[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dzień powoli dobiegał końca i słońce bez pośpiechu ześlizgiwało się poza kra-
wędz ziemi. Ponieważ rozmawialiśmy, prawie nie zauważyłam, że kolor morza
zmienił się z pierwotnego różu w mieszaninę złota i koloru jasnej śliwki z dodat-
kiem ognistego oranżu  barwy oleju silnikowego na powierzchni kałuży.
W pierwszej chwili te ostre kolory wystarczyły w zupełności, by przykuć mo-
ją uwagę, ale potem zrobiłam to, o czym mówił Pepsi  zaglądnęłam w dół,
poprzez wodę. Mój Boże, tam w dole był ląd. Zielony, beżowy, ciemnobłękitny
ląd. Kolory, które można zobaczyć przez okno podczas podróży samolotem. Ale
ten błękit to była woda i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Morze Brynn to
nie było wcale morze, tylko niebo. Siedzieliśmy w naszej roześmianej kapelu-
szołodzi na niebie, płynąc powoli poprzez zachód słońca. Zamiast obserwować
go z ziemi, zostaliśmy wrzuceni z naszym jednomasztowcem w sam jego środek
i żeglowaliśmy przez zmienne kolory wieczornego nieba, niezliczoną ilość mil
ponad. . . Ziemią? Nie miałam zielonego pojęcia.
Próbowałam odezwać się najspokojniej, jak mogłam:
 Pepsi, gdzie jesteśmy?
 Teraz musimy płynąć naprawdę szybko, Mamo. Lepiej usiądz.
Wiatr o silnym zapachu pomarańczy i gozdzików równomiernie pchał nas do
przodu, na ciemniejące morze-niebo. Wokół nas pląsały ryby, a ja znałam ich
imiona: Mułogrzebka, Ziarnoznój, Jaśmina. Za nimi mknęły czerwone ryby, któ-
re po dotarciu na powierzchnię zamieniły się w ogromne wilki. Pamiętałam opo-
wieści Feliny o ewolucji jej przodków i widząc lot tych wilków, tęskniłam za
nią jeszcze bardziej. Przez ponad godzinę płynęła obok nas szkółka czystobiałych
delfinów, a nasza zabawna łódka bez problemu dotrzymywała im tempa. Ich prze-
wodniczka nazywała się Ulla i zanim zniknęły, uniosła nas na swoim białym jak
kość słoniowa grzbiecie i przyspieszała naszą podróż przez wiele mil.
Pamiętam to wszystko. To prawda i dla mnie zawsze pozostanie to prawdą.
Jeśli w tej chwili zamknęłabym oczy, mogłabym ciągle jeszcze czuć zapach tego
różowego morza, pomarańczy i gozdzików.
Wiele godzin pózniej, kiedy zbliżało się zaćmienie Księżyca, wiatr ustał cał-
kowicie, a wszystkie gwiazdy zniknęły. Zwolniliśmy na jakiś czas, a potem mocno
uderzyliśmy w coś, co zupełnie zatrzymało nas. Była to mała, skalista wysepka.
 Aha! Przybyli moi żeglarze. Dobrze, dobrze! Witajcie moi goście, zdążyli-
ście na czas. Poczekajcie chwilę, przyniosę jakieś światło. Wejdzcie na ląd.
Plusk wody wokół łodzi przeciął trzask zapałki. Potem rozległ się przeciągły,
niesamowity syk i zalśniło światło gazowej lampy.
 Cullen, jesteś wegetarianką, więc przygotowałem ci trochę kanapek z se-
rem i pomidorem. Mogą być? A dla Pepsi jest masło orzechowe i galaretka. Praw-
dziwe, amerykańskie masło orzechowe! Najpierw zjedzcie, a potem porozmawia-
my. Czekam na was dwoje w ciemnościach od wielu godzin.
107
Mężczyzna wręczył nam kanapki ciasno owinięte w aluminiową folię.
 Pepsi i ja poznaliśmy się już, Cullen, ale jestem pewien, że ty mnie nie
pamiętasz. Tyle czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania. Nazywam się
De Fazio.
Ubrany był w rybackie buty, niebieskie dżinsy i białą bluzę. Około pięćdzie-
siątki, obcięty na jeża, miał twarz człowieka zmęczonego codziennym dojeżdża-
niem do pracy, człowieka, który pod koniec dnia siedzi w wagonie restauracyjnym
 człowieka bez wyrazu, gdzieś, na pośrednim szczeblu zarządzania, właścicie-
la mikrobusu wykończonego imitacją drewna, nie spłaconego domu i mnóstwa
kłopotów.
 Jak świetnie to ujęłaś, Cullen. Jestem jednym z miliona ludzi w szarych,
flanelowych garniturach. Nie mam żadnej władzy, ale potrafię się często uśmie-
chać pomiędzy drinkami. Myślę, że zanim przejdziemy do dalszych spraw, powi-
nienem ci powiedzieć, że potrafię czytać w twoich myślach. Ale nie bój się, to nie
jest ważne. Czy któreś z was chce jeszcze jedną kanapkę? Nie? Dobrze, to może
najlepiej będzie, jak zaczniemy. Mam czwartą Kość. Prawdę mówiąc, jest tutaj.
Poczekajcie chwilkÄ™.
Sięgnął do białej, płóciennej torby i wyciągnął coś, co wyglądało jak ciemna
piłka do baseballa.
 Dziwnie wygląda, prawda?  Wzruszył ramionami i poturlał ją w dłoni.
 Jest wasza, jeśli zechcecie. Po prostu wsadzcie ją do kieszeni i zmykajcie. Hej,
nie bądzcie tacy zdziwieni! Czy spodziewaliście się wielkiego smoka zionącego
ogniem? Nie, to wcale nie jest konieczne. Wasza wyprawa aż tutaj, w tej śmiesznej
łodzi, to wystarczająca przygoda jak na jeden dzień, no nie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl