[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- No, owszem - mruknął, po czym odzyskując pewność siebie dodał: - Oczywiście że tak! Ale u
nas kiedy ktoś chce mieć dzieci, to się żeni.
- Gdybyś był jednym z nas...
- Ale nie jestem - wszedł jej w słowo.
Zapadło dłuższe milczenie. Przerwał je w końcu, tym razem znacznie łagodniejszym tonem:
- Rzecz nie w zwyczajach i ilościach. Nie wiemy dokładnie, o co chodzi, ale problem tkwi w
nasieniu. Niektórzy lekarze przypisują to temu, że tutejsze słońce różni się od tego, pod którym
narodziła się nasza rasa, i oddziałuje na nas w jakiś sposób, zmieniając powoli nasze nasienie. I ta
zmiana zabija.
Znów zapadła dłuższa chwila milczenia. - A jaki był ten inny świat - wasz dom?
- Mamy pieśni, które mówią, jaki on był - odparł, ale kiedy zapytała go nieśmiało, co to za
pieśni, nie odpowiedział.
W domu świat leżał znacznie bliżej słońca - podjął po chwili - i cały rok był tam krótszy niż
jeden cykl księżyca tutaj. Tak powiadają księgi. Możesz to sobie wyobrazić? Cała zima trwałaby
tylko dziewięćdziesiąt dni...
Na tę myśl oboje się roześmieli.
- Człowiek by nie zdążył dobrze rozpalić ognia - zawołała rozbawiona.
W szarówkę zmierzchu zasnuwającego las zaczynała się sączyć prawdziwa noc. Końce ścieżki
rozpływały się w ciemności, znikając w czarnych szczelinach między drzewami: po lewej w
kierunku jej miasta, po prawej w kierunku jego. Tu, pośrodku, był tylko wiatr, mrok, poczucie
osamotnienia. Noc nadciągała coraz szybciej. Noc, Zima i wojna, czas umierania.
- Boję się Zimy - powiedziała cichutko.
- Wszyscy się jej boimy - odparł. - Jaka ona będzie? Znamy przecież tylko słońce Lata...
Nikomu z jej współplemieńców nigdy nie udało się przełamać jej zamknięcia w sobie,
zamknięcia nie znającego strachu ani troski o innych. Z braku rówieśników, a także z własnego
wyboru, zawsze trzymała się sama, chadzała własnymi drogami, nie przywiązała się właściwie do
nikogo. I oto teraz, kiedy z dnia na dzień świat robił się coraz bardziej szary, kiedy nic nie niosło
żadnej obietnicy poza obietnicą śmierci, spotkała jego, ciemną figurkę na wieży-skale górującej
ponad morzem i usłyszała głos przemawiający do niej pulsem krwi tętniącej w jej własnych
żyłach.
- Dlaczego nigdy na mnie nie spojrzysz? - spytał.
- Jeśli będziesz chciał, to spojrzę - powiedziała cicho, ale nie podniosła oczu, choć czuła na
sobie jego dziwny, mroczny wzrok. W końcu wyciągnęła rękę, a on ujął jej dłoń.
- Masz takie złociste oczy - powiedział. - Chciałbym... chciałbym... Ale gdyby oni się
dowiedzieli, że jesteśmy tu razem...
- Twoi?
- Twoi. Moich to nic nie obchodzi.
- A moi nie muszą się o tym dowiedzieć. - Oboje mówili niemal szeptem, ale szybko,
natarczywie, bez chwili przerwy.
- Rolery, za dwa dni wyruszam na północ. - Wiem.
- Jak wrócę...
- A jak nie wrócisz! - krzyknęła w przypływie panicznego strachu, jaki ogarnął ją nagle na myśl
o końcu Jesieni, mrozie i śmierci.
Przytulił ją do siebie, tłumacząc łagodnie, że wróci. Kiedy to mówił, czuła, jak im obojgu biją
serca.
- Chcę zostać z tobą - powiedziała w tej samej chwili, w której on powiedział: - Chcę zostać z
tobÄ….
Zrobiło się już ciemno. Wstali i ruszyli powoli w szarawą noc. Szła z nim, w stronę jego miasta.
- Dokąd możemy pójść? - spytał z zaprawionym goryczą śmiechem. - Nie ma to jak kochać się
Latem... Tam, na wzgórzach jest szałasik myśliwski... W Tewarze będą cię szukali.
- Nie - szepnęła - nikt nigdy mnie nie szuka.
Rozdział 6
Znieg
Zwiadowcy pobiegli na północ: jutro Mężowie Askatewaru wymaszerują w ślad za nimi
szerokim, ledwie przetartym szlakiem, wiodącym przez środek ich Dziedziny, gdy tymczasem
mniejsza grupka z Landinu wyruszy starą drogą wzdłuż wybrzeża. Umaksuman przychylał się do
poglądu Agata, że aż do przededniu walki lepiej trzymać obie armie osobno. Jednoczył je tylko
autorytet Wolda. Wielu wojowników Umaksumana, choć zaprawionych w licznych potyczkach i
podjazdach w okresie poprzedzającym zimowy rozejm, niechętnie wyruszało teraz na wyprawę w
porze, gdy nie prowadzi się wojen; a pokazna frakcja, do której należeli nawet członkowie jego
własnego rodu, z tak wielką niechęcią odnosiła się do przymierza z farbornami, że gotowi byli
mieszać gdzie i jak się da. Ukwet i jego poplecznicy zapowiadali wręcz, że kiedy skończą z
ghalami, zabiorą się do magów. Agat zlekceważył te pogróżki, przewidując, że zwycięstwo
złagodzi ich uprzedzenia, a klęska położy im kres; ale Umaksumana, który nie wybiegał myślami
tak daleko w przód, mocno to niepokoiło.
- Nasi zwiadowcy cały czas będą was mieli na oku. W końcu wcale nie jest powiedziane, że
ghalowie będą na nas czekać na granicy.
- Długa Dolina pod Białą Turnią byłaby wymarzonym miejscem na bitwę - powiedział
Umaksuman, błyskając zębami w uśmiechu. - Powodzenia, Alterro!
- Powodzenia, Umaksumanie. - Rozstali się jak przyjaciele u stóp spojonej gliną kamiennej
bramy Zimowego Miasta. Kiedy Agat odwracał się, żeby odejść, nad łukiem bramy zamigotało
coś na tle pochmurnego popołudniowego nieba, zadrżało niepewnie w podmuchu wiatru.
Zaskoczony podniósł wzrok, po czym odwrócił się z powrotem do Umaksumana. - Popatrz!
Tewarczyk wyszedł spomiędzy murów i przystanął na chwilę obok niego, żeby po raz pierwszy
w życiu zobaczyć to, co znał tylko z opowieści starców. Agat wyciągnął rękę dłonią zwróconą ku
górze. Wirująca biała plamka osiadła na jego palcach i zniknęła. Szeroka dolina rżysk i spasionych
pastwisk, przełęcz z ciemnym językiem lasów i wszystkie wzgórza ciągnące się dalej na zachód i
południe zdawały się leciutko drżeć, wycofywać za rzadką przesłonę płatków prószących z niskich
chmur, kręcących się wokół siebie i opadających ukośnie, choć wiatr wyraznie przycichł.
Spomiędzy spiczastych, drewnianych dachów za ich plecami dobiegły piski podnieconych
dzieci.
- Znieg jest mniejszy niż myślałem - powiedział w końcu Umaksuman, jakby w rozmarzeniu.
- Ja myślałem, że będzie zimniej. A tymczasem jest chyba nawet cieplej niż przedtem... - Agat
siłą wyrwał się spod groznego, urzekającego czaru, jaki rzucały na niego wirujące drobiny bieli.-
Do zobaczenia na północy - powiedział i otulając się szczelnie futrzanym kołnierzem przed
dziwnym, przenikliwym dotykiem maleńkich płatków, ruszył ścieżką do Landinu.
Pół kiloma w głębi lasu ujrzał słabo oznakowaną ścieżkę prowadzącą do szałasu myśliwskiego i
mijając ją poczuł się tak, jakby w żyłach zatętniło mu płynne światło. - Spokój, przestań się
wygłupiać - skarcił się głośno, zirytowany tym nawrotem utraty panowania nad sobą. W ciągu
tych kilku chwil, które mógł tego dnia poświęcić na rozmyślania, wszystko sobie jasno
wytłumaczył. Wczoraj - to wczoraj.
W porządku, zaszło co zaszło, i tyle. I na tym koniec. Abstrahując od faktu, że ona była wifem, a
on człowiekiem, i tak nie miało to żadnej przyszłości, było bezsensowne z wielu innych powodów.
Od pierwszej chwili kiedy ujrzał jej twarz, tam, na stopniach wykutych w czarnej skale, nad falami
przypływu, myślał o niej bezustannie, ze wszystkich sił pragnął ją znowu ujrzeć, jak jakiś
wyrostek usychający z tęsknoty za swą pierwszą w życiu dziewczyną; a jeśli czegoś nienawidził,
to właśnie ogłupienia, uporczywego ogłupienia, w jakie wpędza człowieka nieopanowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl