[ Pobierz całość w formacie PDF ]

występowałby Krzysztof. Nie pocałował jej na pożegnanie& nie było
w tym nic nadzwyczajnego, ot tak przyszło jej to po prostu teraz do
głowy, nie pamiętała już, kiedy przestali się całować na do widzenia,
a przecież kiedyś, jeszcze zanim urodził się Igor, Krzysiek nie
wyszedłby z domu bez pożegnalnego buziaka. Ona zresztą też&
Dlaczego takie myśli przychodzą jej do głowy teraz, kiedy zamiast
myśleć o pocałunkach, powinna raczej modlić się, żeby wszystko dobrze
się skończyło.
Gdyby mogła cofnąć czas& za wszelką cenę zatrzymałaby go
w domu, ochroniłaby go, gdyby tylko mogła przewidzieć& Za pózno!
 Boże, spraw, żeby wszystko było dobrze! Boże, Boże, Boże! .
Modlitwą próbowała bronić się przed cisnącymi się do głowy obrazami.
Z radia popłynęła piosenka, którą Marta bardzo lubiła, ale teraz,
słysząc:  Dopiero, gdy zawoła Bóg, to pożegnam wszystkie te rzeczy
i znów pójdę boso&  , nie mogła nie myśleć o Krzysztofie. Zatkała
uszy, ale to nie pomogło.
 Czy mógłby pan zmienić program?  spytała.
 Nie ma sprawy.  Z jego tonu wywnioskowała, że zrozumiał.
Z radia rozległo się głośne country, które, na szczęście, nie budziło
żadnych skojarzeń.
 Będzie dobrze, proszę pani. Musi być.  Taksówkarz nieporadnie
próbował ją pocieszyć.
 Musi być dobrze  powtórzyła, próbując w to uwierzyć. %7łeby
zająć czymś ręce, sięgnęła po torebkę i przeglądała jej zawartość.
Jeszcze raz spróbowała uruchomić komórkę. Bez skutku.
Samochód zahamował.
 Kur&  taksówkarz przełknął przekleństwo.  Korek jak
cholera.
Marta podniosła wzrok znad torebki. Przed nimi ciągnął się
zdający się nie mieć końca sznur samochodów.
 I co teraz?  spytała bezradnie.
 Chwilę poczekamy, a jak się nie ruszy, pojedziemy okrężną
drogÄ….
Marta siedziała jak na szpilkach. W ciągu trzech minut przesunęli
się może o dwa metry.
 Nie ma na co czekać  zdecydował taksówkarz.  W tym tempie
nie dojedziemy do wieczora.
Zawrócił i skręcił w prawo. Marcie wydawało się, że upłynęły
wieki, zanim wreszcie znalezli siÄ™ przed szpitalem.
 Proszę pana, mojego męża przywiezli tu dzisiaj z wypadku 
zwróciła się do portiera leniwie żującego gumę.  Nie wiem, gdzie go
szukać.
 Nazwisko?  spytał portier, nie przestając żuć.
 Marta Grotko.
 Nazwisko męża.  Spojrzał na nią z politowaniem.
 Krzysztof Grotko.
 Chwileczkę.  Portier, nie śpiesząc się, wystukał numer na
kla-wiaturze.
 Portiernia. Sprawdz, gdzie leży Krzysztof Grotko przywieziony
dzisiaj z wypadku.
Marta wstrzymała oddech.
 Tak, z wypadku. Zaraz spytam.
 Kiedy go przywiezli?  zwrócił się do Marty.
 Nie mam pojęcia. Ktoś dzwonił ze szpitala, ale rozładowała mi
się komórka. Wiem tylko, że mąż jest tutaj.
 Nie wiadomo  rzucił portier w słuchawkę.  %7łona miała telefon
ze szpitala.
Trzymając słuchawkę przy uchu, mężczyzna włączył czajnik,
wyjął z szafki bułki i kiełbasę, zaparzył herbatę, posłodził ją, pomieszał,
spróbował, dosypał jeszcze pół łyżeczki cukru.
 Jasne  odezwał się wreszcie do słuchawki.  Imprezka w piątek,
tak, pamiętam. No to cześć.  Odłożył telefon i ponownie zwrócił się do
Marty.  Oiom, prosto i w lewo, budynek B, na parterze.
 Mój mąż jest na oiomie?!
 No przecież mówię.  Portier nie silił się na uprzejmość.  Prosto
i w lewo, budynek B, parter.
 Prosto i w lewo, budynek B, parter, prosto i w lewo, budynek B,
parter, prosto i w lewo&   powtarzała w myślach Marta jak litanię,
żeby zapomnieć o tym, co jeszcze powiedział portier, żeby nie myśleć,
nie wyobrażać sobie, nie pozwolić, by sparaliżował ją lęk.
