[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cze wiele rzeczy, które dopiero powinienem zobaczyć. Na-
wet jeÅ›li  nie spieszy mi siÄ™ z tym. Po pierwszym pobycie
w Armenii pomyÅ›laÅ‚em, że gdyby ów sÅ‚ynny już w tej chwili
targ mięsny miał pozostać moim jedynym wspomnieniem
z tego miasta, warto byÅ‚o tam pojechać.
Nadal tak uważam  a mimo to przyznajÄ™ jednoczeÅ›nie,
że warto było tam pojechać po raz drugi, ponieważ dopie-
ro za drugim razem trafiÅ‚em w inne miejsce, gdzie życie
69
biegnie na pozór równie powoli, chociaż, gdy przyjrzeć mu
się uważniej, ukazuje się od jeszcze innej strony.
DwupiÄ™trowy budynek z dużych, szarobÅ‚Ä™kitnych pu-
staków otynkowany byÅ‚ tylko od frontu i wyglÄ…daÅ‚ na
niedokoÅ„czony. Nie zwróciÅ‚bym na niego uwagi, a może
nawet przeszedłbym na drugą stronę ulicy, żeby nie oglą-
dać go z bliska, gdyby nie to, że w opasujÄ…cym go ciasno
kręgu zaparkowanych samochodów zobaczyłem humme-
ra  żółtego jak dzieciÄ™ca gumowa zabawka albo kwiat
zwany kaczeÅ„cem. A obok kilka innych wyzywajÄ…co dro-
gich aut. ZdziwiÅ‚em siÄ™. Nie byÅ‚o to miejsce, które  przy-
najmniej na pierwszy rzut oka  sprzyjaÅ‚oby bogaceniu
siÄ™. Ani czerpaniu przyjemnoÅ›ci z bogactwa zdobytego
gdzie indziej.
Szeroki chodnik przed budynkiem zajęty był przez sto-
liki kawiarni. UsiadÅ‚em przy jednym z nich. Duże cen-
tralne wejście do tego zniechęcającego gmachu wyglądało
na zamkniÄ™te lub z jakiegoÅ› powodu nieużywane. Ale po
obu stronach znajdowaÅ‚y siÄ™ rozmieszczone w równych
odstÄ™pach wÄ…skie, oszklone drzwi, ponumerowane  jeÅ›li
dobrze pamiÄ™tam  od jednego do czternastu.
Przed jednymi z nich staÅ‚ na lekko rozstawionych no-
gach pięćdziesiÄ™cioletni mężczyzna. PatrzyÅ‚ na ulicÄ™  ale
nie tak, jak wypatruje się osoby spózniającej się na umó-
wione spotkanie. Nie tak, jak wypatruje siÄ™ czegokolwiek.
Patrzył jak człowiek przyzwyczajony do bezczynności od
tak dawna, że przepadajÄ…ce w przeszÅ‚oÅ›ci puste minuty,
kwadranse i godziny nie martwiÄ… go już wcale. Chociaż
może nie do koÅ„ca tak byÅ‚o. W prawej dÅ‚oni trzymaÅ‚ ele-
gancki telefon i co jakiÅ› czas otwieraÅ‚ go i zamykaÅ‚, tak
jakby powtarzajÄ…cy siÄ™ regularnie cichy trzask opadajÄ…cej
klapki był mu potrzebny do odpędzenia resztek niepokoju.
70
Przez szybę innych drzwi zobaczyłem siedzącą za niemal
pustym biurkiem kobietÄ™. Ona też siÄ™ nie ruszaÅ‚a. A kie-
dy rozejrzaÅ‚em siÄ™, stwierdziÅ‚em, że podobnie dzieje siÄ™ 
a wÅ‚aÅ›ciwie nie dzieje  z ludzmi w kawiarni. Nie wyglÄ…dali
na przechodniów, którzy zatrzymali się na chwilę, żeby
napić siÄ™ czegoÅ› i odpocząć w cieniu, zanim ruszÄ… w dal-
szą wędrówkę po mieście. Siedzieli przy pustych od dawna
filiżankach po kawie, przy zapełniających się powoli po-
pielniczkach, przy butelkach z coraz cieplejszÄ… wodÄ… mine-
ralną. Czasem tylko ktoś się do kogoś przysiadał, czasem
odzywaÅ‚ siÄ™ jakiÅ› telefon i wtedy sÅ‚ychać byÅ‚o prowadzone
przyciszonym głosem rozmowy.
Minął jakiś czas, zanim zorientowałem się, co się tutaj
dzieje  zanim zrozumiaÅ‚em, że wÅ‚aÅ›ciwie jest prawie tak
jak wtedy, kiedy stałem na schodach wielkiej hali targo-
wej i patrzyÅ‚em na ocieniony rzÄ…d straganów z miÄ™sem.
Ci mężczyzni nie mieli przed sobą noży, tasaków ani in-
nych narzędzi do porcjowania mięsa. Tym bardziej nie
miaÅ‚y ich siedzÄ…ce w kawiarni kobiety. Nikt nie siÄ™gaÅ‚ do
kieszeni ani do mizernych portmonetek po pogniecione
kilkudziesięciodramowe banknoty, więc nikt też ich nie
prostował palcami poplamionymi krwią martwych zwie-
rząt. Ale im dłużej tu byłem, tym wyrazniej czułem pie-
niÄ…dze, które krążyÅ‚y w powietrzu niczym niewidzialna
elektryczność. Jej niedyskretne materializacje można było
dostrzec na ciaÅ‚ach otaczajÄ…cych mnie ludzi  mężczyzn
i kobiet  w postaci masywnych sygnetów, najeżonych bry-
lantami pierścionków, nieproporcjonalnie ciężkich złotych
bransolet, łańcuchów, kolczyków.
Wyglądało na to, że tylko ja znalazłem się tu przypad-
kiem. Zdałem sobie sprawę, że jakkolwiek natężałbym uwa-
gÄ™, nie bÄ™dÄ™ w stanie uczestniczyć w sennym, choć z drugiej
71
strony elektryzującym życiu tych ludzi. Nie miałem do
sprzedania sztabki złota ani wielkiego jak paznokieć małe-
go palca nieoszlifowanego diamentu. Nie miałem też dość
pieniÄ™dzy, by myÅ›leć o kupnie czegoÅ› podobnego.
Tuż obok głównego wejścia do budynku widać było wą-
skie schody prowadzące gdzieś poniżej chodnika. Bez prze-
rwy ktoś po nich schodził lub wchodził. Wyglądało na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl