[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- %7łe też pan marszałek dworu pozwala takiemu plugastwu po zamku się
kręcić... Obdarte to, nieobyczajne... Wygląda jak spod szubienicy... O dla
boga, a to co?! - zawołał podnosząc z ziemi porzuconą mizerykordię.
- Leżało tu, kiedym wszedł - rzekł Władysław - pewnikiem któryś z rycerzy
zostawił...
- Do łazni chodziłby z puginałem?... No... No...
Niejasne się to wszystko widziało Jonaszowi. I ten człowiek, którego
nigdy na zamku nie widział, i mizerykordia.
"...Król powiadał, że była już przedtem... Gdyby była, tobym ją od razu
uwidział - myślał Jonasz - nie było jej, nie było... Głowę daję, że nie
było... Więc skąd się wzięła?..." - Król leżał nieruchomo i Jonasz nie
śmiał pytać. Spoglądał wyczekująco. Ale Władysław milczał. Nagie,
młodzieńcze ciało, wyciągnięte na kamiennej ławie, bielało w mrocznym
oparze. - "...Niby Chrystus Pan w grobie..." - przemknęło, nie wiedzieć
skąd, Jonaszowi przez głowę.
Dziekan Mikołaj Lasocki przyszedł wieczorem do króla prosząc o
posłuchanie w cztery oczy, samodwa. Był poważny i zatroskany. Niespokojnym
ruchem wsuwał i wysuwał dłonie z szerokich rękawów sukni.
- Wybaczcie, miłościwy panie - zaczął - że gadać będę śmielej, niż
poddanemu przystoi. Giermek waszej miłości przyniósł mi ten oto puginał, w
łazni znaleziony... Herby Luksemburgów na nim. Do nikogo w zamku nie
należy. Zali naprawdę nie wiecie, skąd się tam wziął?
Twarz dziekana wyrażała tak szczere zmartwienie, że Władysław uśmiechnął
się rozbrajająco.
- Chciałem przed wszystkimi zataić, ale waszej wielebności w konfidencji
powiem: wdowa z Pożonia nasłała na mnie zbója. W łazni się przyczaił.
Przychwyciłem go w porę za dłoń.
Dziekan zatrząsł się jak w febrze.
- W Imię Ojca i Syna, i Ducha!... Na to się ważyła! A gdzież ten łotr?!
Ten świętokradca?!
- Pozwoliłem mu iść precz, nóż odebrawszy... To głupi, najęty człowiek.
Nie chciałem, by go męczono...
Dziekan spojrzał na króla z osłupieniem. Poczerwieniał, jakby chciał
wybuchnąć, opanował się i przeżegnał znowu.
- Zaprawdę - rzekł cicho, niby ze wstydem - bardziej by wam pasowało
niebieskie panowanie nizli ziemskie... Zaprawdę! Puściliście go?!...
Chrześcijański to był czyn, ale nie królewski... Nieroztropny... Należało
takiego zdrajcę w mękach stracić dla przykładu...
- Nie daj Bóg, by z mojej przyczyny zadawano komu męki... Właśnie
dlategom go puścił...
- Kara bywa zbawiennym postrachem. Aotrostwo i tak hula po świecie, cóż
by dopiero było, gdyby przed karą nie drżało?... yle, zle postąpiliście,
miłościwy panie... Ten sam nikczemnik może wrócić jutro, pojutrze... Może
ma wspólników? Na was, na was rękę podnieść... Boże wielki!
Cóż by się stało z państwem?!
- Nie rozgłaszajcie o tym, wasza wielebność, nikomu. Przeciwnie Trzeba
zawiadomić wszystkie dwory! Do stolicy Apostolskiej gońca pchnąć. - Nie
powiadomicie nikogo. Nie chcę.
Miłościwy panie! Ta rzecz powinna być ogólnie znana! Niech wszyscy
wiedzą.
- Sądziłem, że jestem królem - zauważył sucho Władysław.
Dziekan opamiętał się i jął przepraszać.
- Raczcie wybaczyć, miłościwy panie. Od zmysłów z żalu i oburzenia
odchodzę... Stanie się, jako chcecie. Nie powiem nikomu. Choć nie wiem,
czemu tę wściekłą wilczycę oszczędzać!
- Wstyd mi za nią - rzekł król zwięzle. - Wstyd mi, że taką rzecz
uczyniła.
- Nie wam się wstydzić, lecz jej! - zawołał zapalczywie dziekan.
Władysław patrzał na niego przenikliwie i uważnie.
Mikołaj Lasocki, człowiek bardzo mądry, mieszał się pod tym wzrokiem
młodzieniaszka.
- Pojmuję, o co wam chodzi Miłościwy Panie. Niech Bóg błogosławi waszą
głowę. Nie zmrużę oczu tej nocy...
Gdyby się było królowej udało... Strach pomyśleć.
Władysław potrząsnął głową.
- Jeżelim potrzebny Panu, Naszemu, zachowa mnie zawsze, jak zachował
dziś... Jeżelim zbytni żyć zgoła nie warto... Przeto się lękać nie
trzeba...
- Niech Bóg błogosławi waszą głowę - powtórzył dziekan. W duchu pomyślał
to samo, co przed chwilą, że panowanie niebieskie bardziej pasowałoby
królowi niż ziemskie. Jako ksiądz powinien był postępek chwalić, jako
polityk, ganił. Nie wiedząc, jakie stanowisko zająć, odżegnał się. Król
odwołał go od progu.
- Nikomu nie opowiadajcie o tym zdarzeniu - zalecił - jedynie biskupowi
krakowskiemu możecie donieść pod największą dyskrecją.
Zdziwił się. Toć on przed wyjazdem powiedział, że Elżbieta w gruncie
rzeczy mi rada i cieszyłaby się, gdyby ją do zgody przymusić!!... Tak
prawił. Owóż niech się przekona jak jego przewidywania były słuszne...
Piękna mi rada. Zbója nasłała, żeby mnie utrupił... A nóż ostawcie...
Odeślę go jej... Przy sposobności...
A jednak, choć nieprawda podobnym się to wydawało młodemu
Jagiellończykowi, doświadczenie Zbigniewa Oleśnickiego mówiło prawdę.
Nienawiść, jaką wdowa po Albrechcie, Elżbieta żywiła do Władysława, była
krucha i ciążyła jej samej więcej niż jemu. W miarę jak walka się
przeciągała, królowa czuła się coraz bardziej przygnębiona. W zeszłym roku
po koronacji, gdy powtórzono jej słowa Władysława: "Zginie w mękach, kto by
skrzywdził tę niewiastę" - obudziły się w niej dawne marzenia. Widziała go
u swoich stóp, ofiarowującego wspólne panowanie.
Czekała. Czekała. Nic się nie stało. Król nie przysyłał do niej ani
posłów, ani prośby o zgodę.
Królewscy spierali się z Giskrą, ją pozostawiając na boku, jak gdyby o
nią nie stojąc. Jak gdyby ją lekceważąc!...
Tego Elżbieta znieść nie mogła. W swym przekonaniu wszystko przewidziała.
Zakończenie szczęśliwe i nieszczęśliwe. Oglądała się na przemian Kleopatrą
i ofiarą. Jednego nie przewidziała: obojętności. Ból jaki to jej sprawiało,
przechodził w dotkliwe cierpienie. Wiadomość o dokonanej koronacji
Władysława rozeszła się po całym świecie i dwory zachodnie przestały
odpisywać na listy Elżbiety lub odpisując ograniczały się do ogólników i
życzeń dobrego zdrowia. Ojciec święty otwarcie nawet doradzał pojednanie
się z Władysławem. Cesarz Fryderyk, osobiście zainteresowany w tym by
Habsburgowie utrzymali się na Węgrzech, nie odmawiał wprawdzie obiecanej
dawno pomocy (ściśle dyplomatycznej, nie czynnej), ale uzależniał ją od
powierzenia mu w opiekę dzieci Elżbiety i skradzionej przez Garaia korony.
Elżbieta znała chciwego krewniaka i nie chciała rozstać się z dziećmi. Nie
chciała również wypuszczać z ręki korony, mimo że Węgrzy znalezli sobie
inną, sporo lepszą. Szamotała się bezradnie, nie wiedząc, co począć,
zrujnowana, chora, opuszczona. Giskra dawno przestał słuchać jej rozkazów.
Bała się go i równocześnie drżała, że ten ostatni stronnik ją opuści.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]