołowianym żołnierzem, która przeżyłem, kiedy byłem małym
chłopcem. - I potem opowiedział żonie o starym domu i starym panu, o ołowianym żołnierzu, którego
mu darował, bo ten stary pan był taki strasznie samotny; opowiedział wszystko zupełnie tak, jak było
naprawdę, a młodej kobiecie stanęły w oczach łzy współczucia dla starego pana i dla starego domu.
- Możliwe, ze to jest ten sam żołnierz! - powiedziała. - Zachowam go i będę pamiętała wszystko, co mi
opowiedziałeś, ale musisz mi pokazać grób tego starego pana!
- Nie wiem, gdzie jest - powiedział - i nikt tego nie wie. Wszyscy jego przyjaciele umarli, nikt o niego
nie dbał, a ja byłem przecież małym chłopcem.
- Jakże bardzo musiał być samotny! - powiedziała żona.
- Bardzo samotny! - powtórzył ołowiany żołnierz. - Ale jak to pięknie, gdy się nie jest zapomnianym!
- Pięknie - zawołał jakiś głos w pobliżu, ale nikt prócz ołowianego żołnierza nie wiedział, ze glos ten
wydal strzep obicia ze świńskiej skory; zeszła już z niej pozłota; wyglądała jak wilgotna ziemia, ale
zachowała jeszcze poglądy, które wypowiedziała:
Pozłota zniknie na ścianie,
A świńska skóra zostanie!
Ale ołowiany żołnierz temu nie uwierzył.
STOKROTKA
A teraz słuchaj!
Daleko na wsi, tuż koło drogi, stała altana; widziałeś ją na pewno, kiedyś tamtędy przechodził. Przed
aItaną był mały ogródek kwiatowy z pomalowanymi sztachetami, tuż obok na murawie, wśród
najpiękniejszej zielonej trawy, rosła mała stokrotka; słońce ogrzewało ją tak samo mocno i pięknie jak
wielkie, pyszne kwiaty w ogrodzie, i dlatego rosła z godziny na godzinę. Pewnego ranka całkiem
rozkwitła i stała tak ze swymi małymi, śnieżnobiałymi płatkami, które otaczały, jak promienie, żółte
słoneczko pośrodku. Nie myślała wcale o tym, że żaden człowiek nie widzi jej w trawie i że jest
biednym, pogardzanym kwiatkiem; nie - była bardzo zadowolona, zwracała się cała do ciepłego słońca,
patrzała w nie i słuchała skowronka, który śpiewał w powietrzu.
Mała stokrotka czuła się szczęśliwa, jak gdyby to było wielkie święto, a przecież był to tylko
poniedziałek; wszystkie dzieci uczyły się w szkole; podczas gdy dzieci tkwiły w ławkach i uczyły się tam
czegoś - stokrotka tkwiła na swej zielonej łodydze i również się uczyła od ciepłego słońca i od
wszystkiego, co ją otaczało, jaki Bóg jest dobry. Myślała o tym, jak pięknie wyśpiewuje skowronek to,
co czuje w ciszy, i patrzyła z pewnego rodzaju czcią i podziwem na szczęśliwego ptaszka, który umie
śpiewać i fruwać; ale nie martwiła się tym, że sama tak nie potrafi. "Widzę i słyszę! - myślała - słońce
mnie grzeje i wiatr mnie całuje. Ach, obficie mnie obdarowano!". Za sztachetami stało tyle sztywnych,
wykwintnych kwiatów; im mniej pachniały, tym dumniej strzelały w górę. Piwonie nadymały się, aby
być większymi od róż - ale rozmiar przecież nic nie znaczy. Tulipany miały najpiękniejsze barwy,
wiedziały o tym dobrze i trzymały się prosto, aby je można było lepiej widzieć. Nie spostrzegały wcale
małej stokrotki, ale ona patrzała na nie tym uważniej i myślała: "Jakież one bogate i piękne! Do nich
przyleci na pewno ten wspaniały ptak w odwiedziny. Bogu dzięki, że jestem tak blisko nich, mogę
przynajmniej przyglądać się ich wspaniałości". I właśnie gdy tak myślała, posłyszała: "wir, ćwir!" - to
skowronek zleciał na dół, ale nie do piwonii ani tulipanów - nie: sfrunął w trawę do biednej stokrotki;
radość po prostu przeraziła stokrotkę i sama nie wiedziała, co ma myśleć.
Ptaszek tańczył dookoła stokrotki i śpiewał: "Jaka ta trawa jest miękka, patrzcie, jaki to kochany, mały
kwiatek o złotym serduszku i srebrzystej sukience". %7łółty środek stokrotki wyglądał naprawdę jak
złoty, a małe płatki dookoła błyszczały swą białością. Jakże szczęśliwa była stokrotka - to trudno sobie
wyobrazić. Ptaszek pocałował ją swym dziobem, zaśpiewał dla niej i pofrunął znowu w błękitne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl