[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdąży ich dopaść. Ale kiedy nie wybrała i tej drogi, pojął, dlaczego to zrobiła.
Przejście było wąskie, ograniczone z obu stron ścianami domów, z furtką na samym
końcu; gdyby już się tam znalezli, możliwości manewru zostałyby niebezpiecznie
ograniczone.
Domy przy porcie stały blisko siebie, na wąskich działkach, gdyż ziemia w tej
okolicy była niezwykle droga. Werandy i podwórza oddzielały od siebie nie wysokie
mury czy gęste drzewa, ale niskie krzewy, skrzynki z kwiatami albo płoty o
wysokości zaledwie trzech stóp, by multimilionerom nic nie zasłaniało widoku.
Scootie przeskoczył przez niski murek obrośnięty geranium. Del i Tommy weszli za
nim na patio sÄ…siedniego domu.
W blasku latarni oświetlającej pobliską przystań widać było drewnianą kanapę
ogrodową bez poduszek, którą pozostawiono na zimę, gliniane doniczki z
pierwiosnkami i solidny, wpuszczony w posadzkÄ™ grill, teraz zakryty przed deszczem
winylową osłoną.
Przeskoczyli przez niski żywopłot, który stanowił granicę następnej posesji, zdeptali
błotnistą grządkę, przeszli przez patio znajdujące się za domem z kamienia i
mahoniu, którego architektura przypominała projekty Franka Lloyda Wrighta, i
pokonali jeszcze jeden żywopłot, który czepiał się spodni Tommy ego i kłuł go przez
skarpetki w kostki u nóg.
Kiedy zmierzali na wschód, przebiegając obok domu w kolonialnym stylu z
rozległymi balkonami na trzech kondygnacjach, jakiś wielki pies, zamknięty na
wąskim wybiegu między domami, zaczął ujadać wściekle i rzucać się na furtkę.
Zwierzę było równe zawzięte i grozne jak niemiecki owczarek czy doberman
wyszkolony przez gestapo. W oddali rozległo się ujadanie innych psów.
Tommy nie oglądał się za siebie, bojąc się, że Samarytanin depcze im po piętach.
Widział w wyobrazni pięć tłustych palców, bladych i zimnych jak palce trupa, które
wyciÄ…gajÄ… siÄ™ po niego, zaledwie parÄ™ cali od karku.
Za dwupiętrowym, ultranowoczesnym domem ze szkła i wypolerowanego wapienia
rozbłysł nagle światłem rząd reflektorów, uruchamianych najwidoczniej przez czujniki
w systemie zabezpieczającym. Szok wywołany oślepiającym blaskiem sprawił, że
Tommy potknął się, zdołał jednak zachować równowagę i nadal ściskał broń w ręku.
Oddychając ciężko ruszył razem z Del do przodu. Przeszli przez solidną kamienną
balustradę, po czym znalezli się na nie oświetlonym patio domu w stylu
śródziemnomorskim, gdzie w salonie jarzył się ekran telewizora, a przestraszony
starszy mężczyzna wyglądał przez okno, obserwując ich ucieczkę.
Zdawało się, że noc wypełnia ujadanie niezliczonych psów, które znajdują się tuż
obok, ale poza zasięgiem wzroku, jakby spadały wraz z deszczem wprost z czarnego
nieba, i za chwilę miały wylądować na ziemi całą zgrają i otoczyć ich z wszystkich
stron.
Kiedy od ultranowoczesnej budowli z reflektorami dzieliły ich trzy domy, ciemność i
zasłonę deszczu przeszył nagle strumień światła z dużej latarki, skupiając się na Del.
 Stać!  krzyknął jakiś człowiek.
Z mroku wyłonił się inny i bez słowa ostrzeżenia rzucił się na Tommy ego, jakby byli
zawodowymi futbolistami i znajdowali się na płycie stadionu. Obaj pośliznęli się i
runęli na gładką betonową posadzkę. Tommy upadał z takim impetem, że na chwilę
zaparło mu dech w piersiach. Wpadł na krzesła ogrodowe i zaplątał się w jakieś
sznurki. Pod powiekami zajaśniał mu rój gwiazd, kiedy walnął się w nerw łokciowy 
słusznie nazywany czułym miejscem  i poczuł paraliżujący ból w całym ramieniu.
 Cofnij się, ty dupku, mam broń, cofnij się, cofnij!  krzyknęła Del do
mężczyzny z latarką.
Tommy uświadomił sobie, że wypuścił z dłoni strzelbę. Pomimo obezwładniającego
bólu w lewym ramieniu, łapiąc ze świstem powietrze w płuca, uniósł się na dłonie i
kolana. Był zdecydowany znalezć swoją broń.
Zuchwały przeciwnik leżał twarzą do ziemi i jęczał. Znajdował się najwidoczniej w
znacznie gorszym stanie niż Tommy. Głupi sukinsyn zasługiwał na to, by mieć
złamaną nogę, nawet obie, może nawet rozwaloną czaszkę. Tommy z początku
sądził, że to policjanci, ale do tej pory nie przedstawili się jako stróże prawa, i teraz
uświadomił sobie, że najpewniej tu mieszkali i uważali się za wielkich bohaterów
gotowych złapać własnoręcznie dwójkę uciekających włamywaczy.
Kiedy Tommy czołgał się obok jęczącego mężczyzny, usłyszał, jak Del zwraca się
do drugiego:
 Przestań mi świecić w oczy albo rozwalę tę latarkę, a przy okazji i ciebie.
Odwaga najwyrazniej opuściła niedoszłego bohatera; strumień światła z jego latarki
przesunÄ…Å‚ siÄ™ w bok.
Szczęśliwym zrządzeniem losu ten niepewny snop światła omiótł patio,
wydobywajÄ…c z mroku strzelbÄ™.
Tommy podczołgał się do niej.
Mężczyzna, który go zaatakował, zdołał już usiąść. Wypluwał coś 
prawdopodobnie zęby  i klął.
Przytrzymując się stołu, który stał obok, Tommy podciągnął się i stanął na nogi.
Akurat wtedy Scootie zaczął szczekać głośno i niecierpliwie.
Tommy zerknął na wschód i dostrzegł grubasa dwie posesje dalej, na tle blasku
reflektorów ultranowoczesnego domu. Gdy Samarytanin ruszył ku niemu biegiem,
przeskakując ogrodzenie sąsiedniej posesji, nie był już niezgrabny, lecz pomimo
swych rozmiarów gibki niczym pantera. Poły jego przeciwdeszczowego płaszcza
rozwierały się jak peleryna.
Warcząc wściekle, Scootie ruszył w stronę napastnika, by zagrodzić mu drogę.
 Scootie, nie!  krzyknęła Del.
Kiedy Samarytanin pokonał żywopłot i wpadł na patio, które miało stać się ich
ostatnim bastionem, przyjęła postawę strzelecką w sposób tak naturalny, jakby
urodziła się z bronią w dłoni, i otworzyła ogień. Wypaliła trzykrotnie z chłodną,
zdawało się, precyzją. Następujące po sobie eksplozje były ogłuszające i Tommy
sądził, iż odrzut potężnej broni powali Del na ziemię, ale dziewczyna nawet nie
drgnęła.
Była doskonałym strzelcem i wszystkie trzy pociski trafiły w cel. Wraz z pierwszym
 bum Samarytanin zatrzymał się, jakby wpadł na ceglany mur, przy drugim  bum
stracił równowagę i zachwiał się do tyłu, a przy trzecim zakręcił się dookoła swojej
osi i niemal runÄ…Å‚ na ziemiÄ™.
Bohater z latarką odrzucił ją na bok i upadł, by zejść z linii ognia.
Ten, który wypluwał zęby, wciąż siedział na pokrytym kałużami betonie, z
rozrzuconymi jak u dziecka nogami, i trzymał się dłońmi za głowę. Zastygł
najwyrazniej z przerażenia.
Cofając się ostrożnie w stronę Del i Scootiego, Tommy nie spuszczał oka z rannego
i stojącego do nich bokiem Samarytanina, który oberwał trzema pociskami z magnum
i teraz chwiał się, lecz nie padał na ziemię& nie padał na ziemię&
Nie. Padał. Na. Ziemię.
Głowy nie zakrywał mu już kaptur, jednak ciemność wciąż maskowała połowę
twarzy. Po chwili obrócił się z wolna w stronę Del i Tommy ego, i choć nadal nie
można było dostrzec jego rysów, niezwykłe zielone oczy skupiły swe spojrzenie na
ludziach i warczÄ…cym psie. FosforyzujÄ…ce, zielone, nieludzkie oczy.
Warczenie Scootiego przeszło w pisk. Tommy doskonale wiedział, jak czuje się pies.
Z niesamowitym spokojem, bardziej opanowana niż Tommy i Scootie, Del oddawała
strzał za strzałem. Huk broni odbijał się echem w porcie i na przeciwległym brzegu,
nawet gdy opróżniła już magazynek.
Wszystkie pociski dosięgły grubasa, gdyż wstrząsnął się, drgnął, zgiął wpół, lecz po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl