[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dotyk jego palców sprawił, że zadrżała.
- Czas na moją grę - rzekł Duncan, widząc swego partnera, wychodzącego z
szatni. - Posłuchaj, Rose... - zawahał się lekko. - Nie poczuj się zaniedbywana, ale
S
R
przez najbliższe dni do ciebie nie zadzwonię. Pracuję jak szalony, by wszystko
przygotować na koniec kampanii.
- Oczywiście, nie ma sprawy - powiedziała, choć serce zamarło jej z bólu. -
Dla mnie to też gorący okres.
- Wiedziałem, że zrozumiesz. - Uśmiechnął się do niej przepraszająco i prze-
lotnie pocałował ją w czoło. - Będę o tobie myśleć - rzucił na odchodnym.
- Ja też.... - Rose obserwowała go, aż zniknął za drzwiami.
Na chwilę przerwała pedałowanie.
Z początku była rozczarowana, że nie spotkają się przez kilka dni. Po krótkim
namyśle doszła jednak do wniosku, że ma teraz okazję, by mu zademonstrować swą
niezależność. Musi mu pokazać, że nie należy do tych wiecznie nadąsanych, zabor-
czych kobiet, które wymagają, aby cały czas się nimi zajmować!
Cały następny tydzień, gdy Duncan zmagał się z kampanią Bread Basket, Ro-
se spędziła w bibliotece.
Przejrzała mnóstwo książek o etykiecie towarzyskiej, Szekspirze i lordzie By-
ronie. Przeczytała stos gazet i kolorowych magazynów, by poznać bieżące wyda-
rzenia z kraju i ze świata. Przestudiowała kroniki towarzyskie i wynotowała nazwi-
ska ludzi, którzy pojawiali się tam regularnie.
Przerzuciła również magazyny mody. Musiała przecież skompletować garde-
robę odpowiednią na weekend u państwa Burke'ów. Już kilka razy przeglądała gar-
derobę w Zakątku Rose", usiłując przewidzieć plany rodziców Duncana na ten
weekend.
I nagle, w samym środku przygotowań, zdała sobie sprawę, że potrzebuje
kompletu odpowiednich walizek. W dodatku nie mogły być nowe, ponieważ Dun-
can był przekonany, że wiele podróżowała...
Dręczyła się właśnie myślą, co z tym fantem zrobić, gdy w sklepie pojawiła
siÄ™ Connie.
- Znam ten wyraz twarzy - powiedziała wesoło. - Czym się aktualnie zamar-
S
R
twiasz?
- Chodzi o walizki... - I Rose opowiedziała jej o zaproszeniu.
- Nie martw się. - Connie rzuciła na ladę stos książek. - Są poważniejsze
sprawy. Zbliżają się końcowe egzaminy i muszę się uczyć. Nie zrozum mnie zle -
Connie usiłowała się tłumaczyć - naprawdę cenię sobie nadgodziny w sklepie, ale
teraz nauka musi być na pierwszym miejscu.
- Oczywiście, oczywiście... - Rose wpatrywała się w książki, wiedząc, co to
oznacza.
Connie spędzała w sklepie cały czas, gdy nie była na zajęciach. Rose nato-
miast ostatnio bywała tutaj rzadko; nawet nie wiedziała, kto wypożyczył suknie na
bale maturalne... Jeśli Connie nie było pod ręką, a Rose musiała wyjść, po prostu
zamykała sklep, wywiesiwszy na drzwiach stosowną tabliczkę.
Oczywiście, to nie był dobry sposób na prowadzenie interesu. Zdawała sobie
z tego sprawę. A wobec zwiększonych wydatków zaniedbywanie Zakątka Rose" -
jedynego zródła dochodu - było polityką samobójczą.
Cóż, Zakątek Rose" należał już do przeszłości, pocieszała się w duchu. Teraz
Duncan był jej przyszłością. Postawiła wszystko na jedną kartę. Nie mogła z równą
uwagą pilnować obu spraw jednocześnie.
- Gdy będziesz musiała gdzieś wyjść, po prostu zamknij sklep - poinformowa-
Å‚a Connie.
- Jesteś tego pewna, Rose? - Connie spojrzała na szefową ze zdziwieniem. -
Wiesz, że nie ze wszystkim sobie radzę...
- Idzie ci doskonale! - Chyba Connie nie zamierzała odejść?!
- Och, to nieprawda... W czwartek, nim wyszłaś do hotelu, zgodziłaś się, że-
bym kupiła nowe rzeczy... - Connie wyciągnęła z pudła stojącego przy ladzie zwój
różnokolorowego jedwabiu. - Przykro mi, ale nie zauważyłam, że tu brakuje jedne-
go guzika... Może... może mogłybyśmy przypiąć broszkę...?
Rose powstrzymała się od komentarza. To była wyłącznie jej wina. Ciągle zo-
S
R
stawiała Connie samą, nie powinna więc mieć pretensji.
- To piękny jedwab - powiedziała. - Nie wiem, czy sama zauważyłabym brak
guzika... - Z radością odnotowała wyraz ulgi na twarzy Connie. - A poza tym, jeśli
wepniemy w to miejsce jakąś ozdobną broszkę, żakiet na tym zyska... - Może na-
wet będzie odpowiedni do zabrania na weekend do państwa Burke'ów? - Wiesz,
poszukaj do niego odpowiedniej ozdoby - poprosiła.
- Dobrze, ale... - Connie zaczęła przerzucać swoje notatki. - Na osiemnastego
przypada szczyt balów maturalnych. Wtedy już będę po egzaminach, ale przyszły
tydzień mam bardzo zajęty. Właściwie prawie wcale nie mogę siedzieć w sklepie.
Ale jeśli zamkniemy sklep, nikt nie kupi ani nie wypożyczy sukienki...
Jakże to miło z jej strony, że niepokoi się takimi drobiazgami jak bale matu-
ralne, pomyślała z uśmiechem Rose. Connie nie rozumiała, że było tyle ważniej-
szych spraw...
- Chyba nie mamy kompletu walizek do wypożyczenia, prawda? - powróciła
do poważniejszego tematu.
- Denerwujesz się? - Duncan zaparkował samochód przed szarym budynkiem
głównego biura Bread Basket Foods w przemysłowej części miasta, niedaleko lot-
niska Hobby.
- Nie jestem pewna, czy powinnam ci towarzyszyć - przyznała Rose. - Nie
mam pojęcia o reklamie...
- Chcę, żebyś poszła ze mną - odparł Duncan. - A o reklamie więcej wiesz,
niż ci się wydaje. Jesteś naszym konsultantem w tym przedsięwzięciu. - Zcisnął jej
dłoń. - Poza tym tęskniłem za tobą, Rose
- Ja też. - Rose zalotnie przechyliła ku niemu głowę.
Gwałtownie wypuścił powietrze z płuc.
- Pózniej - wyszeptał. - Obiecuję.
Rose kątem oka zauważyła kobietę zbliżającą się do samochodu Duncana.
S
R
- Pan Warren oczekuje państwa w budynku numer trzy - poinformowała,
wskazując następny, niski budynek.
Duncan podziękował i uruchomił silnik.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- leszczyniacy.pev.pl
Broadric Annette Przeznaczenie puka do drzwi tom_Orch
Harry Oulton A Pig Called Heather (retail) (pdf)
Graham Heather Zabójczy wdzięk
Graham Heather Pod sloncem Florydy
James Susanne Romans z pisarzem
C Howard Robert Conan najemnik
Fundamentalisten_sind_immer_die_Anderen