Zatrzymała się przed szklanymi drzwiami z napisem  Oddział
intensywnej opieki medycznej . Dotknęła klamki, lecz nie mogła
zdobyć się na to, by ją nacisnąć.
 Wchodzi pani czy nie?  spytała kobieta w niebieskim fartuchu,
która stanęła za Martą.
Marta nacisnęła klamkę. Kobieta wyprzedziła ją na korytarzu
i zniknęła za jakimiś drzwiami.
Marta omal nie wpadła na wychodzącą z dyżurki pielęgniarkę.
 Przepraszam, mój mąż jest tutaj. Miał wypadek. Chciałabym się
dowiedzieć&
 Nie teraz  przerwała jej pielęgniarka.  Zpieszę się.
 Co z nim?  krzyknęła, ale pielęgniarka była już daleko i zanim
Marta ją dogoniła, zamknęła za sobą drzwi sali numer 2.
Marta była pewna, że tam, za tymi drzwiami jest Krzysztof. I że
dzieje się z nim coś bardzo złego.  Ojcze nasz, któryś jest w niebie 
szeptała bezgłośnie  Ojcze nasz, uratuj go, proszę, proszę! Krzysiu, nie
umieraj! Nie umieraj, bo&   próbowała znalezć w myślach jakiś
argument, żeby przekonać i Krzysztofa, i Tego, który decyduje
o ludzkim losie, argument nie do odparcia, i najpierw nie mogła nic
wymyślić, bo żaden argument nie wydawał się jej wystarczająco mocny,
aż wreszcie ją olśniło:
 & bo cię kocham  dokończyła już nie w myślach, ale na głos.
I te słowa z pozoru banalne, wyświechtane, nadużywane tak
często, że niemal wyprane ze znaczenia, słowa jak z kiepskiego romansu
nagle odzyskały swą moc i w tym momencie Marta poczuła, jak cienka,
przetarta nić łącząca ją z Krzysztofem zmienia się w mocną linę.
 Krzysiu&  szeptała, wierząc, że słowa odnajdą go i dodadzą
mu sił  Krzysiu, kocham cię&
Azy płynęły jej po policzkach. Przynosiły ulgę. Wypłukiwały, co
nieistotne. Zmywały zastarzałe pretensje, niewypowiedziane żale,
niezaspokojone oczekiwania i wszelkie naleciałości, które przesłoniły
miłość. A uzbierało się ich mnóstwo przez te wszystkie lata. Ale teraz
spływały razem ze łzami i Marta czuła, że coś się w niej zmienia.
Drzwi sali numer 2 otworzyły się gwałtownie. Najpierw wyszedł
młody lekarz, a za nim dwie pielęgniarki. Po ich minach Marta poznała,
że jest zle. Pielęgniarka, którą spotkała wcześniej w drzwiach dyżurki,
patrzyła na nią ze współczuciem.
 Panie doktorze, co z moim mężem?
 Z pani mężem?  Lekarz spojrzał na Martę zaskoczony.
 Krzysztof Grotko. Przywiezli go z wypadku. Jest w tej sali? Co
z nim?
 Proszę powtórzyć nazwisko.
 Grotko. Krzysztof Grotko.
 Grotko czy Kropko?  spytał lekarz.
 Grotko. Gie jak Grażyna, er jak Ryszard, o jak Ola, te jak
Tadeusz, ka jak Krystyna, o jak Ola.
 Grotko?  zdziwił się lekarz.  Proszę chwilę poczekać. Zaraz to
wyjaśnimy. Pani Elu, proszę ze mną.
Znajoma pielęgniarka poszła za lekarzem, a z Martą została ta
druga. Marta oparła się o ścianę. Ciemne plamy znowu latały jej przed
oczami.
 Słabo pani?  spytała z troską pielęgniarka.
Marta potwierdziła skinieniem głowy.
 Proszę usiąść.  Pielęgniarka podsunęła jej krzesło.  A ja
przyniosÄ™ wodÄ™.
 Ale o co chodzi?  Głos Marty drżał.  Gdzie ten lekarz poszedł?
Co z moim mężem?
 Widzi pani, pacjent w karcie ma wpisane Krzysztof Kropko.
Albo ktoś się pomylił w nazwisku, albo to nie pani mąż, tylko jakiś inny
człowiek. Doktor będzie pewnie teraz dzwonił, wyjaśniał, trochę to
potrwa.
 Jak to nie mój mąż? A gdzie jest mój mąż?  spytała bezradnie
Marta, nie bardzo wiedząc, czy powinna się martwić, czy cieszyć.
 Spokojnie, wszystko się wyjaśni, niech pani tylko nie wstaje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl