[ Pobierz całość w formacie PDF ]

doktora Sydneya Hudelsona...
 I udać się do Patagonii...
 Nie ma możliwości pojednania.
 Nie ma.
 Pozostaje więc tylko jedno wyjście.
 Tylko jedno.
 Udać się do sędziego.
 Idę z panią.
Oboje, o trzy kroki jedno od drugiego, skierowali się do domu
pana Protha, a za nimi w odpowiedniej odległości szła pokojówka
Berta.
Stara Kate stała w drzwiach.
 Czy jest pan Proth?  zapytali równocześnie państwo
Stanfort.
 Nie ma go w domu  odpowiedziała Kate. Twarze petentów
wydłużyły się jednakowo.
 Na długo wyszedł?  zapytała pani Stanfort.
 Wróci dopiero na obiad  odrzekła Kate.
 A o której je obiad?
 O pierwszej.
 Wrócimy o pierwszej  oświadczyli zgodnie, oddalając się,
pan i pani Stanfort.
 Mamy dwie godziny czasu  stwierdziła pani Arkadia.
 Dwie godziny i kwadrans  poprawił pan Seth.
 Czy zechce pan spędzić te dwie godziny ze mną?
 Jeśli będzie pani tak dobra i zgodzi się na to.
 Co powiedziałby pan o przechadzce nad brzegiem
Potomaku?
 Chciałem to właśnie zaproponować. Mąż i żona skierowali się
w stronę ulicy Exeter, ale po przejściu paru kroków zatrzymali
się.
 Pozwoli mi pani na pewną uwagę?  zapytał Stanfort.
 Proszę, niech pan mówi  odpowiedziała Arkadia.
 Chcę tylko stwierdzić, że jesteśmy zgodni. Po raz pierwszy się
to zdarza, pani Arkadio.
 I ostatni!  odcięła się młoda kobieta idąc dalej.
By dojść do ulicy Exeter, państwo Stanfort musieli torować
sobie drogę przez zbity tłum, zgromadzony wokół balonu. A jeśli
tłum ten nie był jeszcze bardziej zwarty, jeśli wszyscy mieszkańcy
Whastonu nie zgromadzili się na placu Konstytucji, to dlatego
jedynie, że inna, jeszcze bardziej sensacyjna atrakcja budziła
w tym momencie ogólne zainteresowanie.
Ledwie zaczęło świtać, całe miasto pociągnęło przed gmach
sądu, gdzie utworzył się wkrótce ogonek potwornej długości.
Natychmiast po otwarciu drzwi rzucono się tłumnie do sali
rozpraw, która w mgnieniu oka zapełniła się po brzegi. Ci, którzy
nie znalezli miejsca, musieli się wycofać i oni to właśnie
 pechowcy albo spóznialscy  asystowali na pociechę przy
lądowaniu Waltera Vragga.
O ileż by jednak woleli cisnąć się razem ze szczęśliwcami
wypełniającymi salę rozpraw, gdzie toczyła się właśnie na
gigantyczniejsza sprawa, jaką kiedykolwiek poddawano ocenie
sędziów!
Bez wątpienia szaleństwo tłumów zdawało się dosięgać szczytu,
gdy obserwatorium paryskie podało do wiadomości, że bolid
a przynajmniej jego jądro  jest z czystego złota. A jednak tamto
szaleństwo nie mogło się równać z tym, które zapanowało na
całym świecie, gdy Dean Forsyth i Sydney Hudelson stwierdzili
kategorycznie, że asteroid spadnie. Mnóstwo ludzi wpadło z tego
powodu w obłęd i nie było szpitala dla obłąkanych, który by nie
stał się w ciągu kilku dni za ciasny w stosunku do liczby chorych.
Lecz wśród tych wszystkich wariatów najgorszymi byli na
pewno ci, którzy spowodowali owo powszechne wzburzenie.
Dotychczas ani pan Forsyth, ani doktor Hudelson nie
przewidywali podobnej ewentualności. Upominali się z takim
zapałem o przyznanie pierwszeństwa odkrycia bolidu, nie
z powodu jego wartości i tych miliardów, z których nic nikomu nie
mogło przyjść, ale dlatego, by złączyć nazwisko Forsyth czy
Hudelson z tym wielkim wydarzeniem astronomicznym.
Sytuacja zmieniła się całkowicie, gdy stwierdzili w nocy
z jedenastego na dwunasty maja zakłócenie w biegu meteoru.
Pytanie bardziej palące od innych narzuciło się natychmiast ich
umysłom. Do kogo będzie należał bolid, gdy spadnie? Komu
przypadną tryliony zawarte w jądrze, otoczonym obecnie
błyszczącą aureolą? Nie będzie żądnego pożytku z jej
nieuchwytnych promieni, ale gdy one znikną, pozostanie jądro!
A jądro można będzie bez kłopotu przeistoczyć w brzęczącą
monetę pełnej wagi. Do kogo będzie ono należało ?
 Do mnie!  zawołał bez wahania pan Dean Forsyth.  Do
mnie, ponieważ pierwszy sygnalizowałem jego obecność na
horyzoncie Whastonu!
 Do mnie!  zawołał z równym przekonaniem doktor
Hudelson.  Ja jestem jego odkrywcą!
Dwaj szaleńcy nie omieszkali ogłosić za pośrednictwem prasy
tych sprzecznych i niemożliwych do pogodzenia pretensji. Przez
dwa dni kolumny dzienników Whastonu wypełnione były
gwałtownymi wywodami dwóch przeciwników, którzy rzucali
sobie na głowy najgorzej brzmiące epitety, w związku
z nieosiągalnym bolidem, który zdawał się drwić z nich
z wysokości swych czterystu kilometrów.
Aatwo zrozumieć, że w tych warunkach nie było mowy
o projektowanym małżeństwie. Minął więc dzień piętnasty maja,
a Francis i Jenny byli wciąż tylko zaręczeni.
A nawet czy mieli prawo uważać się jeszcze za narzeczonych?
Siostrzeńcowi swemu, który próbował po raz ostatni dojść z nim
do porozumienia, pan Forsyth odpowiedział dosłownie:
 Uważam doktora za nędznika i nigdy się nie zgodzę na twoje
małżeństwo z panną Hudelson. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl