[ Pobierz całość w formacie PDF ]

człowieka, którego przybycie stawało mu się ciężarem. Wszystkich oczy były
zwrócone na Bondarczuka, wszyscy się dziwili szlachetnej postawie, pięknej
twarzy i temu wyrazowi siły i męstwa, które go odznaczały; niezmierna tylko
bladość pokrywała rysy jego w tej chwili.
Hrabia wyszedł na ganek; z ganku mógł słyszeć rozmowę, a świadkiem jej być nie
chciał. Uwolnieni od ciążącej przytomności jego, Misia i Alfred poczęli żywo
pytania i odpowiedzi rzucać i chwytać, usiłując wmieszać do nich Bondarczuka,
aby mu dodać tak pozbytej na progu odwagi; ale na próżno w początku; uczucie
swojego położenia, swego poddaństwa jeszcze nie startego, jakaś boleść w sercu
odejmowały mowę Eustachemu. Słuch hrabiego próżno się wytężał, aby pochwycić
słowo z ust jego. Nareszcie Alfred zadał mu umyślnie, tak wprost go dotykające
pytanie, że uniknąć odpowiedzi nie było sposobu. Rozmowa toczyła się po
francusku, Eustachy tymże językiem czysto i pięknie mówić zaczął.
Za drzwiami ganku wielkie było zdumienie hrabiego i gdyby po chińsku, po grecku,
językiem najdziwniejszym przemówił, nie byłby go tak zadziwił.
Chłop mówiący po francusku! Było to coś niesłychanego - anormalnego!
Mówi po francusku - zawołał w sobie hrabia - mówi i dobrze! To nadto! A!
rozumiem - i uśmiechnął się w sobie gorzko, smutno, gniewnie.
Aagodny, miły dzwięk głosu sieroty uderzył uszy Misi, bojaznią drżący, stał się
słodszym niż zwykle, spojrzała na niego z litością i pomyślała: - Biedny
człowiek! biedny człowiek.
Alfred myśl jej podzielał.
Podawano herbatę; hrabia z ganku nie powracał, rozdąsany jak dziecko, nie
wiedział już, jak sobie poradzić. Wnijść było to uznać się zwyciężonym; nie
wchodzić - dziwactwo. Dilemma[75] nieuniknione. Stanął w progu, ale nie wiedząc
sam jeszcze, co począć. Zajmowało go rozwiązanie pytania, jak ma postąpić z
Eustachym? Widok przybyłego, a nade wszystko ta uroku pełna francuszczyzna,
zmieniły wielce dawne myśli hrabiego; Wyrazy Alfreda o p r z y j a c i e l u
wpłynęły także niemało. Co począć? co począć'?
- Qu'il aille se faire pendre ailleurs[76] - rzekł gniewnie - nie chcę go.
To znów mówił:
- Mógłby mi być użytecznym. Zobaczymy. Ale tymczasem... Jeśli on przy mnie u s i
ą ś ć zechce? To jednak być nie może, to być nie może. Mówi po f r a n c u s k u
- a więc wszystko być może. Niechby sobie szedł do diabła! Ah! quelle
perplexité![77]
Tymczasem rozmowa się toczyła coraz swobodniejsza, opowiadano o balach, które
ambasador austriacki dawał w Berlinie. Eustachy opisywał w pomoc Alfredowi
salony. Hrabia zagryzł usta.
- Był więc tam? ci ludzie nie szanują się? z tego wszystko złe! nic już nie ma
na ziemi świętego! zaczyna się od zwalenia nas, a kończy!... Piekielna rzecz -
on tutaj.
Wtem położenie hrabiego i wszystkich osób znajdujących się w salonie
skomplikowało się jeszcze nieprzewidzianym, niespodziewanym wypadkiem.
Turkot nowy dał się słyszeć przed gankiem; hrabia zbladł jak trup i schwycił się
za głowę, postradał przytomność. Stanęło mu na pamięci, o czym był zapomniał
zupełnie, że tego dnia obiecał go odwiedzić hrabia B., zwany pospolicie
brygadierem, gdyż ten stopień zajmował niegdyś w wojsku, z którego potem wyszedł
nie dość zaszczytnie dla siebie.
Co począć z Ostapkiem będącym w salonie? Spodziewany gość należał do niewielu
już dziś najosobliwiej dumnych, niepojęcie w klejnocie szlacheckim zakochanych
ludzi. Dziad jego kradł książąt... na plenipotencji[78], ojciec kradł jeszcze na
jeneralnym komisarstwie[79], syn ożenił się z wielkim imieniem, a w miarę tego
jak z niska wyszedł, nadął się najoryginalniej. Był to podpanek z dumą i
próżnością swej klasie właściwą, wyniesioną do najwyższej potęgi. Nie wiem,
dlaczego nikt się z niego nie śmiał, a wszyscy lękali; prawda, że tej dumie
posługiwała złośliwość i język żmii.
Na samą myśl, że przybyły hrabia brygadier może zastać w salonie Ostapka, porwał
się za włosy gospodarz, zbiegł z progu i miał wymówić przygotowane już: "idz
precz", gdy drzwi przeciwne, roztwarte szeroko, ukazały w głębi na tle ciemnym
rumianą o niskim czole, o błyszczących oczkach twarz brygadiera, uśmiechającą
się wesoło. Za nim szedł z długimi włosy i hiszpańską bródką syn niedawno
przybyły z Paryża.
Nie czas już było! Hrabia nasz zakrztusił się i klnąc w duszy nieprzytomność
swoją, pospieszył na przyjęcie gości. Mijając wszakże Alfreda, szepnął mu:
- Prezentuj go jako przyjaciela, jako Francuza, cudzoziemca, diabła - ale nie...
- Nie mógł już dokończyć, brygadier był tuż, rzutem oka policzył osoby
znajdujące się w salonie i zgadując niektóre, domyślając się może reszty, szedł
witać.
Eustachy cały zarumieniony chwycił się za kapelusz i chciał uciekać.
- Zastań - rzekł Alfred - jesteś Francuz, mój przyjaciel, cudzoziemiec.
- Za nic nie skłamię.
- Hrabia rozkazuje, rozgniewasz go śmiertelnie, wyjście twoje z salonu zwróci
oczy i podejrzenie.
- Alfredzie, na wszystko cię proszę, puść mnie.
- Mówię ci, zostań.
Walcząc sam z sobą Eustachy pozostać musiał, spuścił głowę, usunął się, aby być
jak najmniej widzianym i patrzył w ogród. Po niezmiernie czułym powitaniu
Alfreda brygadier ciekawy, jak wszyscy podpankowie, szepnÄ…Å‚ mu w ucho:
- Ten młody człowiek?
- Doktor, Francuz, mój przyjaciel.
- A!
Tymczasem brygadiera syn, Oskar, prawił prześliczne komplementa Misi, która
roztargniona udawała, że ich słucha.
- Kto jest ten pan? - spytał po chwili.
- To Alfred, mój brat, tamten drugi...
Już miała prawda wyjść na jaw, gdy dosłyszawszy zapytania sam Alfred dorzucił
szybko:
- Cudzoziemiec, doktor, z którym przyjechałem.
Misia nic nie wiedząc o woli ojca spojrzała na niego wielkimi oczyma.
- Un homme trés distingué - dodaÅ‚ nie mieszajÄ…c siÄ™ Alfred. Voulez-vous faire sa
connaisance?[80]
- Comment don,c?[81]
Oba postąpili ku cofnionemu pod ganek Eustachemu, który widząc ich idących ku
sobie, zmieszał się niewypowiedzianie. Jemu bowiem jednemu tylko przyszło w tej
chwili na myśl, że kłamstwo wydać się musi. Pomimo zmian, jakie strój i włosy
robią na twarzy i całym człowieku, pomimo kilku lat przedzielających dzień ten
od pobytu Eustachego z Alfredem w Paryżu, hrabia Oskar poznać go musiał w końcu,
bo się widzieli, niejednokrotnie nad Sekwaną. Alfredowi na myśl to w początku
nie przyszło i w chwili prezentacji jak piorunem przeleciało przypomnienie.
Wcale jednak niezmieszany zapoznał z sobą Eustachego i Oskara. Ostatni popatrzał
chwilę, zdawał się chcieć coś powiedzieć, potem jako człowiek niezmiernie
dbający o sławę dobrze wychowanego, przyjął przedstawionego za Francuza i nie
dał poznać po sobie, że się fałszu domyśla. Zagryzł tylko usta nieznacznie.
Eustachy był na żarzących węglach - on, co się brzydził kłamstwem, złapany na
fałszu! On, co czcił prawdę jako zasadę wszelkiego dobra, jako rękojmię cnoty -
uznany i przekonany o kłamstwo! Słowa nie mógł wymówić! Hrabia gospodarz ani
mogąc się domyśleć, że się wyda zmyślenie, odgrywając rolę swą wybornie, pokrył
gniew twarzą i jak najgrzeczniej zaprosił do koła gości mniemanego cudzoziemca.
Eustachy, znowu wspólnikiem fałszu być zmuszony, wmieszany ciągłymi pytaniami w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl