[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czy resztką sałatki. Zapełnione do połowy butelki wina zajmowały
wszystkie półki w barku. Przytulny, wymuskany salon zamienił się w
melinę.
Jakby tego było mało, obok na kanapie chrapał czarnowłosy
mężczyzna. Mijając śpiącą postać, Tabitha pokręciła smętnie głową. Na
podłodze między dwoma kanapami leżał dywan z ognistym smokiem. Od
powrotu z rejsu ma na pieńku ze smokami, ale akurat temu na dywanie
wiele zawdzięcza. Gdyby nie on, pewnie uwiodłaby Rona. Na szczęście
zapatrzyła się w smoka i rozmowa o zwyczajach erotycznych zwierząt
urwała się w odpowiednim momencie.
Pukanie do drzwi powtórzyło się.
- W porządku! Już idę! - zawołała, ale znów głosem tak cichym i
słabym, że intruz pewnie go nie usłyszał.
Trudno, pomyślała. Cały wysiłek wkładała w utrzymanie
równowagi. Nie miała siły się wydzierać.
Człapiąc przez salon, usiłowała obmyślić plan działania. Najpierw
pozbędzie się człowieka, który tak strasznie hałasuje, a potem obudzi
Rona i wyprawi go do siostry. Następnie zrobi sobie długą, gorącą kąpiel.
Po kąpieli wypije ogromny kubek kawy. Dopiero wtedy przystąpi do
sprzątania. Czeka ją męczący, pracowity dzień.
- Hej, ty za drzwiami! Przestań, cholera, łomotać! - warknęła,
naciskając klamkę. - Już otwieram, szybciej nie mogę! - Na widok
człowieka stojącego na werandzie wytrzeszczyła oczy. - O Boże! - jęknęła
zaskoczona. - To smok...
Devlin Colter opuścił hebanową laskę, która służyła mu za kołatkę, i
popatrzył w milczeniu na półprzytomną, potarganą postać w wymiętym
ubraniu. Na jego twarzy zdumienie mieszało się z dezaprobatą.
- Psiakrew, Tabi, co się z tobą dzieje? Uświadomiwszy sobie, że stoi
w progu z głupią miną, Tabitha usiłowała wziąć się w garść.
- Dev, co ty tu robisz? - spytała cicho.
- To chyba oczywiste. Przyjechałem do ciebie. Ale... Tabi, na miłość
boską, co się stało? Wyglądasz koszmarnie. - Marszcząc czoło, omiótł
posępnym spojrzeniem jej twarz oraz pogniecioną sukienkę.
- Czuję się tak, jakby mnie stratowało stado bazyliszków - odparła
słabym głosem.
Może wciąż śnię, przemknęło jej przez myśl. Może wciąż leżę na
kanapie, a to wszystko jest po prostu dziwnym snem? Ostrożnie
wyciągnęła przed siebie rękę i pogładziła niebieską koszulę, którą Devlin
miał na sobie.
- Nie jesteś złudą? To naprawdę ty? - spytała niepewnie.
Mars na czole mężczyzny pogłębił się. Po chwili, uznając, że
rozmowa prowadzona w drzwiach nie ma sensu, Devlin odsunął Tabithę
na bok i wszedł do środka. Zamknąwszy za sobą drzwi, skierował się w
głąb domu.
- Rany boskie! - Przystanąwszy w progu, omiótł wzrokiem salon,
który wyglądał jak po przejściu tornada. - Coś ty tu wyprawiała?
- Miałam gości - odparła zwięzle.
- Gości? - Zmrużył gniewnie oczy.
- Tak. Urządziłam przyjęcie z okazji swoich trzydziestych urodzin -
wyjaśniła. - Czy mógłbyś nie podnosić głosu? Głowa pęka mi z bólu.
Devlin otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, od
strony kanapy rozległo się chrapanie. Zaskoczony, obrócił się,
najwyrazniej chcąc sprawdzić, co to za dzwięk.
Ciszę, jaka zapadła, przerwał przytłumiony jęk i ziewnięcie. Tabitha
zamarła. Stała jak zahipnotyzowana, wpatrując się w czarną kanapę. Ron
Adams przeciągnął się, a następnie zmienił pozycję z horyzontalnej na
półsiedzącą. Zdezorientowany zamrugał oczami, po czym wlepił wzrok w
obcego z laską.
Na widok zaspanego młodzieńca Devlin oniemiał. Szybko jednak
wyraz szoku i zaskoczenia znikł z jego twarzy, ustępując miejsca dzikiej
furii.
Tabitha z niezdrową fascynacją obserwowała zmiany zachodzące na
jego obliczu. Takiej wściekłości jeszcze nigdy nie widziała w niczyich
oczach. I miała nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczy.
W końcu Devlin się odezwał:
- No dobrze, zanim przełożę cię przez kolano i wymierzę kilka
siarczystych klapsów, dla formalności zapytam: kim, do jasnej cholery,
jest ten pętak?
ROZDZIAA SMY
Po raz pierwszy w życiu targały nim tak silne emocje. Cały się w
środku gotował. Dzika furia nie przypominała niczego, z czym dotąd miał
do czynienia. Ani lodowatej złości, jaką czuł do chudzielca, który groził
Tabicie z pistoletu, ani przygnębienia i rezygnacji, jakie towarzyszyły mu
przez wiele tygodni, gdy zrozumiał, że jego małżeństwo się rozpada, ani
niechęci, a nawet wrogości, z jaką ostatnio myślał o Delaneyu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl